Kroniki Nicci. Terry Goodkind
Читать онлайн книгу.alt="Strona tytułowa"/>
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
This ebook was bought on LitRes
ROZDZIAŁ 1
Ildakar wciąż płonął, chociaż burzliwa rewolta dobiegła końca. Uciskani i gnębieni obywatele, podburzeni przez przywódcę rebelii, Lustrzaną Maskę, zniszczyli bogate dzielnice. Wojownicy z areny, kupcy i mający dar szlachetnie urodzeni walczyli ze sobą wszelkimi dostępnymi im środkami i każdym orężem.
Nicci wraz z Nathanem starali się zapobiec najgorszym zniszczeniom. Czarodziejka wiedziała, że niepokoje tak szybko nie ustaną, lecz nie jej sprawą było rozwiązywanie problemów Ildakaru. Nathan pomógł wyzwolić uciskane miasto i teraz jego mieszkańcy będą musieli odbudować społeczność – szlachetnie urodzeni i niewolnicy, mający dar czarodzieje i wszyscy pracujący fizycznie. Wszystkie warstwy powinny współpracować, żeby miasto mogło funkcjonować.
W imperium D’Hary Richard zapewne musiał stawić czoło takim samym niepokojom, chociaż na większą skalę. Do Nicci należało nieść słowo lorda Rahla o wolności całemu Staremu Światu, a nie tylko jednemu miastu, i chciała już – wraz z towarzyszami – wyruszyć ku innym ziemiom.
Jednakże w ostatnich godzinach tej niespokojnej nocy Ildakar nadal był dla niej najważniejszy. Wydawała rozkazy, zwoływała ludzi, żeby wspólnie gasili ogień wymykający się spod kontroli w składzie sprzedawcy jedwabi. Płomienie lizały drewniane ściany, zniszczyły szyby, potem wydostały się przez górne okna. Ildakar słynął ze wspaniałych jedwabi tworzonych przez mających dar mistrzów z gildii przędzalniczej. Teraz setki bel drogocennej tkaniny płonęły, wydzielając kwaśny dym.
– Musimy zapanować nad tym ogniem, zanim się przeniesie na inne budynki. – Nicci powiodła przenikliwym błękitnym spojrzeniem po sponiewieranym tłumie, szukając wśród zebranych wojowników i pomocników; odzież wielu z nich była poplamiona krwią, sadzą, wyglądali na wymęczonych biciem się pomiędzy sobą lub próbami stłumienia pożarów. – Nie czas na ocenę, kto najwięcej zyska.
Rendell, jeden ze starszych domowych niewolników, którzy przyłączyli się do rewolty Lustrzanej Maski, zebrał kilku znajomków.
– Zniszczyliśmy wodne zbiorniki, żeby władczyni Thora nie mogła nas szpiegować, ale wciąż możemy korzystać z wody z akweduktów. – Podbiegł do ściany, gdzie rozbito publiczną fontannę. Razem z towarzyszami wybił prętami zaślepkę rury zasilającej fontannę i pociekł strumyk srebrzystej wody. – Wiadra! Trzeba nam wiader!
Z pobliskich sklepów i domów wysypali się ludzie z kubłami i cebrami. Napełniali je wodą i biegli lać ją na płonący skład.
W wielkim budynku szalał ogień. Płomienie buchały z wyrw wśród dachówek, iskry śmigały w powietrzu niczym świetliki. Za godzinę lub dwie zacznie świtać, ale teraz niebo rozjaśniała pomarańczowa łuna pożaru.
Płonące strzępy jedwabiu zwiewało na sąsiednie dachy. Nicci przyzwała dar i stworzyła ciąg powietrza, który odepchnął iskry, zanim inne domy zaczęły się palić. Poleciały wyżej, wirując jak pomarańczowe gwiazdki na tle gęstego mroku, aż wreszcie zgasły.
Nathan stał obok niej; długie siwe włosy miał skołtunione po całonocnych potyczkach, lecz nie brakowało mu pewności siebie, z uśmiechem postąpił krok naprzód.
– Skoro już odzyskałem dar, czarodziejko, to czas trochę wykorzystać magię.
Nathan, tak długo pozbawiony daru, był zachwycony odzyskaniem magicznych uzdolnień. Zawdzięczał to czarodziejom Ildakaru; żeby to osiągnąć, kreator ciał musiał usunąć serce Nathana i zastąpić je sercem umierającego naczelnego tresera Ivana. Przerażający zabieg, lecz dzięki niemu wreszcie odzyskał dar.
Rendell z towarzyszami nadal działali jako ekipa gaśnicza, lejąc wodę na płomienie na poziomie ulicy; Nathan zaś rozbił zaślepkę drugiej fontanny na pobliskim skrzyżowaniu i na ulice polało się więcej wody. Rzucił czar i strumień wygiął się jak płynny bicz, wznosząc się w powietrze. Uniósł się ponad dach, a potem uderzył niczym żmija. Słup wody wlał się przez wyrwę w dachu na ryczące płomienie. Nathan przyzwał z akweduktu więcej wody, potop trwał. Z sykiem buchnęła para, tłumiąc czarny dym. Płomienie zaczęły się dławić, znikać z okien składu.
Nicci utworzyła powietrzny mur, otaczając nim popękane ściany, którymi płomienie próbowały się wydostać.
Ucieszony Nathan poruszał palcami, jakby czuł w nich mrowienie magii.
– Wspaniale móc znowu to robić!
Właściciel składu, przybity i zrozpaczony, patrzył na zatratę swoich dóbr. Miał bujną brązową brodę i kręcone długie włosy. Ubrany był w wiele warstw jedwabnych szat, wymiętych po nocnych przejściach.
– Wszystkie moje jedwabie, całe bogactwo! Niewolnicy to zniszczyli!
– Ogień to zniszczył – powiedziała Nicci. – Tak szlachetnie urodzonych, jak i kupców należy winić za bunt niewolników.
Rendell wręczył zrozpaczonemu kupcowi wiadro.
– Jeśli chcesz uratować część swojej własności, to łap kubeł i pomagaj nam!
Kupiec wziął wiadro i bezradnie patrzył na grupę ludzi lejących kolejne kubły wody na przygasający już ogień.
– To nie nasz magazyn – powiedział mu twardo Rendell. – Robimy to, żeby ocalić Ildakar. – Szturchnął opornego kupca, żeby się ruszył.
Otumaniony mężczyzna się wyprostował i przyłączył do ratowników, napełniając wiadro przy najbliższej rurze.
– Dla Ildakaru – mruknął, jakby chciał przekonać samego siebie.
Legendarne miasto było ukryte przez piętnaście stuleci pod całunem nieśmiertelności. W tym czasie władczyni Thora starała się stworzyć swoje idealne społeczeństwo, z upływem lat coraz bardziej okrutne i pogrążające się w stagnacji. Thora i pozostali mający dar szlachetnie urodzeni nie zważali na to, że stwarzają coraz bardziej napiętą i wybuchową sytuację. Mąż Thory, wódz-czarodziej Maxim, wykorzystał to, kreując się na przywódcę rebelii i starając się zniszczyć miasto, bo był już nim znudzony. Lecz wydało się, że to on jest Lustrzaną Maską, i uciekł z Ildakaru w kulminacyjnym momencie rebelii. Członkowie jej własnej dumy obalili Thorę i zamienili ją w kamień – podobnie jak setki tysięcy kamiennych żołnierzy, którzy piętnaście stuleci temu oblegali Ildakar.
– Nicci! – zawołał znajomy głos.
Podbiegł do nich Bannon Farmer, ich towarzysz podróży po Starym Świecie; rude włosy sterczały mu na wszystkie strony. Podczas wyprawy stał się bardziej umięśniony, lecz Nicci zauważyła, jakiej tężyzny i kondycji nabrał po treningu wojownika areny. Był bez koszuli, ale trzymał Niepokonanego, własny prosty miecz. Przystanął przed nimi, ciężko dysząc, był zaniepokojony.
– Kolczaste wilki grasują po ulicy Garncarzy i zabiły już dziewięć osób. Paru obywateli je zablokowało, ale nie mogą ubić bestii. – Uniósł miecz. – Sam sobie nie poradzę.
– Nie jesteś zdany na siebie, chłopcze! – powiedziała żylasta młoda kobieta, podbiegając do niego.
Czarne skórzane przepaski osłaniały jej biodra i piersi, jasnobrązowe włosy sterczały krótkimi kosmykami. Ciało miała pokryte ochronnymi runami wypalonymi w skórze w trakcie treningu na morazeth, bezlitosną wojowniczkę. Lila dała Bannonowi solidny wycisk, szkoląc go na wojownika areny, lecz po rebelii powściągliwie zaofiarowała pomoc.
– Kolczaste wilki wyhodowano, żeby zabijały ludzi – powiedział Nathan; kreatorzy ciał Ildakaru przemienili groźne wilki, przydając im mięśni, wygięli ich grzbiety w łuk, wydłużyli zębiska.
– Uwolnili je uciekający niewolnicy, lecz teraz musimy się nimi zająć, zanim znowu komuś zrobią krzywdę – dodał Bannon.
– Tej nocy ze wszystkim robimy porządek – oznajmiła Nicci. – Prowadź, Bannonie Farmerze.
Wysoki, młody człowiek pobiegł, a za nim pognała Lila. Mijali sklepy z zamkniętymi okiennicami, poprzewracane stoły szewców, splądrowane kramy spożywcze i w końcu dotarli do ulicy, gdzie kilku garncarzy ustawiło swoje koła i półki z wyrobami. W głębi, w pobliżu