Prom. Remigiusz Mróz
Читать онлайн книгу.procedury awaryjne. Czasem wymykały się zwykłej logice, co pokazała choćby ewakuacja Costy Concordii – nie przeżyły trzydzieści dwie osoby. Tyle że wtedy statek zboczył z kursu i uderzył w kamieniste dno. W tym wypadku ewidentnie było inaczej.
Tor-Ingar rozglądał się nerwowo po pokładzie, jakby gdzieś tutaj mógł znaleźć odpowiedź.
– Jedno jest pewne – odezwała się po chwili Katrine. – Będzie miał pan ciekawy materiał.
– Oby nie nazbyt ciekawy.
– Przed chwilą był pan gotów pisać o kolejnych zaginięciach i kościach.
– Czyichś – podkreślił. – Niekoniecznie swoich.
– Nie ma się czym przejmować – stwierdziła. – Jestem przekonana, że…
Nie dokończyła, bo syrena zmieniła ton, a dźwięk stał się jeszcze głośniejszy. Teraz przywodził na myśl kakofonię sygnałów alarmowych podczas jednego z tych tragicznych zdarzeń, w których udział biorą wszystkie służby. Katrine miała nadzieję, że to skojarzenie nie okaże się prorocze.
Odgłos dudnił jej w głowie jak młot pneumatyczny, nie mogła zebrać myśli. Østerø zasłonił uszy i się skrzywił. Przez moment trwali w bezruchu, po czym Ellegaard potrząsnęła głową i wskazała na nadbudówkę.
Ruszyli w jej kierunku szybkim krokiem. Katrine dostrzegła, że od strony rufy zbliża się do niej także inny mężczyzna.
Kiedy podeszła do drzwi, nacisnęła klamkę, ale ta ani drgnęła. Katrine spojrzała bezradnie na dziennikarza, a potem spróbowała jeszcze raz. Szarpnęła za drzwi.
– Zablokowane – oznajmiła.
Tor-Ingar ściągnął brwi, a ona uświadomiła sobie, że przez cały ten hałas rozmówca nic nie usłyszał. Zrobiła mu miejsce, by sam się przekonał, że drzwi ani drgną. Potem podniosła wzrok na głośnik, z którego wydobywał się mechaniczny jazgot.
Bez słowa zgodnie uznali, że najlepiej będzie odsunąć się kawałek. Wrócili na bakburtę i przez moment przypatrywali się trzeciej osobie na pokładzie, która bezskutecznie starała się otworzyć drzwi.
– Ktoś je zamknął od środka? – spytał Tor-Ingar.
– Jeśliby tak było, to klamka by się ruszała.
– Więc o co tu chodzi?
Dobre pytanie, pomyślała Katrine. Obawiała się jednak, że nieprędko znajdzie na nie odpowiedź.
2
Sobota, 14 stycznia, godz. 13.45
Hallbjørn Olsen stał przed domem na Fjalsvegur i patrzył na zapuszczoną elewację. Postawił ten budynek razem z teściem, kiedy Karla jeszcze żyła. Przez lata ich wspólnego życia dbał o niego, jakby zależało od tego ich małżeństwo. Kiedy tragicznie się skończyło, zupełnie zaniedbał dom.
Przez lata mieszkał tu z córką i przez ten czas Ann-Mari zmuszała go, by naprawił tę czy inną rzecz. Po tym jednak, jak trafił do więzienia, a nastolatka zamieszkała na stałe z jego kuzynką, dom niszczał.
Aż do teraz. Od jakiegoś czasu Hallbjørn planował bowiem generalny remont. Miał zamiar nie tylko odświeżyć budynek od zewnątrz, ale zupełnie przerobić wnętrze. Oczywiście pod czujnym okiem Katrine.
Rozpoczynali nowe życie i spodziewał się, że jeszcze dzisiaj, przy dobrym winie, zaczną planować, co i jak należy zmienić. W końcu mieli okazję, bo dotychczas los rzucał im kłody pod nogi.
Teraz jednak było inaczej. Mogli liczyć na spokój.
Olsen przypuszczał, że przez jakiś czas będzie wisiało nad nimi widmo nowotworu, ale ostatecznie przywykną do niego na tyle, że nawet nie będą zwracać na nie uwagi. Nie mogło być inaczej, kiedy wszystko wreszcie zaczęło się układać.
Hallbjørn obszedł dom, zastanawiając się, jak zaawansowanych prac będzie wymagał remont. Kiedy wrócił pod główne wejście, rozbrzmiał dzwonek jego telefonu. Wyjął komórkę i ze zdziwieniem zobaczył, że to Ann-Mari.
Niebywałe. Od pewnego czasu miał wrażenie, że córka używa telefonu tylko do łapania pokemonów, przeglądania Internetu i robienia zdjęć w tej czy innej aplikacji. W erze wysyłania snapów nawet pisanie SMS-ów stało się przeżytkiem.
– Erna umiera? – rzucił do słuchawki.
– Jezu, Hal…
– To jedyny powód, na jaki wpadłem.
– Co takiego?
– W jakim innym celu mogłabyś dzwonić?
Przez moment milczała. Doskonale zdawała sobie sprawę, że od najmłodszych lat on i Erna skakali sobie do gardeł, a potem było tylko gorzej. Kiedy Ann-Mari zamieszkała z jego kuzynką, tradycyjny konflikt zbrojny przerodził się w starcie nuklearne.
– Coś jest nie tak z promem, którym płynie Katrine.
– Ale skąd…
– Proszę cię – ucięła. – Jesteśmy w stałym kontakcie.
Uśmiechnął się lekko i wszedł do domu. Właściwie powinien się spodziewać, że Katrine i Ann-Mari systematycznie ucinają sobie pogawędki za jego plecami. W pewien sposób były do siebie podobne. I obie wybaczyły mu to, czego się dopuścił.
– Co jest z nim nie tak? – spytał, zrzucając ośnieżoną kurtkę.
– Włącz radio albo telewizor.
– Obawiam się, że…
– Nadal nie płacisz rachunków?
Odchrząknął znacząco, kierując się do kuchni.
– Nie podłączyłem z powrotem telewizji.
– Ale prąd masz?
– Mhm – mruknął, otwierając lodówkę.
Mimo że nie miał stałego dochodu, a zgromadzone oszczędności topniały w zastraszającym tempie, zaopatrzył się w spory zapas piwa marki Föroya Bjór. I to bynajmniej nie dlatego, że było wybitne w smaku – stanowiło bezpieczny trunek. Ljóst Pilsnar miał niecałe trzy procent i upicie się nim na dobrą sprawę graniczyło z cudem.
Poza tym jednak dom rzeczywiście zdawał się ogołocony ze wszystkiego. Pod koniec tamtego roku odcięto prąd, ale nie to było najpoważniejszym problemem. Po powrocie do Vestmanny Hallbjørn stał się persona non grata. Mimo że został uniewinniony przez sąd, mieszkańcy nie zamierzali zapomnieć mu tego, co zrobił. Budynek zdemolowano wraz ze sprzętami, które znajdowały się w środku.
Ostatecznie odkupił swoje winy i odbudował zaufanie społeczności. Teraz na powrót cieszył się respektem, jaki przysługiwał mu niegdyś z racji tego, że nosił wojskowy mundur.
– Mniejsza z tym – powiedziała Ann-Mari. – Mam nadzieję, że Katrine zrobi tam porządek, jak tylko się wprowadzi.
– Z pewnością.
– O ile zabierze ze sobą wszystkie oszczędności, a potem znajdzie pracę. Bo jeśli chodzi o ciebie, już dawno…
– Wspomniałaś o promie.
– No tak – przyznała. – Ma jakieś opóźnienie. Na KVF właśnie mówili, że zatrzymał się między Streymoy a Nólsoy.
– Dlaczego?
– Rzekomo płynęła jakaś ławica.
– No i? Musieli ją przepuścić czy jak?
Jeśli wziąć pod uwagę, że w pierwszym rejsie nowych linii zapewne brali udział przedstawiciele duńskich mediów, byłaby to prawdziwa tragedia. Nie dość, że Duńczycy drwili sobie, że farerskimi drogami