Śnieżna siostra. Майя Лунде
Читать онлайн книгу.przyjdę.
I wychodząc od niej, poczułem, że jest lepiej niż dobrze, że po raz pierwszy od dawna cieszę się na myśl o czymś, co ma się wydarzyć.
Biegłem szybko do domu. Zajęło mi to sporo czasu, bo Hedvig mieszkała na drugim końcu miasta. Nadal czułem ciepło, którym napełniła mnie wizyta w Villi Kvisten. Że też można tak mieszkać i mieć tyle świątecznych dekoracji! W moim domu nie pojawiła się jeszcze ani jedna, nawet najmniejsza gwiazda betlejemska. Mama i tata najwyraźniej nie zauważyli, że do świąt zostało już tylko sześć dni.
Kto wie, może dzisiaj sobie o tym przypomnieli? Może w drodze do domu mama kupiła na targu gwiazdy betlejemskie, a tata wyjął ze schowka mosiężny świecznik adwentowy i wypolerował go na wysoki połysk, a potem zadzwonił do mamy i poprosił, żeby kupiła cztery długie fioletowe świece. I może trzy z nich będą się paliły, kiedy wrócę do domu?
Właśnie o tym myślałem w drodze powrotnej. O tym myślałem każdego dnia, kiedy wracałem do domu. Ale dotąd nic takiego się nie wydarzyło, w naszym domu nie było nawet śladu świąt.
W końcu dotarłem na miejsce. Otworzyłem drzwi i wszedłem na korytarz dokładnie w chwili, gdy wybiła piąta po południu. Pachniało paluszkami rybnymi.
Paluszki rybne. Czy to mógł być jakiś znak? Paluszki rybne nie były czymś, co kojarzyło się ze świętami. Zresztą z piątkiem też nie. Ale ostatnio bardzo często jedliśmy paluszki rybne. Paluszki rybne albo pulpeciki rybne, albo zapiekankę rybną. Zupełnie jakby rodzice zapomnieli, że można jeść coś innego.
Na korytarz wyszła moja siostra Augusta.
– Tata wołał nas na obiad – powiedziała.
– Okej – odparłem. – A tak w ogóle to cześć.
– Cześć – odpowiedziała.
Augusta ma pięć lat i sięga mi do połowy ramienia. Pachnie tak, jak zwykle pachną przedszkolaki: mieszaniną mydła, mleka i mokrych kaloszy. Ma mięciutkie policzki, do których lubię przyciskać nos. Ale Augusta nie zawsze mi na to pozwala, a u niej „nie” zawsze oznacza „nie”, bo Augusta wie, czego chce. Potrafi tak się rozzłościć, że mama wyciąga ręce w górę i mówi, że nie ma pojęcia, co ma począć z tym dzieckiem, a tata dziwi się, że Augusta dawno temu nie wybuchła jak tona dynamitu. Zresztą właśnie tak ją nazywają: Dynamit.
Chociaż od lata już jej tak nie nazywają. Bo Augusta przestała wybuchać.
Poszedłem za nią do kuchni. Obiad stał na stole. Paluszki rybne z tartą marchewką i ziemniakami w mundurkach. Poczułem ucisk w żołądku, bo również dzisiaj nie pojawiła się w naszym domu nawet najskromniejsza gwiazda betlejemska, nie mówiąc o świeczniku adwentowym.
Mama zmierzwiła mi włosy, a tata szybko mnie objął.
– Cześć, Julianie – powiedziała mama.
– Miałeś udany dzień? – spytał tata.
– Tak – odparłem.
Ale nic więcej nie powiedziałem, bo nikt już na mnie nie patrzył ani nie czekał, aż coś powiem. To było pytanie, które zadawali, nie oczekując odpowiedzi.
– A wam dobrze minął dzień? – spytałem, nakładając ziemniaki na talerz.
– Tak – powiedziała mama.
– Tak – powiedział tata.
– Tak – powiedziała Augusta.
A potem każde z nas zaczęło obierać ziemniaki, nie odzywając się do siebie. Spojrzałem najpierw na mamę, potem na tatę. Wyglądali zupełnie zwyczajnie. Tak jak zawsze odkąd sięgam pamięcią. Mama z tym samym przedziałkiem, tata w tych samych okularach. A jednak przez ostatnie pół roku zmienili się nie do poznania. Miałem wrażenie, że przy stole siedzą kopie moich rodziców, które nie do końca wiedzą, jak kiedyś się zachowywali: mama opowiadała śmieszne historie, które przydarzyły jej się w pracy; tata zawsze planował, co będziemy robić w przyszły weekend i za rok, i potrafił podskakiwać z radości na krześle. Albo mama umiała śmiać się tak głośno, że aż czasem robiło mi się głupio, ale tata zawsze powtarzał, że właśnie w tym śmiechu się zakochał.
Ale teraz już tacy nie byli. Nie byli sobą, tylko siebie przypominali.
Nagle kawałek ziemniaka stanął mi w gardle, bo pomyślałem: a co, jeśli mama i tata rzeczywiście zostali zamienieni w te dziwne postaci, które mają ich przedstawiać? A prawdziwi rodzice już nigdy nie wrócą?
Nawet Augusta była jedynie kopią samej siebie. Siedziała cicho, wkładając ostrożnie kawałki ziemniaka do ust, nie brudząc się i nie złoszcząc ani odrobinę. Poczułem, że tęsknię za Dynamitem, że naprawdę mi jej brakuje.
Ale najbardziej brakowało mi Juni, mojej starszej siostry. Wszystkim nam jej brakowało, wiedziałem o tym. Chętnie wybrałbym się z całą rodziną na cmentarz, żeby ją odwiedzić, ale mama i tata nigdy tego nie chcieli. Nie wiedziałem dlaczego. Raz poszedłem tam sam. Grób był ciemny i pusty, bez żadnych ozdób czy zniczy. Juni leżała tam na dole. Podobno. Nie mogłem tego pojąć. Jedyne, co po niej zostało, to rabata porośnięta chwastami i zimny kamień. Kiedy tam stałem, poczułem się tak, jakby moje serce się przemieniło w zimny kamień. Nie mogłem tego wytrzymać. Ani sekundy dłużej. Uciekłem stamtąd i już nigdy nie wróciłem.
– Tak, tak – powiedziała mama.
– Tak – powiedział tata.
– Znowu pada śnieg – powiedziała mama.
– Tak – powiedział tata.
Wyglądało na to, że w domu również potrafimy rozmawiać wyłącznie o pogodzie. Czy tak już będzie zawsze?
Nie. Nie, tak nie może być.
– Przyszło mi coś do głowy... – zacząłem.
– Tak? – spytała mama.
– Może powinniśmy przynieść z piwnicy świecznik adwentowy? – zaproponowałem.
– Świecznik adwentowy? – powtórzył tata.
Spojrzeli na mnie oboje. Można by pomyśleć, że wspomniałem o jakiejś dziwnej rzeczy nie z tego świata, bo wyglądali, jakby nigdy nie słyszeli o takim świeczniku.
– W końcu zbliża się czwarta niedziela adwentu – zauważyłem.
– Masz rację – powiedziała mama.
– Co prawda, to prawda – powiedział tata.
– To co, postawimy świecznik? – spytałem.
– Chyba najwyższy czas – stwierdziła mama.
– Tak, już pora – potwierdził tata. – Spójrz, jak teraz sypie.
I znowu zaczęli rozmawiać o śniegu, o tym, że jest mokry i ciężki, a po obiedzie mama wyszła przed dom, żeby go odgarnąć. Spojrzałem na tatę. Na pewno zaraz zejdzie do piwnicy i przyniesie świecznik i pastę do polerowania mosiądzu. Ale tata był zbyt zajęty sprzątaniem kuchni. Potem zajął