Śledztwo kapitana Brethertona. Annie Burrows
Читать онлайн книгу.Och, jeżeli tylko o to chodzi, to przecież mogliśmy po prostu pójść na herbatę…
– Herbatę podadzą dopiero za jakąś godzinę – odparł szybko. – W pokoju… hm… karcianym.
– Nie lubi pan kart? Ja też nie. Dziadek poskąpiłby grosza nawet za samo wejście do pokoju karcianego w celach towarzyskich. Twierdzi, że to strata pieniędzy. A już sama gra…
– To prawda, gra w karty to strata pieniędzy – powiedział ponuro kapitan.
Posłała mu zdziwione spojrzenie. A ponieważ w zatłoczonym pomieszczeniu musieli trzymać się blisko siebie, dostrzegła jego zaciętą minę.
– Poza tym, panno Hutton, zdecydowanie wolę z panią potańczyć.
– Naprawdę? A ja myślałam…
– Co pani myślała, jeśli można wiedzieć?
– Chciałam powiedzieć, że dziś rano robił pan wrażenie całkiem rozsądnego dżentelmena.
Kapitan Bretherton parsknął śmiechem, a następnie spojrzał na nią.
– Rozsądny i odważny, no, no. Dwa komplementy jeden po drugim. Żeby mi się tylko w głowie nie przewróciło, panno Hutton.
– Nie, nie o to mi chodziło… to znaczy… – Lizzie poczuła, że jej policzki płoną, a język się plącze. Żałowała, że nie ma większego doświadczenia w rozmowach z mężczyznami. To znaczy z wolnymi mężczyznami, którzy by ją zapraszali do tańca. Wtedy by się tak nie ośmieszała przed tym dżentelmenem.
– Muszę pani coś wyznać – powiedział kapitan, nachylając się do jej ucha, a jego głos spłynął na nią jak pieszczota.
– Wyznać? Mnie? – Poczuła, że ma kłopot z oddychaniem. A także z myśleniem.
– Kiedy zajrzałem na salę balową i zobaczyłem, że niewiele osób tańczy, a dużo im się przygląda, wystraszyłem się nie na żarty.
– To dlatego, że niewiele osób umie tańczyć. Wolą patrzeć, jak robią to inni i…
– I oceniać – dokończył za nią.
– No właśnie. Bardzo mi przykro, ale…
– O nie – powiedział stanowczym tonem – w żadnym razie nie może się pani wycofać. Jesteśmy już prawie na parkiecie. Czy wyobraża sobie pani te plotki i komentarze, gdyby pani odwróciła się na pięcie i mnie tu zostawiła?
– Że w ostatniej chwili uniknął pan nieszczęścia?
– Że uniknąłem… – Ujął ją za ręce. – Panno Hutton, czy chce mnie pani ostrzec, że nie jest biegła w tańcu?
Lizzie skinęła i zwiesiła głowę.
Poczuła, jak dłoń w rękawiczce delikatnie unosi jej podbródek, i zobaczyła, że kapitan się do niej uśmiecha. Po prostu promieniał, jakby właśnie przekazała mu jakąś wspaniałą wiadomość.
– Czy to znaczy, że nie zbeszta mnie pan, jeśli zdarzy mi się nadepnąć panu na palce?
– Ja… A czy pani partnerzy do tańca tak się zachowują? – Kiedy przytaknęła, kapitan Bretherton skwitował: – To bardzo ordynarne z ich strony.
– Pozwolę sobie uświadomić panu, że mówi to pan już po tym, gdy tego ranka doświadczył pan czegoś podobnego z mojej strony. A także obawiam się, że po powtórnym stratowaniu, tym razem w tańcu, będzie pan zbyt zajęty opłakiwaniem doznanego szwanku, by pamiętać, że ostrzegałam pana.
– O? A to dlaczego?
– Bo… bo ja nie… – Próbowała pomachać rękami, żeby mu zademonstrować swój brak koordynacji ruchów, tyle że jej ręce były zamknięte w jego dłoniach. – Bo wprawdzie ludzie schodzą mi z drogi, ale… – Zamilkła wymownie.
– Widzę, że będzie to ciekawe doświadczenie dla nas obojga – podsumował kapitan.
– I dla widzów. – Z pewnością ściany będą rozbrzmiewały jękami bólu innych tancerzy i chichotami gapiów, śledzących poczynania Lizzie, gdy „wycina” sobie drogę w tłumie tańczących. A przynajmniej coś takiego powiedział jej ostatni partner, ocierając pot z czoła po odprowadzeniu jej na miejsce. To zabawne, że na podstawie tego, że Lizzie źle widzi, ludzie automatycznie uznają, że również źle słyszy. W każdym razie uważają, że mogą swobodnie rozmawiać o niej przy niej, nierzadko bardzo niegrzecznie, i to całkowicie bezkarnie.
A ponieważ łatwiej jej było udawać, że nic nie słyszała, niż iść na konfrontację, zachowywała kamienną twarz, którą jeden z młodych dżentelmenów przyrównał do krowy przeżuwającej paszę.
A on był paszą nie byle jaką.
– Chodźmy zatem. – Kapitan poprowadził ją na parkiet, gdzie zobaczyła mgliste sylwetki ustawiających się do tańca par. – Pokażmy im coś naprawdę wartego obejrzenia.
Rozdział czwarty
Krawat wydawał się Harry’emu za ciasny. Między łopatkami czuł strużki potu i miał nieodpartą chęć podrapania się po plecach. Najchętniej zdarłby krawat z szyi. Czuł się niemal jak wtedy, kiedy szykował się do bitwy. Napędzała go ta sama determinacja zrodzona z przekonania, że za wszelką cenę musi wykonać trudne zadanie, choć bez względu na obraną strategię poniesie ciężkie straty. Tym razem z ręki młodej kobiety, która nie wiedziała, że stanowi z rozmysłem wybrany cel.
Ale cóż, obiecał Rawcliffe’owi, że nie bacząc na ludzkie i boskie prawa, wykona zadanie. A kiedy się przekonał, jak ważną, wręcz decydującą rolę w ich planie odgrywa panna Hutton, oznajmił mu, a także Becconsallowi, że świadom tego nadal uważa, iż jest najlepszym z kandydatów do podjęcia się tej misji. Przy tym Rawcliffe zapewnił go, że akurat ta część zadania będzie prosta, ponieważ panna Hutton z wielką wdzięcznością przyjmie względy młodego kawalera i wpadnie w jego ręce jak śliwka w kompot. Może i tak, ale Harry założyłby się, że ani porucznik Nateby, ani kapitan Hambleton nie wylaliby tyle nerwowego potu, gdyby któryś z nich wyciągnął długą słomkę. Ani żaden z nich nie drżałby z napięcia, wiedząc, że w każdej chwili któraś z miejscowych plotkarek może publicznie go zdemaskować jako oszusta. Żadną pociechą nie była też myśl, że jeszcze trudniej miałby tylko porucznik Thurnham, niepotrafiący się oprzeć zwodniczym urokom salki karcianej.
Pozostali też nie mieliby żadnych skrupułów w zabiegach o serce panny Hutton tylko po to, by ją porzucić po wykonaniu misji.
Harry skrzywił się na widok nielicznych par kręcących się po parkiecie. Sumienie go gryzło, jeśli chodzi o pannę Hutton, lecz musiał sobie z tym poradzić. Był zdeterminowany, by doprowadzić misję aż do gorzkiego być może końca i w tym celu musiał przekonać pannę Hutton, że ma wobec niej poważne zamiary. Tak poważne, że nie rozstanie się z nią nawet wtedy, gdy będzie musiała opuścić Bath. Miał zamiar tak bardzo zmiękczyć jej serce, by otrzymać zaproszenie do jej domu w Lesser Peeving i wraz z nią oraz jej rodziną spędzić święta Bożego Narodzenia.
Tam będzie mógł kontynuować rozpoczęte przez Archiego poszukiwania, które doprowadziły do jego śmierci.
Spojrzał z góry na czubek jej głowy i opuszczone ramiona. Było mu żal tej panny, nim jeszcze ją poznał. Jeśli dobrze się sprawi, padnie ofiarą oszustwa, uwierzy, że skradła jego serce. Ale gdy już ją poznał, okazała się tak bardzo bezbronna, że kiedy położyła na jego ramieniu drżącą rękę, zdradzając lęk przed kpinami gapiów, ogarnęło go dziwne pragnienie, by ją chronić.
Owszem, należało ją chronić, ale przed nim! Zawsze czuł odrazę wobec tych, którzy