Seks na zgodę. Kat Cantrell
Читать онлайн книгу.wystukał telefoniczny numer kontaktowy podany na zgłoszeniu i nagrał wiadomość. Szkoda czasu na spory. To wszystko jest przejściowe.
Jak ładnie ujął to sam Val, i tak przecież wrócą wkrótce na swoje miejsca.
Rozmowę przerwało im energiczne pukanie do drzwi, w których ukazała się pracownica administracji Adelaide z pełnym słodyczy uśmiechem skierowanym do Vala.
Xavier nie przypuszczał, że dziewczyna potrafi się w ogóle uśmiechać.
– Przyszła pani Laurel Dixon – oznajmiła. – W sprawie ogłoszenia.
Ciekawe. Dopiero przed chwilą Xavier nagrał wiadomość, że chciałby umówić się na spotkanie. Nic nie mówił o zaproszeniu.
– Bez uprzedzenia – zauważył, zwracając się do Vala. – Dość odważne posunięcie.
Miał złe przeczucia.
Val uniósł brwi z wyrazem uznania.
– Już jestem pod wrażeniem. Lubię taką determinację.
Wypowiedział ten komentarz tonem, który miał podkreślić, jak bardzo Xavier się myli.
– Kusi mnie, żeby ją odesłać i umówić rozmowę we właściwym terminie.
– Skoro już tu jest – zauważył Val, wzruszając ramionami – nie ma co zwlekać. Jeśli nie czujesz się pewnie, to mogę z nią porozmawiać.
– Umiem mówić – warknął Xavier. – Tylko nie lubię niespodzianek.
Ani żeby ktoś mnie pouczał. Na co zresztą sobie zasłużył, przyznając się bratu, że odejście Marjorie bardzo go zbiło z tropu.
Tymczasem braciszek wykorzystał okazję, by dziś pojawić się w siedzibie fundacji ku demonstracyjnej radości całego personelu.
Val odrzucił włosy z czoła gestem pełnym próżności.
– Nie panikuj. Wiem, o co chodzi. Przyszedłem, żeby pomóc ci w konkretnej sprawie. Pozwól, że załatwię to swojemu… Adelaide, poproś panią Dixon.
Nie przesiadł się, by zająć miejsce za biurkiem, jak zrobiłby to każdy inny.
Siadając za biurkiem, człowiek podkreśla swój autorytet, a Val pewnie nie wiedział nawet, jak się pisze słowo „autorytet”. Pracownicy go kochali, bo traktował ich jak równych sobie. A przecież nie wszyscy są równi. Niektórzy, jak Xavier, muszą podejmować trudne decyzje.
Otworzyły się drzwi i do gabinetu weszła Laurel Dixon.
Xavier zapomniał o bracie, o fundacji, zapomniał nawet, jak się nazywa. Cały świat zniknął przesłonięty przez kobietę, którą wprowadziła do gabinetu Adelaide.
Kobieta miała długie, lśniące czarne włosy, które opadały jej na plecy.
Zatrzymał na nich wzrok tylko na chwilę, bo zafascynowała go jej niezwykła twarz, a zwłaszcza przenikliwe spojrzenie srebrnoszarych oczu, które sprzęgły się z jego spojrzeniem i nie zamierzały odpuścić.
Jakiś niezwykły fluid przebiegł między nimi. Było to uczucie tak przyjemnie obezwładniające, że Xavier musiał się z niego natychmiast otrząsnąć.
Nie specjalizował się w zjawiskach zmysłowych, a tym bardziej pozazmysłowych, cokolwiek miałoby to znaczyć. Zresztą nigdy przedtem nie użył tego określenia. Ale też żadne inne określenie nie pasowało tu lepiej, co czyniło całe to spotkanie jeszcze bardziej podejrzanym, niż mogłoby się wydawać.
To niepoważne, by reagować na kobietę inaczej niż pożądaniem, a w przypadku Xaviera nawet to zdarzało się raczej rzadko. Jeśli już, to jego kontakty z kobietami można by opisać najwyżej jako stosunkowo przyjemne.
Jeśli kobieta wchodząca do pokoju na nieumówione wcześniej spotkanie robi piorunujące wrażenie, to wniosek jest tylko jeden: kłopoty.
– Witam, pani Dixon – zwrócił się do niej Val, podnosząc się i podając rękę. – Nazywam się Valentino LeBlanc, jestem dyrektorem Fundacji LeBlanc Charities.
– Witam, panie LeBlanc – odparła głosem silnym i tak czystym, że Xavier poczuł, jak jego dźwięk przenika go niemal do szpiku kości.
Wolał głosy seksowne, które mruczą, kiedy się je właściwie pogłaszcze. Głos Laurel Dixon’s trudno nazwać zmysłowym, co nie ma i tak większego znaczenia, bo natychmiast pragnęło się usłyszeć go ponownie.
Mógłby go słuchać godzinami, tymczasem rozmowa miała dotyczyć kwalifikacji zawodowych, a nie technik uwodzenia.
Inna rzecz, że Xavier nigdy przedtem nie został przez nikogo uwiedziony. Zazwyczaj to on był stroną inicjującą i starannie kontrolującą wszystkie posunięcia.
Tym bardziej nie miał zamiaru oddawać inicjatywy kobiecie, której w zasadzie nie powinno tutaj być.
– Xavier LeBlanc – przedstawił się i odchrząknął. – Aktualny dyrektor Fundacji LeBlanc Charities. Mój brat Val wpadł tutaj tylko na chwilę.
Kobieta przeniosła spojrzenie z Xaviera na Vala i z powrotem. Teraz Xavier musiał wstać zza biurka i podać jej rękę. Uścisnęła ją i Xavier nieco się uspokoił, ponieważ nie towarzyszyły temu żadne wyładowania elektryczne.
I właśnie wtedy popełnił drugi błąd: spojrzał na jej usta. Jej wargi ułożyły się w uśmiech, który wywarł na nim takie wrażenie, że mało brakowało, a by się zachwiał.
Pospiesznie uwolnił rękę z jej uścisku i opadł na fotel za biurkiem. Jak to się stało, że tak nagle stracił rezon?
– Dwa w jednym! – zauważyła z uśmiechem równie ujmującym jak jej twarz. – Na szczęście noszą panowie różne fryzury.
Xavier odruchowo przeciągnął dłonią po krótko ostrzyżonych włosach. Krótkie fryzury były, jego zdaniem, bardziej profesjonalne. A fakt, że Val nosił za długie włosy, skazywał go na rolę bliźniaka zbuntowanego.
– Val zazwyczaj gubi się w drodze do fryzjera.
Nie powiedział tego żartem, ale Laurel znowu się uśmiechnęła. Utwierdziło go to w postanowieniu, żeby się nie odzywać.
– Nie spodziewaliśmy się pani – zagaił Val i wskazał jej fotel obok siebie.
Zaczekał, aż Laurel usiądzie i dopiero wtedy sam zajął swoje miejsce.
– Ale pani entuzjazm zrobił na nas duże wrażenie, prawda, Xavier?
No nie! Jak można występować z takim tekstem chwilę po tym, kiedy postanowił się zamknąć.
– Można tak powiedzieć – przyznał gburowato. – Chociaż wolałbym raczej umówić się na rozmowę kwalifikacyjną.
– Tak, oczywiście, to prawda – przyznała, przewracając oczami w sposób, który powinna sobie darować. – Ale tak bardzo zależy mi na tej pracy, że nie chciałam zdawać się na los.
– A co tak bardzo interesującego jest w spiżarniach?
– No, właściwie wszystko – odparła szybko. – Bardzo lubię pomagać ludziom potrzebującym. A w jaki sposób można to robić lepiej, niż zaspokajając tak podstawową potrzebę człowieka jak pożywienie? Chciałabym po prostu nakarmić głodnych.
– Słusznie. Dobrze powiedziane – mruknął Val.
Wypowiedź brzmiała jak wyuczona na pamięć. Od momentu, kiedy podał Valowi zgłoszenie Laurel Dixon, miał przeczucie, że coś tu nie gra.
Nie podoba mu się, że Laurel wprawia go w takie zakłopotanie.