Wakacje w Trzeciej Rzeszy. Julia Boyd
Читать онлайн книгу.target="_blank" rel="nofollow" href="#n202" type="note">202. „Wroga krytyka ze strony Niemca”, pisał, „to samobójstwo, częściej ekonomiczne, czasami dosłowne”203. Lecz nawet ci w oczywisty sposób najbardziej narażeni nie byli przygotowani na skalę nazistowskich ataków. Abraham Plotkin, amerykański lewicowy aktywista o rosyjsko-żydowskich korzeniach, nie mógł się nadziwić samozadowoleniu niemieckich współpracowników. Kiedy 6 lutego spotkał w Berlinie grupę zamożnych Żydów, napisał w dzienniku: „Jakkolwiek to może się wydać dziwne i tak właśnie było moim zdaniem, nie wyglądali na szczególnie przejętych dojściem Hitlera do władzy. Wychodzą z założenia, że to było nieuniknione… i że najlepiej będzie pozostawić sprawy własnemu losowi”204.
W kolejny weekend Plotkin wraz z holenderskim związkowcem spacerowali po lesie opodal Berlina z przewodniczącym związku zawodowego niemieckiej branży tekstylnej, próbując uświadomić mu zagrożenie, przed którym stanęły związki zawodowe:
Pytałem go, jakie widzi rozwiązania, jeśli Hitler zrobi to lub tamto – na co uśmiechał się tylko i powtarzał, że wszystkie kwestie, które poruszyłem, zostały dokładnie omówione pod kątem różnych ewentualności… Hindenburg nie zdzierży dyktatury narzuconej siłą albo wbrew konstytucji… Nic nie mogło zmącić jego niewzruszonego spokoju205.
Hitler rzucił się w wir kampanii wyborczej; latał po całym kraju prywatnym samolotem „Richthofen” – wówczas najszybszym w Niemczech. Dwudziestego trzeciego lutego Gareth Vaughan Jones i Denis Sefton Delmer z „Daily Express” stali w śniegu w porcie lotniczym Tempelhof, czekając na przybycie nowego kanclerza. Obaj młodzi mężczyźni mieli towarzyszyć Hitlerowi na wiecu politycznym we Frankfurcie. Gdy Delmer uwieczniał tę scenę swoją kamerą, Jones, śmiały i dociekliwy dziennikarz, który właśnie powrócił z Rosji, robił notatki: „Potem okrzyk: Jedzie Führer! Nadjeżdża auto po śniegu. Wysiada mężczyzna o bardzo pospolitej aparycji. Wygląda jak kupiec z klasy średniej”. Będąc świadkiem chłopięcego zachwytu Hitlera nowym samochodem Goebbelsa, Jones zdziwił się jego swobodnym usposobieniem: „Nie jest pozerem, naturalny, nie gestykuluje przesadnie”. Pół godziny później Jones i Delmer znajdowali się dwa tysiące metrów nad Berlinem – w towarzystwie samych nazistów. „Gdyby samolot się rozbił”, nabazgrał Jones w swoim notatniku, „zmieniłaby się cała historia Niemiec”. Gdy Łaba wiła się pod nimi, obserwował, jak Hitler – z watą w uszach – studiuje mapę. Goebbels, siedzący tuż za nim, śmiał się bez przerwy. Niski, ciemnowłosy, o „niesamowicie żywym spojrzeniu”, przypominał Jonesowi górnika z południowej Walii. „Musi być jedną z największych postaci w Niemczech. Wygląda na bardzo inteligentnego”. Tymczasem ochroniarze Hitlera, w czarnych mundurach ze srebrną trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami, byli szczególnie rozgadani. Jeden z nich – „wysoki, dobrze zbudowany młodzieniec z białymi zębami, jak bystry kierowca omnibusu” – opowiedział Jonesowi, że nie dalej jak kilka dni wcześniej złapał komunistycznego demonstranta i „rozwalił mu łeb” o pianino. Mimo to Jones nie dostrzegł we współpasażerach nic budzącego niepokój, „nie mogli być bardziej mili i serdeczni, nawet gdybym sam był zagorzałym nazistą”206.
Cztery dni później, pięć po dziewiątej wieczorem 27 lutego, Denis Sefton Delmer, który zdążył wrócić już do Berlina, otrzymał telefon od obsługi parkingu z informacją, że gmach parlamentu płonie. Pobiegł tam niezwłocznie i jako jeden z pierwszych przybył na miejsce; płomienie strzelały w niebo przez szklaną kopułę kolumną ognia i dymu. „Co chwilę podjeżdżały wozy strażackie, z daleka brzęczące dzwonkami”. Lady Rumbold i Constantia wracały właśnie do domu po koncercie beethovenowskim pod batutą Wilhelma Furtwänglera. Widząc zamieszanie, zaparkowały samochód i dołączyły do tłumu gapiów. Delmerowi udało się dotrzeć do jednego z wejść Reichstagu w chwili, gdy Hitler wyskoczył z auta i w asyście Goebbelsa i ochroniarza „przeskakiwał po dwa stopnie w rozwianym płaszczu i czarnym kapeluszu z opadającym rondem zsuniętym na tył głowy”. W środku zastali Göringa – większego niż kiedykolwiek w płaszczu z wielbłądziej wełny i stojącego w rozkroku „niczym pruski strażnik z filmu UFA”. Poinformował Hitlera, że komuniści wzniecili pożar, a winnych już aresztowano. Delmer ruszył za Hitlerem i jego świtą w głąb budynku: „Podążaliśmy przez pomieszczenia i korytarze wśród kałuż wody i zwęglonych szczątków, przez kłęby cuchnącego dymu. Ktoś otworzył żółte, lakierowane drzwi i zajrzeliśmy na chwilę w gorejący piec sali obrad. Jakbyśmy otworzyli drzwi piekarnika”. Hitler odwrócił się do niego i rzekł: „Oby to była robota komunistów. Jest pan świadkiem zarania nowej epoki w niemieckiej historii, Herr Delmer. Ten pożar to dopiero początek”207.
„Na niebiosa! Krzykom i hipotezom nie ma końca”, napisała lady Rumbold kilka godzin później208. Zgodnie z panującym przekonaniem poinformowała matkę, iż choć mało prawdopodobne, by cała prawda wyszła na jaw, większość ludzi, łącznie ze zwolennikami Hitlera, obstaje przy wersji, że ogień został podłożony przez samych nazistów w celu zdyskredytowania komunistów przed wyborami209.
W przeddzień pożaru Tweedy i Turcan znaleźli się na „piekielnie wytwornej thé dansant [popołudniowej zabawie tanecznej]” w Stadt Hamburg, najlepszym hotelu Lubeki. Dotarli tam jak „dwóch brudnych Ripów Van Winkle” po odwiedzeniu jednego z wychwalanych obozów pracy dla bezrobotnych, w sercu skutej lodem prowincji. Obóz ten – długi, niski budynek jak łódź przewrócona do góry dnem – przypominał Tweedy’emu dom Peggotty z Dawida Copperfielda. Po obejrzeniu całości oraz inspekcji jednej ze schludnych sal sypialnych został zaproszony na obiad. Na dźwięk gwizdka wszyscy wstali i zaśpiewali średniowieczny marsz Nie poddawaj się. Po nieapetycznej zupie z kakao i skrobi przyszła kolej na wielkie porcje ziemniaków z sosem, odrobiną mięsa oraz połówką korniszona. Los młodych ludzi zwarzył Tweedy’emu humor. „To straszne, że ci chłopcy, dla których życie powinno się dopiero zaczynać, znaleźli się w ślepym zaułku”. Jednakże podróż do Lubeki wkrótce poprawiła mu nastrój. Jechali nieutwardzoną drogą przez urocze wioski, których sielskie domy z czerwonej cegły rzucały długie cienie na śniegu w gasnącym świetle. Lubeka, ze swymi olśniewającymi czternastowiecznymi uliczkami, iglicami i spadzistymi dachami, stanowiła istną ucztę dla oka – „najlepsze średniowieczne miasto, w jakim byłem”, zanotował Tweedy.
Następnego dnia mieli do pokonania trzysta kilometrów dzielących ich od Berlina. Znudzeni „śmiertelnie monotonnym” krajobrazem północnych Niemiec i drogą, która ciągnęła się w nieskończoność, postanowili przenocować w niedużym mieście Ludwigslust. Następnego ranka, kiedy wyjeżdżali, gospodyni zjawiła się w stanie wielkiego wzburzenia na wieść o pożarze Reichstagu – Alles ist veloren in Berlin [Wszystko stracone w Berlinie], krzyknęła, załamując ręce. Es brennt uberall! [Pali się wszędzie!]. „Czy pozwolą nam wjechać do miasta?”, zastanawiał się Tweedy. „Może to początek grubszej afery”. Siedemdziesiąt kilometrów od Berlina zjedli obiad w małej miejscowości, gdzie wrzało od plotek. Hitler wkroczył na ścieżkę wojenną, komuniści podłożyli ogień, ich przywódcy siedzą za kratkami, w stolicy ogłoszono stan wojenny. „Powodzenia. Jesteście Anglikami, więc macie szansę się prześlizgnąć. W razie czego możecie tu wrócić. Mamy wygodne łóżka i pyszne jedzenie”. Z duszą na ramieniu dojechali do Spandau, około dwudziestu kilometrów na zachód od centrum Berlina. Wszędzie panował spokój. Potem do Charlottenburga, Tiergarten i w końcu do Bramy Brandenburskiej, gdzie zastali jedynie korek.
Drugiego marca, trzy dni przed wyborami, Tweedy
203
„Reflections on the German Revolution”, The Nineteenth Century and After, maj 1933, s. 518.
204
An American in Hitler’s Berlin: Abraham Plotkin’s Diary 1932–1933, Catherine Collomp i Bruno Groppo (red.), University of Illinois Press, Urbana–Chicago 2009, 6 lutego, s. 148.
205
Tamże, 11 lutego, s. 157.
206
Gareth Vaughan Jones, Hitler diary, National Library of Wales, Gareth Vaughan Jones papers, B1/9.
207
Denis Sefton Delmer, „Daily Express”, 2 lutego 1933, oraz Trail Sinister, Secker & Warburg, Londyn 1961, s. 185–200.
208
Lady Rumbold do matki, 1 marca 1933.
209
W swojej książce Reichstag fire: legend and truth (1963) Fritz Tobias dostarcza przekonujących argumentów za tym, że pożar nie był dziełem nazistów, a Marinus van der Lubbe, Holender skazany za ten czyn na karę śmierci, działał sam i z własnej inicjatywy.