Z dala od świateł. Samantha Young

Читать онлайн книгу.

Z dala od świateł - Samantha  Young


Скачать книгу
z lekką nutą australijską. Byłam lepsza w symulowaniu wymowy z południowej Anglii, więc na tym poprzestałam. Dlaczego w ogóle starałam się mówić z podrabianym akcentem? Cóż, nie chciałam zostać rozpoznana. Gdyby ktoś skojarzył moją twarz z głosem i dodał do tego amerykańską wymowę, sprawy mogłyby się skomplikować.

      Ludzie zaczęli się rozchodzić, a ja postanowiłam zakończyć pracę. Dochodziła dopiero piętnasta, ale czułam, że bardzo potrzebuję kąpieli. Na dodatek wyglądało na to, że w każdej chwili może lunąć deszcz. Od kompleksu basenowego dzieliła mnie niemal godzina drogi piechotą, więc chowając pieniądze do kieszeni, zastanawiałam się, czy postąpię bardzo głupio, jeśli zafunduję sobie bilet autobusowy. Gdybym przemokła, mogłabym zachorować i co bym wtedy zrobiła?

      Jeszcze raz zerknęłam na niebo i dostrzegłam wyjątkowo groźnie wyglądającą chmurę, z której w każdej chwili mogły spaść strugi ulewnego deszczu. Zdecydowanie lepiej było pojechać autobusem.

      Po skórze przebiegł mi charakterystyczny dreszcz. Uniosłam wzrok i spostrzegłam, że nieznajomy facet nadal stoi nieopodal i obserwuje mnie, skrzyżowawszy ramiona na piersi. Skrzywiłam się, widząc jego szacujące spojrzenie.

      Zaczął się pojawiać i słuchać moich występów jakiś miesiąc wcześniej. Przychodził w każdą sobotę i obserwował mnie z daleka. Wiedziałam, że nie chodzi o pociąg fizyczny, ponieważ w tym okresie wyglądałam nie najlepiej. Musiało mu chodzić o mój głos, a to mnie przerażało. Granie na ulicy stanowiło dla mnie ryzyko. Wystarczyła jedna osoba, która rozpoznałaby mnie po głosie.

      Stąd udawany akcent.

      Czy ten facet się tego domyślił?

      Próbowałam telepatycznie nakazać mu, żeby spadał.

      Nagle ruszył w moją stronę, a ja zesztywniałam, chowając gitarę do futerału. To było coś nowego.

      Zatrzymał się kilka metrów ode mnie, a ja się wyprostowałam. Miałam metr sześćdziesiąt osiem wzrostu, nie byłam więc niska, ale też niezbyt wysoka. Poczułam się jednak lepiej, gdy stałam wyprostowana naprzeciw nieznajomego.

      Spojrzałam na niego z wyzywającą miną.

      Jego spojrzenie nie wyrażało nic.

      Właśnie dlatego zdziwiłam się, kiedy oznajmił bez wstępu:

      – Umiesz śpiewać. Umiesz komponować.

      Zmarszczyłam czoło. Przechyliłam lekko głowę i analizowałam wyraz jego twarzy.

      – Wiem – odrzekłam w końcu.

      Jego usta lekko się rozciągnęły, co chyba oznaczało uśmiech.

      – Pozwól, że zaproszę cię na kawę.

      Obudziła się we mnie nieufność.

      Chociaż dokładałam wszelkich starań, żeby zachować higienę osobistą, nie potrafiłam się wyzbyć wyglądu osoby bezdomnej. Wszędzie nosiłam ze sobą duży plecak, w którym krył się mój jednoosobowy namiot. Raz w tygodniu brałam prysznic, a w dni, w które nie mogłam tego zrobić, spryskiwałam włosy tanim suchym szamponem, którego używałam bardzo oszczędnie. Bardzo dbałam o swoje nieliczne bluzki i dwie pary dżinsów, starając się ich nie brudzić. Jednak nie potrafiłam się pozbyć brudu pod paznokciami i, co ważniejsze, zimnego błysku trudnej rzeczywistości w spojrzeniu.

      Byłam bezdomna i chyba większość ludzi instynktownie to wyczuwała. A to oznaczało, że nieraz obcy faceci składali mi jednoznaczne propozycje, niczym pospolitej prostytutce.

      – Dlaczego? – warknęłam, czując do niego żywiołową niechęć, tak samo jak do innych mężczyzn, którzy chcieli mnie wykorzystać.

      Odpowiedział rozbawionym spojrzeniem.

      – Nie chodzi o seks. Chcę tylko porozmawiać. O twojej muzyce.

      – Dlaczego? – powtórzyłam.

      – Pozwól się zaprosić na kawę, a wszystko ci wytłumaczę.

      – Nie pijam kawy.

      Skrzywił się i zmierzył wzrokiem moją sylwetkę. Nie było w tym żadnego zabarwienia seksualnego, tylko obraźliwe lekceważenie.

      – W takim razie pozwól, że postawię ci coś ciepłego do jedzenia. Zaoszczędzisz trochę kasy – powiedział, kiedy nasze oczy znów się spotkały.

      – Teraz?

      – Teraz.

      Zastanowiłam się nad tą zdecydowanie kuszącą propozycją. Był jasny dzień, staliśmy na Buchanan Street. Nawet jeśli miał wobec mnie jakieś niegodziwe zamiary, nie mógł mi tu wyrządzić wielkiej krzywdy. Zerknęłam w lewo, w górę ulicy. Czerwono-biały pasiasty szyld restauracji TGI Fridays przyzywał mnie kusząco.

      Wahałam się jednak, nie mając pewności, dlaczego ten facet się mną interesuje i czy przypadkiem nie odkrył mojej tożsamości. Spuściłam głowę, by schować twarz pod rondem kapelusza.

      – Poszukaj sobie innej rozrywki. Nie, dziękuję. – Odeszłam, nie oglądając się na niego.

      Nie zawołał mnie, a im bardziej się oddalałam, tym większa ogarniała mnie ulga; napięte mięśnie rozluźniły się i skulone ramiona wróciły do normalnej pozycji.

      Północny kraniec Buchanan Street zaczynał się na wzgórzu, przy Glasgow Royal Concert Hall. Potem ulica biegła łagodnie w dół, żeby wyrównać się mniej więcej w połowie swojej długości. Występowałam właśnie w tej okolicy, więc dotarcie na przystanek autobusowy przy ruchliwej Argyle Street zajęło mi niespełna pięć minut. Niespełna pięć minut, żeby wyrzucić z pamięci tego nieznajomego faceta. W moim obecnym życiu nie było czasu na przejmowanie się takimi drobiazgami. Na tym to właśnie miało polegać. Miałam czas jedynie na zajmowanie się podstawowymi sprawami. Nawet się nie spodziewałam, że to daje takie poczucie wyzwolenia.

      – Hej, muzykantko! – usłyszałam, gdy dochodziłam do przystanku.

      Spostrzegłam dwoje bezdomnych, siedzących w śpiworach przy wejściu do starego pasażu handlowego Argyle Street Arcade.

      Ponieważ mojego autobusu jeszcze nie było widać, podeszłam do Hama i Mandy. Poznałam ich krótko po tym, jak przybyłam do Glasgow i stwierdziłam, że nie wystarczy mi pieniędzy na pobyt w hotelu. Zaczęłam sypiać w tanim namiocie, który kupiłam specjalnie w tym celu, i mniej więcej po tygodniu tych dwoje podeszło do mnie, gdy grałam na ulicy.

      – Cześć – pozdrowiłam ich.

      Podeszłam bliżej i spojrzałam na nich. Współczucie chwyciło mnie za gardło. To dziwne, ale nie czułam, że mam z nimi cokolwiek wspólnego, poza tym, że wszyscy troje byliśmy bezdomni. Po prostu nie wyobrażałam sobie, że mogłabym się tak zapuścić.

      – Co u ciebie, muzykantko? – zapytała Mandy z szerokim uśmiechem.

      Przyzwyczaiłam się już do jej zepsutych zębów pokrytych nalotem, więc nawet nie drgnęłam na ich widok. Co półtora miesiąca kupowałam nową szczoteczkę. Tradycyjną, nie elektryczną, jednak było to lepsze niż nic. Nie zapominałam o używaniu nici dentystycznej. Bardzo dbałam o dobry stan zębów i dziąseł.

      – Przecież ona ma imię – upomniał ją Ham, przewracając oczami.

      Nie podałam im prawdziwego. Powiedziałam, że nazywam się Sarah.

      – „Muzykantka” ma więcej wspólnego z prawdą – odparowała Mandy i uśmiechnęła się do mnie znacząco.

      Przejrzała mnie. Raczej mnie nie rozpoznała, ale wiedziała, że nie nazywam się Sarah. Wcale mi się nie podobało, że tak łatwo potrafi mnie rozszyfrować. Nadal


Скачать книгу