Zapach śmierci. Simon Beckett
Читать онлайн книгу.wokół pajęczyny falują lekko, poruszane słabym prądem powietrznym. – Mamy tu praktycznie idealne warunki do mumifikacji. Jest gorąco i na pewno sucho przez cały rok, nawet zimą. Na takim dużym strychu jest świetna wentylacja, więc przepływ powietrza wyciągnie wilgoć.
Tymczasem Conrad powoli rozchylał plastik, odsłaniając ramiona i klatkę piersiową ofiary. Zwłoki leżały na plecach, nieco wykręcone i skulone w objęciach plastikowej płachty jak martwy ptak w gnieździe. Brzuch i dolna część ciała nadal tkwiły w kokonie, ale już teraz było widać, że to nieduża osoba. Na oko wyglądała na nastolatka albo drobnego dorosłego. Miała na sobie złachmanioną żółtą koszulkę poplamioną płynami wydzielanymi w procesie rozkładu. Krótkie rękawki odsłaniały ramiona i dłonie, z których zostały tylko ścięgna i kości obciągnięte suchą, pergaminową skórą, taką jak na twarzy.
– Wygląda na to, że ktoś upozował ręce – powiedziała Ward, przyglądając się szponiastym dłoniom ułożonym na kościstej piersi tak, jakby ciało leżało w trumnie, a nie w plastikowej płachcie. – Poświęcił na to chwilę. To sugeruje skruchę, a przynajmniej szacunek. Może sprawca ją znał.
„Ją”? Spojrzałem na Ward z zaskoczeniem. Nic nie sugerowało, że zwłoki są płci żeńskiej, a biorąc pod uwagę ich stan, ustalenie tego może zająć wiele dni. O ile nie znajdziemy jakiegoś dowodu tożsamości.
– Trochę za wcześnie na żeńskie zaimki, skoro jeszcze nie ustaliliśmy płci, nie sądzi pani? – zauważył Conrad, gromiąc ją wzrokiem.
Nawet na tym małym kawałku twarzy Ward nieschowanym pod maską i kapturem dało się zauważyć rumieniec. Może to zwykłe przejęzyczenie, ale nie powinno się było przytrafić prowadzącej śledztwo.
– Może pan określić, ile czasu w przybliżeniu minęło od zgonu? – zapytała szybko, próbując zatrzeć złe wrażenie po wpadce.
– Nie, nie mogę – odparł patolog, nie podnosząc głowy. – Może pani nie słyszała, ale mówiłem, że zwłoki są zmumifikowane.
Tym razem twarz Ward pociemniała nie ze wstydu, a z wściekłości. Conrad miał jednak rację. Na tym poziomie wysuszenia ciała wszelkie zmiany fizyczne postępowały tak wolno, że praktycznie niezauważalnie. Zdarzało się, że ludzkie szczątki, które uległy naturalnej mumifikacji, zachowywały się na setki lat, a nawet dłużej.
– Trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś ukrył tu ciało, kiedy szpital jeszcze normalnie działał – zauważył Whelan, przerywając niezręczną ciszę. – To musiało być już po zamknięciu.
– A kiedy go zamknięto? – zapytałem.
– Jakieś dziesięć, jedenaście lat temu. Wzbudziło to powszechne niezadowolenie.
– No dobra, to górna granica, ale niewiele nam to daje – powiedziała Ward. – Jaki jest najkrótszy czas, w którym ciało mogłoby ulec mumifikacji w takim stopniu? Wystarczyłoby mniej niż dziesięć lat?
– W odpowiednich warunkach owszem – odparłem. – Latem było tu na pewno bardzo gorąco, co przyśpieszyłoby proces. Ale po pobieżnych oględzinach sądzę, że zwłoki przeleżały tu co najmniej dwa sezony letnie. Prawie w ogóle nie śmierdzą, nawet w tym gorącu, co sugeruje, że proces mumifikacji dobiegł końca już jakiś czas temu.
– Świetnie. Czyli czas zgonu ustalamy na między piętnaście–szesnaście miesięcy a dziesięć lat temu. Wąskie okienko, nie ma co.
Niewiele mogłem na to odpowiedzieć, więc nawet nie próbowałem. Conrad dalej odwijał płachtę. Sztywny plastik był brudny, pokryty pyłem cementowym czy gipsowym i smugami niebieskiej farby. Moją uwagę przykuło raczej to, czego brakowało, ale wtedy patolog rozwinął kokon otulający dolną połowę ciała i na chwilę zapomniałem o wszystkim innym.
Nogi były częściowo podkulone, zgięte razem i przechylone na jedną stronę. Zostały z nich głównie skóra i kości pod krótką dżinsową spódniczką pokrytą takimi samymi plamami jak krótka koszulka. Ta zresztą podjechała jeszcze wyżej, zwijając się tuż pod klatką piersiową i odsłaniając brzuch. A raczej to, co z niego zostało. Większość jamy brzuszno-miednicznej, od dolnych żeber do kości łonowej, ziała otworem. Spoczywające w niej resztki narządów wewnętrznych uległy tak daleko posuniętej atrofii i degradacji, że nie dało się ich rozpoznać.
Ale to nie dlatego wszyscy nagle zamilkli. W brzuchu leżało coś, co przypominało blade gałązki. Na ten widok coś się we mnie skręciło, a Ward tak gwałtownie nabrała powietrza, że nie miałem wątpliwości: ona też je rozpoznała.
– Szczury się do niej dorwały – stwierdził jeden z techników, wyciągając szyję, żeby się lepiej przyjrzeć. – Jeden chyba zdechł w środku.
– Nie wygaduj bzdur. I trochę szacunku – zwrócił mu uwagę Whelan miażdżącym tonem.
– No co? Ja tylko…
– To płód – powiedziała cicho Ward. – Była w ciąży.
Wyglądała na głęboko poruszoną, jakby to odkrycie nadwątliło jej zawodową znieczulicę i obiektywizm. Whelan posłał winowajcy spojrzenie zapowiadające, że jeszcze się policzą, po czym zwrócił się do Ward:
– Czyli miała pani rację, że to kobieta.
Rzeczywiście, choć przecież Ward nie mogła o tym wiedzieć.
– Jaki jest wiek płodu?
– Sądząc po rozmiarze i stopniu rozwoju, jakieś sześć, siedem miesięcy – odparłem.
Conrad nie uczestniczył w rozmowie. Zignorował jamę brzuszną, jakby jej zawartość była zupełnie nieistotna, i skupił się na czymś innym.
– Ciąża pomaga – mruknął, bardziej chyba do siebie niż do kogoś z nas. – Skoro była w wieku rozrodczym, to trochę zawęża krąg poszukiwań. Odzież kompletna, z bielizną włącznie, a więc brak ewidentnych śladów napaści seksualnej. Choć to oczywiście nierozstrzygające.
– Nie jest jednak grubo ubrana. Żadnej kurtki, tylko koszulka i spódnica – dodała Ward. – Bez rajstop, co sugeruje, że mogła umrzeć latem.
Whelan pokiwał głową na boki jak wahadłem.
– Chyba że zabito ją w jakimś ogrzewanym pomieszczeniu, a potem przeniesiono tutaj. Moja żona nawet zimą nie wkłada w domu swetra. Podkręca centralne, a ja mam się martwić o rachunki.
Ward chyba go nie słuchała.
– A co z… z brzuchem? To może być robota szczurów czy raczej jakaś rana?
– Proszę mnie zapytać po sekcji – powiedział Conrad. Potem jednak się zamyślił. – Szczury chętniej dobrałyby się do otwartej rany, więc niewykluczone, że dźgnięto ją nożem. Nie wyciągajmy jednak pochopnych wniosków. Zwróćmy uwagę chociażby na brak widocznych plam krwi na ubraniach, co sugeruje, że jeśli doszło do jakiegoś urazu, nie spowodował on obfitego krwotoku.
Miał rację. Łatwo byłoby założyć, że widzimy jakąś straszliwą ranę, ale dobrze wiedziałem, jakie natura zna sztuczki. Na razie mogłem być pewien tylko jednej rzeczy.
– Przemieszczono ją.
Oczy wszystkich zwróciły się na mnie. Nie zamierzałem walić tak prosto z mostu, ale widok malutkiego szkieletu tkwiącego nadal w łonie matki musiał poruszyć mnie bardziej, niż przypuszczałem.
– Jej ciało było przedtem gdzie indziej – ciągnąłem. – Przyniesiono je tutaj już po mumifikacji.
Conrad sapnął z rozdrażnieniem.
– Tak, ma pan rację.
– Jest pan pewny? – zapytała Ward.
Skinąłem głową.
– Kości