Miłość primabaleriny. Мишель Смарт
Читать онлайн книгу.Nie będę nic jadła.
– Może i dobrze. Nie powinno się jeść sera późnym wieczorem, choć sam nie zawsze przestrzegam tej zasady.
Patrząc na linię lasu, postanowiła, że wysłucha go, zostanie na noc, a rano spróbuje ucieczki. Musi znaleźć jakieś buty. Może zresztą on sam po rozmowie odwiezie ją na lotnisko.
– Wspominałem ci już o moich związkach z Javierem i Luisem.
– Trzej muszkieterowie. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
– Właśnie. Znasz paryski apartamentowiec Tour Mont Blanc? – zapytał, odcinając nożem kawałek sera.
– Ten wieżowiec? – zapytała niepewnym głosem.
Nie interesowała się biznesem. W rzeczywiści mimo uszu puszczała wszystko, co nie miało związku z baletem. O Tour Mont Blanc usłyszała, bo jego architekturą zachwycała się Sophie, która marzyła, by w nim zamieszkać i jadać codziennie w jednej z wielu restauracji prowadzonych w ekskluzywnych arkadach przez słynnego z przewodnika Michelina szefa kuchni.
– Wiesz, że zbudowali go Javier i Luis?
– Słyszałam o tym.
– A o tym, że i ja w niego zainwestowałem?
– Nie…
– Przyszli do mnie siedem lat temu, gdy kupowali grunt pod zabudowę. Mieli problem z płynnością finansową i poprosili, żebym do nich dołączył jako „cichy” partner. Zainwestowałem dwadzieścia procent sumy żądanej przez właściciela. Mówili, że ogólny zysk sięgnie pół miliarda euro. Cztery lata trwały przygotowania. Mnóstwo papierków. Trzy kolejne zajęło ukończenie budowy. To wspaniały budynek – zasługa wizji braci Casillas. Osiemdziesiąt procent apartamentów sprzedano na pniu jeszcze przed rozpoczęciem inwestycji. Zanim położono dach, jedenaście wielkich korporacji międzynarodowych podpisało kontrakty na wynajęcie biur.
– Maszynka do robienia pieniędzy – wtrąciła. – Dlatego mi o tym mówisz?
Spojrzał na nią przeszywającym wzrokiem.
– Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że początkowe prognozy dotyczące zysku są zachowawcze, ale nie wiedzieliśmy na ile. Ogólny zysk sięga obecnie półtora miliarda euro!
– Gratulacje – powiedziała tym samym obojętnym tonem. Na własnym rachunku gromadziła zazwyczaj najwyżej czterocyfrowe sumy. Wymieniona przez niego kwota przekraczała jej wyobraźnię artystki. Popisuje się, pokazując jej, że dorównuje bogactwem Javierowi?
Samo wspaniałe château to jeszcze za mało, by jej zaimponować?
Nie ma co chwalić się pieniędzmi. Potężne konto nie czyni cię lepszym niż inni. Nie gwarantuje szacunku zwykłych śmiertelników.
Jak sięgała pamięcią, jej rodzice zawsze żyli w biedzie, a byli przecież najbardziej czułymi i kochającymi rodzicami, jakich można sobie wymarzyć. Nie zamieniałaby ich na żadnych innych. Choćby najbogatszych. Pieniądze nie zastąpią miłości.
Dopiero teraz, gdy straszna choroba coraz bardziej wycieńczała jej matkę, Freya zaczęła myśleć, jak bardzo przydałyby się pieniądze na urządzenie im bezpiecznego gniazda. Gdyby nie rodzice, nigdy nie czułaby się zmuszona do ślubu z Javierem.
Zawsze mieli mało, ale harowali od rana do nocy, by ich córka mogła spełnić marzenia.
– Zainwestowałem dwadzieścia procent ceny gruntu. – Benjamin zignorował jej sarkastyczny ton. – A potem kolejne dwadzieścia kosztów budowy. Do jakiego zysku mam prawo?
– Skąd mam wiedzieć?
– Zgadnij?
– Do jednej piątej.
– Masz rację. Dwadzieścia procent sumy półtora miliarda to trzysta milionów. Nie trzeba być księgowym, by wiedzieć, że to mnóstwo pieniędzy. Zwrócili mi to, co zainwestowałem, ale tylko siedemdziesiąt pięć milionów z zysku, raptem pięć procent!
– Mam ci współczuć? – Ich oczy spotkały się ponownie.
– Nie musisz. – Stłumił złość na bijącą z niej chłodną obojętność. Czego spodziewać się po kobiecie zaręczonej z najbardziej bezwzględnym i zimnym europejskim biznesmenem? – Przedstawiam ci tylko fakty. Javier i Luis mnie okradli. Są mi winni dwieście dwadzieścia pięć milionów!
Chciał przeznaczyć te pieniądze na pomoc dzieciom z trudnym dzieciństwem. Ironią losu takimi dziećmi byli też bracia Casillas. Ojciec zabił ich matkę. Pamięć o traumie, jaką przeżyli, prześladowała Benjamina przez lata.
Inwestycja w Tour Mont Blanc doprowadziła go na skraj bankructwa. Przez siedem lat walczył o wyjście z dołka. Udało mu się wspiąć jeszcze wyżej niż przedtem. Inwestował na całym świecie w sieć punktów dobrej i zdrowej żywności, aż spłacił wszystkie długi. I udziałowców. Teraz wszystkie aktywa, firmy i filie należały już tylko do niego. Nikt mu ich nie odbierze. Mógł ze swoim ogromnym bogactwem zrobić coś dobrego dla innych. Bracia Casillas ukradli mu nie tylko pieniądze, ale i zaufanie oraz wszystkie drogie jego sercu wspomnienia z dzieciństwa.
– Rozmawiałeś z prawnikami?
– Jasne. – Pamiętał wielkie oczy, jakie zrobił jego prawnik, gdy przeczytał kontrakt. Małymi literami na dole widniała tam jak na dłoni klauzula potwierdzająca, że bracia mieli rację, twierdząc, że należało mu się tylko pięć procent zysku. W tamtym czasie nie zauważyłby jej, nawet gdyby napisano ją wołami na pierwszej stronie. Podpisał kontrakt, nie dając go do przeczytania prawnikowi! Jego błąd. Akceptował go. Była to jedyna umowa, jaką podpisał bez uprzedniego dokładnego jej przeczytania. Właściciel gruntu dał braciom czas na zebranie pełnej sumy tylko do północy. Inaczej sprzedałby go innemu nabywcy, a oni straciliby już wpłacony depozyt.
Z prośbą o pomoc przyszli tego samego dnia, gdy lekarze poinformowali jego matkę, że nie mogą zrobić nic więcej, by pomóc jej w walce z nowotworem. Spodziewał się takiej diagnozy, ale odebrał ją jak najgorszy cios, jakiego doświadczył w życiu.
Podpisał kontrakt, ledwie rzucając nań okiem, i szybko przelał pieniądze. Komu innemu by odmówił, ale Javier i Luis byli niemal rodziną. Prawie ta sama krew. Jego matka uznawała ich za synów. Ufał im bez reszty. Nie myślał wtedy, że decyzja może zachwiać jego płynnością finansową i że aby kupić château, gdzie matka miała przeżyć ostatnie dni życia, będzie musiał zaciągnąć potężny kredyt hipoteczny. Efekt domina sprawił, że znalazł się na skraju bankructwa.
– Z prawnego punktu widzenia nie mogłem nic więcej zrobić – wycedził przez zaciśnięte gardło.
Wbrew radzie swojego prawnika wniósł sprawę do sądu. I przegrał.
Jego wściekłość pogłębił fakt uzyskania przez braci sądowego zakazu publikacji na temat samej rozprawy. Nie chcieli, by świat biznesu dowiedział się o ich krętactwach. I jak daleko są gotowi się posunąć, by tylko osiągnąć zyski.
– Czego więc oczekujesz ode mnie? Dlaczego tu jestem? – usłyszał głos Freyi.
– Każdy skutek ma przyczynę. Javier i Luis mnie okradli. Wyczerpałem możliwości prawne. W rzeczywistości pieniądze nie są aż tak ważne… Jestem bardzo zamożnym człowiekiem. Gdyby chodziło tylko o nie, spisałbym je na straty. Chodzi o coś znacznie więcej. Nie zostawię tego w ten sposób. Nie uda im się. Jesteś moją ostatnią kartą przetargową.
– Ja? Przecież gdy podpisywałeś kontrakt, byłam jeszcze w szkole baletowej – odparła zdziwiona.
– Prawda. Za trzy minuty północ. Za trzy minuty Javier otrzyma wiadomość, że ma dwadzieścia cztery godziny na oddanie pieniędzy. Jeśli nie