Głosy z zaświatów. Remigiusz Mróz

Читать онлайн книгу.

Głosy z zaświatów - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
Jego umysł musiał wchodzić na wysokie obroty, analizując wszystkie zdarzenia ostatnich tygodni i oceniając na nowo wszystkie osoby, które pojawiły się w jego pobliżu.

      – Gdzie znaleziono tę dziewczynę?

      – W Krasnobrodzie.

      – Niedaleko, obszar działania nieduży… – mruknął raczej do siebie niż do niej. Potem wbił w nią wzrok. – Ile ma lat?

      – Mniej więcej tyle co Heidi.

      – Też tak zadbana?

      Kaja pokiwała głową.

      – Coś ją odróżnia?

      – Co masz na myśli?

      Zaorski podniósł szklankę i wstał. Zaczął przechadzać się po garażu i co chwilę zatrzymywał się, by pociągnąć niewielki łyk. Zwalniał nieco przyjmowanie whisky, co należało zapisać mu na plus.

      – Ma jakieś znaki szczególne? – spytał. – Miała przy sobie jakieś przedmioty, cokolwiek?

      – Właściwie to nie.

      Zatrzymał się tyłem do niej i pokręcił głową, jakby nic mu nie grało.

      – Była ubrana w białą sukienkę, tak jak pierwsza – dodała Kaja.

      – Nie wiedziałem o tym.

      – Bo widziałeś ją dopiero na stole sekcyjnym.

      Obrócił się, mrużąc oczy. Był wyraźnie niezadowolony, że wezwali go tylko na moment, nie dając mu pełnych informacji. Ale czego się spodziewał? Nie był medykiem sądowym, nie pełnił funkcji biegłego. To, co działo się przy zabójstwie Janiny Wachowiak, było skutkiem wyższej konieczności, która teraz nie zachodziła.

      – Ta druga miała na szyi krzyżyk – dodała Burzyńska.

      – Jaki krzyżyk?

      – Chyba komunijny. Choć przypomina trochę prawosławny, bo ma zaokrąglone końcówki.

      Wszystko to sprawiało jedynie, że ofiara wyglądała jeszcze niewinniej. W niczym niestety nie pomagało, choć Kaja i reszta byli przekonani, że sprawca nie zostawił krzyżyka bez powodu.

      – To nie ma żadnego sensu – powiedział cicho Seweryn. – Ofiary nie zostały wykorzystane seksualnie, oszpecone ani zhańbione w żaden sposób. Nie okaleczył ich, nie znęcał się nad nimi…

      – To źle? – jęknęła Burza.

      Pokręcił głową z irytacją.

      – Zupełnie jakby nie czerpał z tego przyjemności. Jakby był zmuszony je zabić.

      – Może na tym właśnie polega jego sposób działania. Może kręci go to, że zabija je w tak czysty sposób.

      Seweryn zdawał się nieprzekonany, ale właściwie żadne z nich nie miało wielkiego doświadczenia w profilowaniu sprawców. Zaorski może nieco większe, bo podczas pracy w instytucie Sehna stykał się pewnie z wieloma sprawami kryminalnymi.

      – Na tym się nie skończy – odezwał się cicho.

      – Wiem.

      – Mamy dwie martwe dziewczynki i wskazówki po niemiecku, które absolutnie nic nam nie mówią – dodał, wciąż zamyślony. – Nie możemy czekać na trzecią czy czwartą, żeby złożyć wszystko do kupy, bo będzie to oznaczało też kolejne ofiary.

      – Zdaję sobie z tego sprawę, Seweryn.

      W końcu odłożył szklankę na jedną z półek i wbił wzrok w oczy Kai.

      – Muszę ją zobaczyć – oznajmił. – Tę nową ofiarę.

      – To nie wchodzi w grę.

      – Muszę.

      Uniosła brwi i podniosła się z chybotliwego krzesła.

      – Teraz ty brzmisz jak szaleniec i…

      – Nieważne, jak brzmię – przerwał jej. – Muszę zobaczyć drugie ciało. Pierwsze zresztą też.

      – Po co?

      – Żeby dojść do tego, jak je zabił – odparł z przekonaniem Zaorski.

      – Biegłemu się to nie udało, ale tobie się uda?

      – Tak.

      – Skąd ta pewność?

      – Z bardzo prostego faktu – uciął znów bez wahania. – Kiedy ciało ludzkie umiera, życie w nim rozkwita.

      Niespecjalnie wiedziała, jak na to odpowiedzieć, ale tak czy inaczej nie miała sposobności. Zaorski zabrał pilota do bramy, a potem ruszył w kierunku radiowozu. Najwyraźniej wypita whisky nieco podbudowała jego pewność siebie.

      Kaja wyszła na zewnątrz, a on zamknął bramę garażową.

      – Nie musisz odebrać diablic ze szkoły?

      – Poczekają w salce katechetycznej – odparł.

      – U księdza Wieśka?

      – Aha – potwierdził, otwierając drzwi policyjnego wozu. – Ma dla nich jakieś zajęcia. Liczenie datków czy coś. Nudzić się na pewno nie będą.

      9

      Chwilę po dotarciu do prosektorium Seweryn zorientował się, że od jego ostatniej wizyty trochę się tu pozmieniało. Kierowniczka zakładu patomorfologii nie miała już nic do powiedzenia, wszystkie decyzje podejmował Korolew.

      Medyk sądowy z Zamościa, Bartosz Sawicki, był trochę po trzydziestce, ale sprawiał wrażenie dość kompetentnego. Cerę miał tak bladą, jakby niemal nie wychodził na słońce, a szkła okularów tak grube, jakby bez nich nic nie widział. Twarz cukrowa – plamy pod oczami, sporo krostek na policzkach i efekt nabrzmienia.

      – Dzień dobry – odezwał się Sawicki.

      Seweryn podał mu rękę i rozejrzał się po sali. Korolewa na szczęście nigdzie nie było. Na powrót skupił się na stojącym przed nim mężczyźnie.

      – Odstawisz węglowodany proste, to znikną ci te wypryski.

      – Co proszę?

      – Masz przez nie spieprzoną równowagę bakteryjną w jelitach. No i im więcej cukru, tym gorzej tłuszcz się rozprowadza po ciele.

      – Tak, wiem, ale…

      – Ale bardziej interesujesz się trupami niż sobą? – wpadł mu w słowo Zaorski. – W porządku. Szanuję to.

      Obrócił się do Kai, której wzrok wciąż kazał mu sądzić, że nie jest do końca przekonana, czy powinna go tutaj przyprowadzać. W dodatku nadal nie poruszyli tematu jego wizyt u Burzyńskiego.

      Co gorsza, nie wiedział, jak się z nich wytłumaczyć. Kłamać nie chciał, ale prawdy wyjawić nie mógł.

      – Zajmijmy się w takim razie zmarłymi.

      – Ale…

      – Seweryn jest tutaj, żeby pomóc – włączyła się Burza. – To najlepszy specjalista od patomorfologii w okolicy.

      – Wiem, mimo to…

      – Nie tylko w okolicy – sprostował Zaorski.

      Bartosz próbował się uśmiechnąć, jakby to mogło pomóc, ale jego wysiłki właściwie spełzły na niczym. Popatrzył na Kaję niepewnie, a Seweryn zrozumiał, że zaraz będzie próbował ją przekonać, że poradzi sobie bez asysty.

      – Nie potrzeba nam patologa – odezwał się. – W ciałach nie ma żadnych zmian, które…

      – Na oko nie ma – przyznał Zaorski. – I właśnie


Скачать книгу