Prom. Remigiusz Mróz
Читать онлайн книгу.wojska, zdziwiło jego samego. Do tej pory uważał, że nigdy nie będzie myślał o jakiejkolwiek armii w taki sposób.
Wydarzenia w Bośni odcisnęły na nim zbyt wyraźne piętno, był o tym przekonany.
– To bardzo delikatna sprawa.
– Wręcz przeciwnie – zaoponował Hallbjørn. – Będzie wyjątkowo niedelikatna, jeśli zaraz nie zaczniecie działać.
– Działamy, panie Olsen. Działamy.
Hallbjørn miał nadzieję, że w istocie tak jest, a minister stosuje wybiegi, ponieważ nie może zdradzić mu szczegółów. Przez moment czekał, aż Kallsberg powie coś więcej, ale polityk milczał.
– Oby – mruknął wreszcie Olsen.
– Musi pan jednak pojąć, że z naszego punktu widzenia wygląda to… nieco inaczej niż z pańskiego.
– Nie rozumiem.
– Widzi pan…
– Jaki inny punkt widzenia można tu przyjąć? Mamy w cieśninie prom z ponad tysiącem osób na pokładzie. Prom, na którym mogą się znajdować materiały radioaktywne.
– Być może.
– Być może?! – niemal krzyknął do słuchawki.
Złapał gwałtownie za klamkę, popchnął drzwi, a potem wyszedł na zewnątrz. Oparł się o samochód i na chwilę zamknął oczy. Pozwolił, by chłodny wiatr nieco ostudził emocje.
Na nic się to nie zdało.
– Niech pan skończy pierdolić – syknął. – Nawet jeśli to nie ładunek, a jedynie chłodziwo z reaktora, tym ludziom trzeba natychmiast pomóc. Choroba popromienna…
– Zdajemy sobie z tego sprawę.
Olsen zastanawiał się, ile razy jeszcze będą sobie wzajemnie przerywać. Gdyby ta rozmowa odbywała się twarzą w twarz, zapewne znaleźliby się już na granicy rękoczynów. Przynajmniej on.
Znów zamknął oczy.
Czy zawsze taki był? Wydawało mu się, że nie. Owszem, zmienił się podczas Operation Bøllebank, ale po powrocie do domu stopniowo wracał do siebie. W końcu mógł spojrzeć w lustro i przestał mieć problemy z nerwami. A przynajmniej tak mu się wydawało.
Może wszystko, co stało się później, stanowiło zaprzeczenie tego faktu. A on nie chciał tego przyjąć do wiadomości.
– Proszę nas zrozumieć.
– Pan wybaczy, ale nie potrafię.
Minister przez chwilę milczał, zapewne szukając odpowiednio dyplomatycznych słów. Właściwie na tym etapie miał pełne prawo go spławić. Ale musiał rozumieć, że Olsen może okazać się przydatny.
Nie, nie tylko przydatny. Groźny.
Kallsberg i reszta trzymali rękę na pulsie w jego sprawie. Widzieli sympatię, jaką udało mu się zjednać wśród społeczności po ostatnich zdarzeniach. I pojmowali, że niemądrze byłoby mieć w nim wroga.
– Sugestia, którą pan poczynił, jest… cóż, dość daleko idąca – wydusił w końcu polityk. – Patrzy pan na dowody przez pryzmat swoich doświadczeń.
– Jakich doświadczeń?
– Wojennych oczywiście. Mam na myśli to, że przeżył pan naprawdę dużo, a widział zapewne jeszcze więcej. To wszystko sprawia, że jest pan gotów przyjąć… raczej militarystyczną interpretację faktów.
Typowa polityczna nowomowa, skwitował w duchu Olsen. Tym razem jednak w porę ugryzł się w język.
– Nie bardzo wiem, do czego pan zmierza.
– A ja sądzę, że wie pan doskonale – powiedział z naciskiem Kallsberg.
Oczywiście, wiedział. Była to niezawoalowana sugestia, że traktuje sytuację na Wyspach Owczych tak, jakby analizował zdarzenia w Bośni czy innym kraju ogarniętym wojną.
Dopiero teraz zrozumiał, że dla władz jego interpretacja jest nie do przyjęcia. Nie dlatego, że widzieli poważne konsekwencje. Nie dlatego, że nie chcieli doprowadzić do kompromitacji medialnej kraju.
Zwyczajnie nie mieściło im się w głowach, że zagrożenie terrorystyczne z użyciem materiałów radioaktywnych może zaistnieć właśnie tutaj.
Na Boga, może on też przesadzał?
Ale fakty zdawały się mówić same za siebie. Kiedy tylko zobaczył logotyp grenlandzkiej jednostki, wszystkie elementy natychmiast wskoczyły na właściwe miejsce. Tyle wystarczyło, by dopowiedział sobie resztę.
Zamachowcy bez trudu mogli uzyskać dostęp do Camp Century: albo pod pretekstem przeprowadzenia badań, albo po kryjomu. Wydobycie materiałów musiało kosztować trochę wysiłku i petrodolarów, ale zarówno na jeden, jak i na drugi wydatek ISIS było gotowe. Potem wystarczyło tylko wybrać miejsce. W miarę niedaleko, aby nie ryzykować zbyt długiego transportu ładunku wybuchowego.
Lub chłodziwa. Jeśli nawet terroryści nie odnaleźli ładunku, sam materiał radioaktywny w zupełności wystarczał do ich celów. Do tej pory napromieniowany zostałby cały prom. A im dłużej przetrzymywali zakładników, tym większą mieli pewność, że wszyscy zginą.
Spektakularna akcja. Dokładnie taka, do jakiej dążyli od lat.
I w pełni wykonalna, szczególnie w takim miejscu jak to, gdzie nikt nie przejmuje się procedurami bezpieczeństwa, bo największe zagrożenie stanowi owca, która nagle wyłoni się zza zakrętu drogi.
– Będziemy w kontakcie, panie Olsen.
– Z pewnością.
– Zależy nam na pańskiej pomocy.
– Doprawdy?
– Oczywiście. Zdajemy sobie sprawę, że być może jako jedyny na archipelagu ma pan doświadczenie w podobnych sytuacjach.
Hallbjørn nie powiedziałby, że uczestniczył w czymkolwiek podobnym do tego tutaj. Brał udział w akcjach UNPROFOR, także w tych, które były związane z odbijaniem jeńców, ale miało się to nijak do aktualnych wydarzeń.
Tym bardziej dziwiło go ugodowe podejście ze strony ministra. Dbanie o poparcie społeczne to jedna rzecz, ale tak daleko idące deklaracje to zupełnie co innego. Olsen potrzebował chwili, by zrozumieć, o co chodzi.
I już drugi raz tego dnia zorientował się, że daje się wodzić za nos. Najwyraźniej miesiące osamotnienia przytępiły nieco jego zmysły. Zwłaszcza te, które powinny wykrywać ukryte intencje.
– Ach, rozumiem – mruknął.
– Co takiego?
– Oczywiście. Nie mamy przecież armii.
– Słucham?
– Potrzebują państwo jakiegoś łącznika z duńskim wojskiem. O ile to właśnie ono się tutaj zjawi, a nie oddziały wysłane przez NATO.
Minister milczał.
– Z waszego punktu widzenia moja osoba to dobry wybór. Duńczycy spojrzą na mnie nieco przychylniej, bo służyłem w Jydske Dragonregiment, a Farerowie będą czuć się lepiej, jeśli któryś z nich znajdzie się blisko centrum decyzyjnego. Wy zaś będziecie mieć wgląd w to, co się dzieje.
– Jak mówiłem, pańskie doświadczenie…
– Będę pod telefonem – rzucił Hallbjørn i się rozłączył.
Spojrzał na Sigvalda, który w trakcie rozmowy wysiadł z mondeo i stanął po drugiej stronie. Opierając się o dach, patrzył na Olsena spode łba. W jego oczach widać było wyraźnie niewypowiedziany wyrzut.
– Socjalista wzywa, więc lecisz w podskokach?
Olsen