Nielegalni. Vincent V. Severski
Читать онлайн книгу.organizacji, był zbyt niezależny, ale cieszył się pełnym zaufaniem tych grup. Interesowała się nim carska ochrana, a jej zachowane materiały dają mu dobre świadectwo. Zastępca przewodniczącego NKWD w Leningradzie, towarzysz Andriej Grigorjewicz, był w tamtym czasie jego przyjacielem i wystawił mu bardzo pozytywną opinię.
– Czy są na to jakieś dokumenty? – zapytał Fitin.
Zarubin spodziewał się tego pytania, gdyż Andriej Grigorjewicz sam już niczego nie mógł potwierdzić, rozstrzelany w pierwszej turze dwa lata temu.
– Tak, jest szczegółowy raport w tej sprawie – odpowiedział szybko Zarubin i kontynuował: – W związku z powyższym Centrala zaakceptowała werbunek Marka na bazie ideowej. Dokonał tego, jak już mówiłem, Jura w trzydziestym czwartym roku, bez większego wysiłku. Marek, rozczarowany rządami wojskowych i faszyzacją życia w Polsce, sytuacją we Włoszech i w Niemczech oraz upadkiem zachodniej demokracji, jednoznacznie zadeklarował gotowość współpracy z Krajem Rad. To nadzwyczaj inteligentny i ideowy człowiek. Myślę też, że wspomnienia z okresu petersburskiego pozostawiły w nim głębokie ślady, tym bardziej że przeżywał w tym czasie swoją pierwszą wielką miłość.
Zarubin, urodzony wywiadowca, czuł osobistą satysfakcję, kiedy przedstawiał Marka. Chociaż ta sprawa wpadła im sama w ręce i nie była wynikiem trudnego, wymagającego najwyższego kunsztu operacyjnego rozpracowania, jak w wypadku Saxona czy Warega, ani nie dawała tak ważnych informacji wojskowych, to jednak udowadniała, że są ludzie, którzy wierzą w światową rewolucję. Bo Zarubin też w nią wierzył. Szczerze.
Oprócz tego nielegalna rezydentura w Warszawie mogła się pochwalić umiejętnością stosowania różnorodnych technik operacyjnych, a co za tym idzie – wywiadowczą wrażliwością, i chociaż Zarubin nie był autorem tych sukcesów, to jednak splendor spływał teraz także na niego.
Otworzyły się drzwi i do sali wrócił Beria. Zarubin zamilkł, wsłuchując się w krótkie kroki na skrzypiącej cicho podłodze. Poczuł wyraźną woń alkoholu. Beria zamknął okno i usiadł na swoim miejscu, wydając dziwne, głębokie westchnienie, jakby mu to sprawiało trudność.
Zarubin, nie czekając na pozwolenie, kontynuował:
– Przez cały okres współpracy Marek przekazał nam ponad dwa tysiące stron informacji. Zrealizował trzy operacje o charakterze inspiracyjnym i dwie dezinformacyjne. Centrala, w zależności od okresu, oceniała pracę Marka bardzo dobrze lub dobrze. Można stwierdzić, że jeżeli chodzi o kierunek wywiadu politycznego, Marek zaspokajał praktycznie wszystkie nasze potrzeby, wykazując także dużo własnej inicjatywy.
Zarubin spodziewał się, że Beria czy Fitin zareagują na te słowa, przeczące zasadzie, że wywiad nie może być syty. Odpowiedziało mu jednak milczenie, chociaż zawiesił głos jakby w oczekiwaniu na ich komentarz.
Poczuł się dobrze i miał wrażenie, że kontroluje sytuację. Odczuwał już jednak zmęczenie.
– W czerwcu bieżącego roku Marek za naszą zgodą wyjechał wraz z żoną i najstarszą córką do Francji, dokąd zaprosili go przyjaciele. Przebywa tam do chwili obecnej. Wiemy, gdzie jest, i w najbliższym czasie nasza paryska rezydentura pionu S zamierza podjąć z nim kontakt. W Polsce pozostał u rodziny jego najmłodszy syn.
Wydział Specjalny Q od niedawna mieścił się na dwudziestym piętrze jednego z warszawskich wieżowców, pod legendą firmy konsultingowej Vigo.
Zadania, jakie realizował, ich szczególna delikatność, konieczność zachowania nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa i konspiracji spowodowały, że został przeniesiony z Centrali na Miłobędzkiej w anonimowe i dobrze zabezpieczone miejsce, trochę na zasadzie, że najciemniej pod latarnią.
Wydziału strzegły najnowocześniejsze urządzenia elektroniczne i własne rozwiązania techników wywiadowczych. Najważniejsza jednak była dyscyplina i zaufanie do pracujących w nim oficerów. Nikt spoza czternastoosobowego zespołu Wydziału i ścisłego kierownictwa AW nie wiedział, co się kryje pod nazwą firmy Vigo. Krąg wtajemniczonych był ściśle ograniczony i kontrolowany przez Wydział Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Konrad zostawił samochód w podziemnym garażu, złapał windę i kluczem włączył przycisk dwudziestego piętra.
Potem wszedł do śluzy bezpieczeństwa i ustawił twarz do kamery, która po chwili zielonym światłem potwierdziła jego identyfikację i otworzyła zamek.
Ledwie przestąpił próg Wydziału, natknął się na Marcina o korzystnie zmienionym wyglądzie. Podwładny, stojąc z kubkiem kawy na korytarzu, wyraźnie go oczekiwał.
– Szefie, wiem, że po powrocie szef ma mnóstwo spraw na głowie i że zaraz jedzie do Centrali, ale gdyby szef był tak miły i przed wyjściem znalazł dla mnie pięć minut… – powiedział takim tonem, jakby mu na tym bardzo zależało.
– Dobrze… po odprawie. Bądź w pobliżu.
Konrad klepnął Marcina w plecy i ruszył dalej. Całe biuro było poprzedzielane szklanymi ścianami, więc wszyscy zauważyli jego przybycie.
Wszedł do swojego pokoju, natychmiast podkręcił klimatyzację i otworzył sejf.
W tym samym momencie zjawił się Marek Belik, a zaraz po nim Sara. Przywitali się krótkim „cześć”, bez podawania ręki. Taki już mieli zwyczaj i zawsze go przestrzegali. Może chcieli się w ten sposób odciąć od przesadnej dbałości o formy, jakiej hołdowało kierownictwo AW, a może uważali, że w Wydziale są jak rodzina – w rodzinie przecież nikt się nie wita przez podanie ręki.
Sara ubrana była pogodnie, lekko. Jak zawsze w spodniach, z długimi złotoblond włosami spiętymi wysoko z tyłu, wyglądała atrakcyjniej niż zwykle. Chociaż co pewien czas zaskakiwała Konrada, to jednak nigdy nie dawał po sobie poznać, że robi na nim wrażenie. Zresztą nie tylko na nim, bo większość dziewczyn pracujących w AW próbowała ją naśladować, i w stylu, i w pracy.
Usiadła w głębokim fotelu i oczywiście zapaliła papierosa, nawet nie prosząc o zbędne w tym wypadku pozwolenie.
Muszę ją w końcu zapytać, dlaczego używa zapalniczki Zippo. Nigdy nie widziałem, by jakakolwiek dziewczyna korzystała z takiej ciężkiej i dużej maszynki… jak amerykańscy komandosi, nie przymierzając – przeleciało Konradowi przez myśl.
Belik oparł się o stół i założył ręce na piersi, jak zwykle zaginając krawat gryzący się z koszulą.
Jak żona wypuszcza go tak z domu? – pomyślał Konrad, patrząc na jego krawat i zapuchniętą twarz. Powinna też pożyczyć mu trochę pudru.
Marek nie prowadził żadnych agentów, więc nie musiał „poświęcać się dla ojczyzny”, jak mówiło się w Wydziale o długich nocnych rozmowach z ludźmi zza wschodniej granicy. Zatem było oczywiste, że pił z dyrektorem, podpułkownikiem Ciężkim, który agenta też nigdy nie spotkał.
Konrad zauważył przez szybę, że przyszła już Ewa, jego sekretarka. Pomachał jej ręką na powitanie i wykonał gest oznaczający trzy kawy.
– Siadaj, Marek… – powiedział i wskazał fotel obok Sary, a sam przysiadł na swoim biurku. – Ewa zaraz poda kawę, a do tego czasu powiedzcie mi… czym mnie dzisiaj zmartwicie – zaczął żartobliwie. – Ja zmartwię was tylko tym, że Safir, pseudonim „Karol”… lub odwrotnie… znów nam się wyślizgnął. W Jemenie zebraliśmy z Williamem sporo ciekawych i nowych informacji na jego temat, ale ślad nam się urwał na granicy z Omanem. William przyjedzie do nas za tydzień. Do tego czasu musimy uporządkować wszystko, co zgromadziliśmy w tej sprawie przez ostatnie dwa miesiące.
Sara i Marek słuchali go w milczeniu. Tymczasem Ewa sprawnie, prawie niezauważalnie podała kawę.
– Jutro – kontynuował