Córka gliniarza. Kristen Ashley
Читать онлайн книгу.– Nie znam mężczyzny o imieniu Rosie. Jaki facet nosiłby takie imię? – obruszył się sprzedawca.
– Rosey Grier? – zaryzykowała Ally.
– Pierwsze słyszę.
– Futbolista? Pomógł złapać Sirhan Sirhana?
– Nie śledzę futbolu amerykańskiego i nie mam pojęcia, kto to Sirhan Sirhan. To też sportowiec?
– Nie, zabójca Roberta Kennedy’ego – wyjaśniła Ally.
– O, dobry Boże! Nie znam go z całą pewnością! – wykrzyknął sprzedawca przerażony.
Musiałam przerwać tę lekcję historii.
– Nasz Rosie nie jest stąd, ale mieszka tutaj jego przyjaciel. Trochę dalej, po przeciwnej stronie ulicy. Nazywa się Tim Shubert.
– Znam Tima. Kupuje dużo chrupek serowych i mrożonej pizzy.
No, jeśli Tim pali tyle co Rosie, to na pewno wsuwa też chrupki i pizzę.
– Rosie jest szczupły, ma metr osiemdziesiąt i włosy ciemnoblond. Wygląda trochę jak Kurt Cobain, ale ma mniej pociągłą twarz – dodała Ally.
– Nie znam Kurta Cobaina, ale widziałam takiego człowieka razem z Timem. On naprawdę ma na imię Rosie?
– To ksywka – wyjaśniłam. – Od Ambrose.
– Ambrose to dobre imię! Czemu tego nie używa?
Ally spojrzała na mnie.
Uznałam, że musimy zakończyć ten wątek. Żeby odpowiedzieć, należałoby wygłosić cały wykład, zapełniający tę kulturową i pokoleniową lukę, a ja nie miałam dziś na to siły. Nie po tym, co przeżyłam zeszłej doby. Strzelano do mnie, zostałam siłą wyciągnięta z łóżka i pocałowana przez Lee Nightingale’a trzy i pół razy (tak, liczyłam, ta połówka to wtedy, gdy pocałował mnie w szyję). A teraz wykonywałam poważne zadanie i nie miałam czasu na dyskusje o imieniu Ambrose.
– Widział go pan ostatnio? Na przykład dziś? – Zapłaciłam za zakupy.
– Nie, dzisiaj nie.
– A Tima? – wtrąciła się Ally.
– Tima też nie.
Podał mi torbę, a ja zastanowiłam się, co robić dalej.
– Jezu, Indy, nie czytasz kryminałów? Przecież masz księgarnię, na miłość boską – wysyczała Ally i odwróciła się do właściciela.
Sprzedawca uśmiechnął się szeroko.
– Ma pani księgarnię? Uwielbiam książki. Którą księgarnię?
– Fortnum, na rogu Bayard i Broadwayu – odparłam.
– Znam ją, moja żona tam chodzi. Książki są tanie, a potem może je sprzedać i dostać za nie gotówkę.
– Otóż to. – Uśmiechnęłam się do męża swojej klientki.
Ally właśnie pisała moje nazwisko i numery telefonów na kawałku papieru, który znalazła w portmonetce, podała mężczyźnie.
– Mógłby pan do nas zadzwonić, gdyby zobaczył pan Rosiego albo Tima. Zadzwoni pan?
– Oczywiście. Sam jestem pracodawcą. Pracuje dla mnie tylko moja żona, ale rozumiem, jak ważne jest zaufanie do kogoś, kogo się zatrudnia. Zadzwonię.
– Wielkie dzięki.
Wyszłyśmy i wsiadłyśmy do samochodu. Gapiłyśmy się na dom Tima i rozważałyśmy różne opcje. Obie znalazłyśmy się w zupełnie nowej sytuacji. Żadna z nas nigdy nie polowała na uciekiniera jarającego trawę. Śledziłyśmy wielu chłopaków, ale wiedziałyśmy, gdzie ich szukać.
Zjadłyśmy po babeczce, żeby pobudzić mózg do działania.
– Miły facet – wymruczałam przez ciastko i krem.
– Mhm – odparła Ally też z pełnymi ustami.
Ktoś zastukał w okno od strony Ally, obie podskoczyłyśmy i obróciłyśmy głowy w tamtą stronę.
Omal nie wyplułam babeczki razem ze sztucznym kremem na przednią szybę.
Przy samochodzie stał Grizzly Adams, w wersji seryjnego mordercy. Był wielki, miał szopę jasnych włosów, wielką, bardzo długą rudą brodę (coś jak ZZ Top) i nosił flanelową koszulę, mimo temperatury ponad trzydzieści stopni.
Poza tym trzymał strzelbę i miał na głowie odjechane gogle.
– Czego tu chcecie? – warknął.
– Szukamy Tima Shuberta – odparła Ally spokojnie.
– Nie ma go tu. Zjeżdżajcie stąd.
– Tak, tak, już jedziemy! – krzyknęłam, odpaliłam samochód, wrzuciłam bieg i ruszyłam.
– A dokąd jedziemy? – spytała Ally.
– Zabij mnie, nie wiem.
– Można było zadać mu kilka pytań – odparła Ally z niezmąconym spokojem.
– Już się rozpędziłam. Na razie próbuję nie dopuścić do tego, żeby któraś z nas zginęła. Nie rozmawiam z ludźmi, którzy łażą ze strzelbą w biały dzień.
– Wyglądał interesująco – zauważyła Ally w zamyśleniu.
Jezu.
***
Było kilka minut po czwartej.
Po spotkaniu z Grizzlym wróciłyśmy do księgarni, żeby pomóc przez chwilę Jane i spytać, czy nie miała wiadomości od Duke’a (nie miała).
Potem Ally i ja pojechałyśmy moim granatowym garbusem, z opuszczonymi szybami i otwartym szyberdachem, pod dom Rosiego, siedziałyśmy tam, dopijałyśmy wodę i czekałyśmy.
Mój garbus nie był może rockowym wozem, ale wyglądał słodko. Miał siedzenia pokryte kremową skórą, które super grzały zimą, ale w lecie przylepiały się do nóg. Za każdym razem, gdy się odklejałam, czułam się tak, jakby zdzierano ze mnie skórę (kolejny powód, żeby chodzić w dżinsach).
W Denver panował niemal idealny klimat. Lato było gorące, ale w nocy ochładzało się na tyle, żeby dało się spać pod kołdrą. Wiosna i jesień miały pogodę w kratkę, co pozwalało na urozmaicenie w garderobie. Zimą nigdy nie czuło się przejmującego chłodu, bo w powietrzu nie było wilgoci. Śnieżyce zdarzały się rzadko, czasem mieliśmy w lipcu burze śnieżne, za to prawie codziennie świeciło słońce na pięknym niebieskim niebie.
Do tej pory zadzwoniłyśmy do Duke’a z trylion razy. Razem z żoną byli u rodziców Dolores w Pagosa Springs i powinni wrócić dziś rano, ale wciąż ich nie było. Nie znałam ani telefonu do rodziców Dolores, ani jej panieńskiego nazwiska. Ślepa uliczka.
Nieobecność Duke’a wydawała mi się niepokojąca; wprawdzie często urządzał sobie wyprawy, ale zawsze musiały być na harleyu.
Nie miał komórki, a mnie nie chciało się jechać do Evergreen. Co prawda Rosie powinien tam być lub chociaż zajrzeć, w końcu przekazał Duke’owi diamenty, ale postanowiłam unikać Lee.
Nadal nie docierała do mnie jego nagła odmiana. Potrzebowałam czasu, żeby się oswoić z nową sytuacją.
Zresztą, cholera, kogo ja zamierzam oszukać?
Nic z tego nie będzie.
Lee i ja nigdy nie będziemy razem.
Nie chciałam łamać serca Ally i Kitty Sue,