Niewierni. Vincent V. Severski

Читать онлайн книгу.

Niewierni - Vincent V. Severski


Скачать книгу
i swoboda myśli pozwalały panować nad emocjami. Właśnie dzięki temu bracia mogli przetrwać setki lat i niezauważeni kontynuować swoją misję.

      Resztę nocy spędzili na rozmowie podobnej do tych wszystkich, jakie dotąd prowadzili. Profesor właściwie nie powiedział nic nowego. Ale Karol potrzebował jedynie moralnego i intelektualnego wsparcia swojego przewodnika. Każda rozmowa z Ahmedem dodawała mu sił. Pozwalała jeszcze mocniej wierzyć, że kroczy we właściwym kierunku i że nie jest sam.

      Profesor opowiedział, jak radziecki wywiad próbował wykorzystywać Jemeńczyków do infiltracji mudżahedinów w czasie wojny w Afganistanie.

      – To islam pokonał Rosjan, to my pokonaliśmy w końcu to bezbożne mocarstwo. Stingery i islam! Czyli to, co jest nam teraz najbardziej potrzebne, modernizacja bez gharbzadegi, zachodniego zatrucia. Islam, nowoczesna technologia i nasza bomba demograficzna, potężniejsza niż atom. Spójrz na Bractwo Muzułmańskie, jaką mądrą przeszli ewolucję! To fundamenty rozwoju cywilizacji islamu i w tym kierunku musimy zmierzać. To przyszłość i zwycięstwo! Przyszłość islamu zależy od takich ludzi jak szejk Tarik Ramadan, od internetu, mediów w służbie Allaha. Dlatego Al-Kaida, Ajman, Sajed, Raszid i wielu innych wahabitów musi wypełnić samobójczą misję. – Profesor jasno wykładał swoje racje. – A my, Bracia Czystości, musimy im w tym pomóc. Czyż to, co się teraz dzieje w królestwie Allaha, nie jest sygnałem, że wysłuchał naszych modlitw, że nasza walka służy Bogu i naszym narodom?

      – Allah jest wielki, a Mahomet jest jego prorokiem – wyszeptał Karol i obtarł twarz dłońmi.

      – Nasza walka potrwa jeszcze długo i będzie niebezpieczna, ale widać już świt… Bóg jest wielki! – wyrecytował profesor bez śladu patosu, zwyczajnie, tak jak zawsze.

      Gdzieś z odległego meczetu ostry głos muezina przypomniał, że jest już czwarta nad ranem. Wraz z nim przez szeroko otwarte okno wpłynęła do pokoju fala świeżego, rześkiego powietrza znad morza. Profesor właśnie skończył recytować fragmenty ody Ibrahima al-Jazidżiego – „Ocknijcie się, Arabowie, obudźcie się!” – i sentymentalnie stwierdził, że to motto jego młodości straciło już nieco swój sens. Teraz Algierczyków, Jordańczyków, Egipcjan czy Syryjczyków znów zaczyna łączyć język arabski i jego poezja. Łączy ich nie tylko islam, łączy ich coś więcej – świadomość celu, wolności.

      – „Naszego celu poszukujemy za pomocą miecza, ponieważ to, do czego dążymy, jest w ten sposób lepiej zapewnione” – zakończył profesor cytatem z Al-Jazidżiego i kazał Safirowi iść spać.

      Nie chciał jego pomocy i sprawnie sam przygotował sobie łóżko. Karol położył się na tapczanie w kuchni przy szeroko otwartym oknie.

      Zaczynało już świtać. Nie mógł zasnąć, tak był pobudzony rozmową z profesorem, którego spokojny oddech dochodził z głębi małego mieszkania.

      Po cichu wszedł do pokoju Ahmeda i sięgnął po pierwszą z brzegu książkę. Były to wiersze Hawiego. Przez moment się zawahał, bo nie był pewien, czy jest w nastroju na arabską poezję. Uznał jednak, że to dobry wybór, bo dawno nie czytał wierszy. Kiedy już stamtąd wychodził, dostrzegł na krawędzi inkrustowanego stolika, obok fotela profesora, złożoną na pół, trochę pomiętą białą karteczkę. Zatrzymał się niepewny tego, o czym pomyślał. W końcu wyciągnął rękę, która jakby wbrew jego woli wzięła kartkę.

      Położył się na łóżku. Zaczął obserwować jaśniejące niebo. Po chwili podniósł się i wsunął kartkę do książki Hawiego.

      Przez cały wieczór pamiętał, że musi porozmawiać z profesorem o Zuzie. Był na to przygotowany i potrzebował tego. Może nawet bardziej niż rozmowy o Sajedzie. Odkąd jednak zapytał Ahmeda, czy kochał jego matkę, nie było już miejsca na rozmowę o innej kobiecie.

      Posiedział jeszcze na brzegu łóżka. Próbował zapanować nad oddechem i zmierzył sobie tętno. W końcu postanowił, że pójdzie wykąpać się w morzu. Potem poćwiczy na plaży Shen Tong Jia Chi Fa, raz, a może nawet dwa razy. Wróci do domu, weźmie prysznic i pojedzie z powrotem do Sany. Nie będzie budził profesora.

      Prześpi się w samolocie.

      Jagan nawet nie musiał specjalnie sprawdzać. Mieszkanie było puste, po prostu o tym wiedział. Bez trudu poradził sobie z zamkiem, kiedy Jura Kosow trzymał straż na klatce schodowej. Trwało to może minutę.

      Weszli do środka, nie zapalając światła, i starali się zachowywać możliwie najciszej. Skromnie umeblowane mieszkanie składało się z trzech pokoi, obszernej kuchni, toalety i łazienki. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest niezamieszkane, tylko wykorzystywane okazjonalnie.

      Jura sprawdził wszystkie pomieszczenia pod kątem ukrytych pułapek, sygnalizatorów, czujników i kamer. Detektor nic nie wykazał i od tego momentu mogli rozmawiać i poruszać się swobodnie. Po kilku minutach przyszli Zaricki i Gruzow. Przynieśli dwie duże zielone torby i położyli je na tapczanie.

      Wszyscy zebrali się w kuchni i Zaricki przypomniał, co kto ma robić i co jest zabronione. Nie wolno było otwierać okien, zapalać światła, głośno mówić i spuszczać wody. Wolno było palić. Dwóch śpi, dwóch dyżuruje. Broń załadowana, pod ręką. Oko Proroka podłączone do wizjera w drzwiach i jeden z nich stale kontroluje obraz na monitorze komputera.

      Na tym polegała zasadzka, organizowana przez trzech oficerów i jednego podoficera trzech rosyjskich służb specjalnych w mieszkaniu na dziesiątym piętrze w domu w centrum Groznego.

      – Teraz, bladź, módlmy się, żeby to był sam Muhamedow i żeby to stało się szybko – zakończył Zaricki. – Inaczej możemy tu siedzieć kilka dni.

      Wszyscy oczywiście o tym wiedzieli, ale kiedy współdziałać mają trzy służby, trzeba co jakiś czas przypominać o podstawowych sprawach, bo z ludźmi różnie bywa i mają różne nawyki. Dlatego nikt się nie obrażał, że Zaricki przypomina, co mają robić. Rozumieli zresztą, że zdani są tylko na siebie. Jeśli przyjdzie Muhamedow, to na pewno nie będzie sam i nie będzie nieuzbrojony. Szansa na to, że się podda, była zerowa. A jeżeli nie odpalą ładunku błyskowego w odpowiedniej chwili i nie położą trupem jego ochrony, mogą już nigdy nie wyjść z tego mieszkania.

      Nikt nie mówił o tym na głos, ale wszyscy liczyli na starszego sierżanta Andrieja Trubowa, zwanego nie wiadomo czemu Jaganem. Nikt też nie wiedział, co to znaczy. Wiedzieli natomiast, że on jeszcze nigdy nie przegrał, co żywo potwierdzała jego obecność. Mówiło się nawet, że ma jakieś niezwykłe umiejętności. Krążyły na ten temat legendy. Tak czy inaczej jego spokój, opanowanie i sprawność już teraz dodawały im otuchy. Byli przekonani, że jednak wyjdą z tej operacji cało. Tylko najstarszemu w grupie majorowi FSB Gruzowowi jakoś nie pasowały do tego długie włosy Jagana związane w koński ogon.

      – Bladź! Gospodi! Co to jest? – Zaricki nagle usłyszał podniecony głos Kosowa. – Co to jest? Pokaż! Gdzie to znalazłeś?

      Zaricki wszedł do pokoju i zobaczył Jagana, jak stoi na środku pokoju, trzymając w rękach jakieś pudełko, a Kosow i Gruzow otaczają go ściśle i świecą latarkami. Twarze całej trójki w tym niesamowitym świetle sprawiały wrażenie, jakby wyreżyserował je sam Stanisławski dla MChAT-u, aż Zaricki poczuł przypływ przerażenia. Podszedł bliżej i od razu zrozumiał, jak sztuka jest blisko życia.

      Pudełko z różowego mahoniu, niewiele mniejsze niż pudełko na buty, lecz znacznie od niego cieńsze, rogi miało chronione przez misternie kute mosiężne płytki. W dolnej części tkwił w małym zamku kluczyk rozetkowy. Wieko podtrzymywały dwa łańcuszki, a każde ogniwo zdobione było delikatnym wzorkiem. Wnętrze wyścielał połyskliwy zielony atłas z wyraźnym, ale nie dominującym dodatkiem złotych nitek.

      Na środku pudełka,


Скачать книгу