Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak

Читать онлайн книгу.

Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra - Lucyna Olejniczak


Скачать книгу
i do przedpokoju wszedł ktoś z hałasem i szuraniem. Matka i córka uśmiechnęły się do siebie porozumiewawczo, gdyż wiedziały doskonale, że to Julek z choinką.

      – Zaraz będzie, że to ostatni raz… – szepnęła Weronika i z rozbawioną miną położyła palec na ustach.

      Szuranie w przedpokoju ustało, do kuchni wszedł mokry od deszczu Julek, zacierając zmarznięte dłonie. Drzewko zostawił w przedpokoju.

      – Ostatni raz kupuję choinkę w Wigilię – zagrzmiał od progu. – No i z czego się tak śmiejecie? Poważnie mówię. Naprawdę trudno wybrać spośród tych drapaków, które wtedy zostają na rynku. Inni kupują kilka dni wcześniej i trzymają choinki na balkonie, a my musimy właśnie ostatniego dnia!

      – Kochanie – Matylda z całej siły starała się zachować powagę – mówisz tak co roku, a sam czekasz do ostatniej chwili. Pamiętasz, prosiłam cię, żebyś poszedł na plac kilka dni temu, ale powiedziałeś, że nie masz czasu.

      – Bo nie miałem – odburknął. – Myślisz, że ja tak mogę sobie wyjść, kiedy chcę?

      – To nie narzekaj. Lepiej pokaż nam tego drapaka.

      – Jakiego znowu drapaka? – W końcu się roz­chmurzył. – Udało mi się kupić piękną jodełkę. A dzieci gdzie, jeszcze ich tu nie ma? To niebywałe.

      – Ćwiczą role przed jasełkami. – Weronika ściszyła głos i wskazała ręką na drzwi od sypialni. – Lepiej niech się nam tu nie kręcą po kuchni.

      Niestety, dzieci usłyszały wejście dziadka i z tupotem pobiegły do przedpokoju.

      – Choinka, choinka! Dziadku, jaka piękna i duża! – Przez chwilę słychać było ich pełne zachwytu okrzyki.

      Matylda i Weronika poszły do nich zaciekawione, żeby też obejrzeć zakup. Rzeczywiście, choinka była piękna. Ogromna, aż pod sam sufit, gęsta i rozłożysta.

      – A jak pachnie! Jak w lesie! – entuzjazmowała się Emilka.

      Julek stał w drzwiach i napawał się radością rodziny. Wiedział, że jego zdobycz im się spodoba. Milka też była zachwycona. Znalazła sposób, żeby wdrapać się na jeszcze obwiązane sznurkiem drzewko, i z miną mówiącą „a spróbujcie mnie stąd ściągnąć” kołysała się niebezpiecznie na jego czubku.

      – To teraz ją ubieramy! – zawołał Waldek. – Ja wkładam szpic na czubek, a ty możesz wieszać bańki i łańcuchy.

      – O nie! – Emilka zrobiła surową minę. – Najpierw dokończymy próbę, a potem ubierzemy choinkę. I możesz sobie wkładać szpic, ale bańki wieszamy razem.

      – Kochani – Julek uprzedził gwałtowne protesty wnuka – najpierw muszę ją obsadzić w stojaku, a więc możecie spokojnie wracać do prób. Ja sobie troszeczkę odsapnę, napiję się gorącej herbaty i jak już będę gotów, to was zawołam. Zgoda?

      Waldek z nieszczęśliwą miną ruszył za siostrą do pokoju.

      – A to mały tyran z tej Emilki – skwitował Julek, nalewając wody do czerwonego czajnika. – Współczuję jej przyszłemu mężowi…

      Przez chwilę rozmawiali na temat Wigilii i gości, którzy mieli przyjść. Matylda z Weroniką wróciły do pracy, Julek zerkał we wczorajszą gazetę, której jeszcze nie miał czasu przeczytać. Temat gości trochę go nudził. Zresztą czyż można tak się denerwować czyjąś wizytą? Kobiety naprawdę przesadzają.

      – Posłuchajcie – odezwał się nagle.

      Obie odwróciły głowy w jego stronę.

      – Co znowu?

      – Ogłoszenie matrymonialne.

      – Po co czytasz ogłoszenia matrymonialne, kochanie? – spytała Matylda kąśliwym tonem. – Planujesz coś, o czym nie wiem?

      – Bo są zabawne. Dużo zabawniejsze niż te wszystkie relacje z posiedzeń partii. – Poprawił się na krześle. – Choćby to: „Mistrz lakiernik, lat 50, pozna partnerkę wielkiego charakteru w celu założenia ogniska domowego. Również innej narodowości. Wszystko inne ustnie”.

      Zaśmiał się i klepnął dłonią po udzie.

      – Kuszące – przyznała Weronika. – Szkoda, że już kogoś mam.

      – Jeszcze nie jest za późno – odparł Julek. – Mistrz lakiernictwa ustnie musi być jeszcze atrakcyjniejszy niż w druku.

      Zwinął gazetę i odłożył na czekający pod oknem stos przeznaczony na podpałkę do pieca. Były tam przede wszystkim „Przeglądy Sportowe”, „Gazety Krakowskie”, ale również „Przekroje” oraz czasopisma „Dookoła Świata” i „Motor”. Ten ostatni magazyn Julek zaczął kupować, gdy sprawił sobie syrenkę i nagle stał się wielkim miłośnikiem samochodów.

      – A skoro już o tym mówimy, to twój Paweł zna się na piłce nożnej?

      – Chyba tak. Wprawdzie ze mną o tym nie rozmawia, ale widziałam u niego w domu jakieś proporczyki i puchary.

      – Byleby nie był za Cracovią, bo wtedy nie ma mowy, żebym go poczęstował moją nalewką.

      – Tato…

      Wiedziała, że ojciec żartuje, ale wciąż czuła obawy, jak tych dwóch najbliższych jej sercu mężczyzn będzie się ze sobą dogadywać. Zwłaszcza że wiedziała, iż Paweł denerwuje się nieco przed tym spotkaniem. Ojciec był żołnierzem, w czasie wojny służył w RAF-ie, on zaś nie zaliczył nawet wojska. Pewnie wyobrażał sobie Julka jako sztywnego domowego generała z wąsem jak szczotka i ostrzyżonego na jeża, despotę, który musztruje rodzinę, wydaje wszystkim komendy, a cywilów uważa za ofermy i mięczaków.

      Jeśli rzeczywiście tak myślał, to chyba nie mógł się bardziej mylić.

      ***

      – Mamooo! – Nagle rozległ się oburzony głos Emilki.

      Dziewczynka wpadła do kuchni, a zaraz potem wbiegł Waldek.

      Najwyraźniej znowu się pokłócili.

      – Co się znowu stało? – spytała z westchnieniem Weronika.

      Wierzchem dłoni wycierała oczy, załzawione od krojenia cebuli.

      – Czy wy naprawdę choć przez chwilę nie potraficie grzecznie się bawić?

      – Mamo, ale Waldek zniszczył skrzydło motyla, bo specjalnie zaczął nim wywijać!

      – Nadal się złościsz na to, że masz być motylem? – zdziwiła się babcia. – Przecież nie musiałeś z tego powodu niszczyć skrzydła.

      – To było niechcący. Akurat miałem skrzydło w ręce, kiedy ta głupia wymyśliła nagle, że mam zagrać kangura! I tak mi się jakoś machnęło… Nie złośliwie, tylko akurat w szafę.

      Kangur tak ich wszystkich zaskoczył, że zapomnieli zareagować na tę „głupią”.

      – Ale dlaczego kangur? – Pierwsza ochłonęła Weronika. – Nie przypominam sobie, żeby nad małym Jezuskiem pochylał się jakiś kangur…

      – Mówiąc całkiem szczerze, motyl też w tym układzie wydaje się mocno problematyczny – mruknął Julek ze swojego krzesła, mieszając herbatę. – Chyba że to z jakiejś ewangelii, która nie weszła do biblijnego kanonu. Z apokryfu.

      Milka już kilka minut wcześniej zdążyła się zorientować, że jej ukochany pan siedzi na krześle, leżała więc teraz na jego kolanach. Wsparła łebek na dłoni Julka i zamknęła oczy, mrucząc jak silnik syrenki. Nawet krzyki dzieci nie wyrwały jej z tego błogostanu, podniosła tylko uszy. Do hałasów regularnie


Скачать книгу