Intruz. Marek Stelar
Читать онлайн книгу.ośrodka pozostawia wiele do życzenia w zakresie oferty i godzin otwarcia. Tam właśnie trafiłem razem z Oleszczukiem jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem. Z dworca zabrał nas służbowy samochód, a kiedy przyjechaliśmy na miejsce, ktoś pokazał nam pokoje, w których nas zakwaterowano. Rozpakowując walizkę, zastanawiałem się, jak ułożyć ubrania w szafce wielkości apteczki, żeby po wyjęciu nie wyglądały jak wyrwane psu z gardła. Nagle do drzwi mojej klitki zapukał Oleszczuk, wybawiając mnie na chwilę od tego problemu. Zaprosiłem majora do środka.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Powiedzmy, że tak.
– Niech pan się wcześnie położy – poradził.
Zerknąłem na zegarek.
– „Wcześnie” już się nie da, jest prawie północ. Ale trochę spałem w pociągu.
– Nie szkodzi. Nie da się wyspać na zapas, ale zawsze warto próbować. Jutro czeka pana ciężki dzień. Proszę się wyspać. Dobranoc.
– Dobranoc – mruknąłem, zastanawiając się, co ma na myśli.
– Aha, jeszcze jedno. – Oleszczuk odwrócił się nagle w moją stronę. – I przejdźmy może na „ty”, jeśli mogę zaproponować. Tak będzie po prostu łatwiej, skoro w najbliższej przyszłości mamy ze sobą spędzić sporo czasu. Arek.
– Nie ma sprawy – zgodziłem się, ściskając jego dłoń: była twarda i sucha. – Adrian.
Kiedy poszedł do siebie, wziąłem prysznic i położyłem się do łóżka. Leżąc w ciemności, pomyślałem, żeby zadzwonić do Laury, ale wtedy poczułem, że odpływam. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, jak koszmarnie jestem zmęczony. Zasnąłem, zanim zdążyłem sięgnąć na stolik po telefon…
* * *
Emów/Warszawa, Ursynów, 24 października, godz. 09.10
Następnego dnia po mizernym śniadaniu Oleszczuk polecił mi, żebym przebrał się w dres. Kiedy powiedziałem mu, że nie przewidziałem aktywności sportowej i nie wziąłem nawet ciuchów do biegania, westchnął i powiedział:
– W takim razie niech to będzie coś wygodnego i lekkiego.
Włożyłem więc T-shirt i najmniej eleganckie spodnie, jakie miałem, czyli dżinsy, a Oleszczuk zaprowadził mnie do budynku, w którym mieściła się sala gimnastyczna.
– Musimy przeprowadzić kilka testów. To niestety niezbędne. Porozmawiasz również z psychologiem.
– Po co to wszystko?
– Takie są procedury. Chodzi również o twoje bezpieczeństwo. Załatwimy wszystko w jeden dzień, obiecuję.
– Mam nadzieję. Podobno nie mamy czasu.
– Właśnie – odparł, otwierając przede mną drzwi prowadzące do sali gimnastycznej. – Powodzenia.
Wszedłem do środka. Kilku mężczyzn pod przeciwległą ścianą rozgrzewało się do jakichś ćwiczeń. Połowa posadzki była drewnianym parkietem, drugą część wyłożono cienkimi zielonymi materacami. Na środku tej części stał boso niski, ale nieźle zbudowany facet ubrany w obcisłą koszulkę i luźniejsze spodnie. Zobaczył mnie i przywołał machaniem.
– Hej – powiedział, kiedy podszedłem do niego, i uśmiechnął się.
Miał miłą i sympatyczną twarz.
– Jacek. – Wyciągnął do mnie rękę, więc podałem mu swoją.
Uścisk miał silny, za silny jak dla mnie.
– Adrian, miło mi – powiedziałem. – Będziesz przeprowadzał test?
– Zgadza się – przytaknął. – Zaczynamy?
– Zaczynamy. – Kiwnąłem głową, zastanawiając się, na czym polega ów test.
– Dobrze. – Znów się uśmiechnął. – Chciałbym, żebyś mnie teraz uderzył.
– Proszę?
– Uderz mnie.
– Jak…
– Jak chcesz. Kopnij, uderz bykiem, rzuć się na mnie, walnij z główki. Co tylko chcesz.
Roześmiałem się.
– Nie o to pytam. Jak mogę uderzyć obcego faceta, do którego nic nie mam? Jestem raczej pokojowo nastawiony do ludzi…
– Nie szkodzi. Po prostu uderz, nie bój się.
– Ja się nie boję. Ja po prostu nie chcę.
– Uderz – powtórzył cierpliwie.
– Nie mogę.
– Jeśli mnie nie uderzysz, ja uderzę ciebie – powiedział to z tym samym uśmiechem, z którym mnie przywitał i który wciąż kwitł na jego płaskiej twarzy. – I będzie bolało.
– Nie. – Pokręciłem głową. – Mam pewne zasady, których…
Poczułem piekący ból lewego policzka, kiedy stojący naprzeciwko mnie skurwiel, wciąż się uśmiechając, niespodziewanie przyłożył mi z liścia. Chwyciłem się za twarz.
– Wystarczy – syknąłem, patrząc na Jacka przez palce.
– Uderz mnie – powtórzył po raz kolejny.
– Nie. – Też potrafiłem być uparty.
Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, przyłożył mi z drugiej strony. Już się nie uśmiechał i może dlatego straciłem panowanie nad sobą. Po prostu zacisnąłem pięści i zacząłem nimi machać jak w amoku. Jacek zaczął się bronić. Nie oddawał ciosów, ale zasłaniał się przed moimi tak szybko, że tylko kilka z nich dosięgło jego głowy, klatki piersiowej i brzucha. Nie ukrywajmy, nie były to precyzyjne uderzenia na korpus, w szczękę czy ucho, tylko młócka po omacku, zza czerwonej zasłony, która zamgliła mi wzrok.
– Dobra, dobra! – Krzyk Jacka otrzeźwił mnie nieco. – Starczy!
Opuściłem ręce, choć wciąż byłem gotowy na jakiś niespodziewany ruch z jego strony. Znów się uśmiechał. Ja dyszałem jak uszkodzony parowóz, on oddychał tylko odrobinę szybciej niż normalnie. Ale poczułem małą satysfakcję. Nad górną wargą agresora zobaczyłem strużkę krwi, jej kropla zwisała też z czubka osa. Wytarł krew wierzchem dłoni i pociągnął nim.
– Okej, test skończony.
– Zaliczyłem?
– Nie wiem. Ja jestem tylko od bicia. – Podniósł ręce i cofnął się o krok. – Bez urazy, co?
– Jasne. Taka robota – powiedziałem, uśmiechając się.
Twarz paliła mnie żywym ogniem. Oleszczuk czekał przy drzwiach oparty o framugę. Lekko się uśmiechał, ale miał chyba większy powód do uśmiechu niż ja. On to tylko oglądał.
– Nie przejmuj się – powiedział, kiedy szliśmy przez plac. – Odpękane. Przebierz się. Zaraz wyjeżdżamy.
– Gdzie jedziemy?
– Do miasta. Mówiłem, że będzie intensywnie.
– Fajnie. Okropnie nudno w tym Emowie.
– To nie jest wycieczka, Adrian. Czeka cię jeszcze jeden test.
– Będzie bolał?
– Nie. Żadnej przemocy.
– A ten test; test z przemocą? – Machnąłem ręką gdzieś za siebie, w stronę sali gimnastycznej. – Zaliczyłem go?
– To nie ma znaczenia.