DZIEŃ ROZRACHUNKU. John Grisham

Читать онлайн книгу.

DZIEŃ ROZRACHUNKU - John Grisham


Скачать книгу
profesjonalnej pomocy, a tutaj nie mogła jej otrzymać. Dobrzy psychiatrzy są w Whitfield i tam właśnie ją wysłał.

      – Tak po prostu? Wsadził ją do karetki?

      – Nie, trzeba było załatwić wszystko zgodnie z prawem. Ale bądźmy szczerzy, Joel, twój ojciec zna odpowiednich ludzi i ma Wilbanksów w kieszeni. Pogadali z sędzią, a on podpisał nakaz leczenia w zakładzie zamkniętym. I twoja matka się zgodziła. Nie kwestionowała nakazu, choć nie wiem, czy miała jakikolwiek wybór. Jeśli Pete się uparł, a jestem pewna, że tak właśnie było, nie mogła mu się przeciwstawić.

      – Jaka była diagnoza?

      – Nie mam pojęcia. Pewnie taka, że jest kobietą. Pamiętaj, Joel, że żyjemy w świecie mężczyzn i jeśli mąż z odpowiednimi koneksjami dojdzie do wniosku, że jego żona nagle się zmieniła, cierpi na depresję i gwałtowne zmiany nastroju, może ją w okamgnieniu wsadzić do zakładu.

      – Trudno uwierzyć, że ojciec umieścił matkę w szpitalu psychiatrycznym tylko dlatego, że się zmieniła. Wydaje się na to trochę za młoda. Chodzi o coś więcej, ciociu.

      – Na pewno, ale ja nie brałam udziału w ich dyskusjach i konfliktach.

      Joel zjadł trochę gulaszu i znów popił go burbonem.

      – Nadal widujesz się z tą dziewczyną? – zapytała Florry, rozpaczliwie próbując zmienić temat.

      – Z jaką dziewczyną?

      – No cóż, to chyba starczy za całą odpowiedź. Masz ostatnio jakąkolwiek dziewczynę?

      – Raczej nie. Jestem za młody i czekają mnie studia prawnicze. Mówiłaś przez telefon, że rozmawiałaś z Johnem Wilbanksem. Rozumiem, że podjął się obrony ojca.

      – Owszem, jeśli to w ogóle będzie możliwe. Twój ojciec z nim nie współpracuje. Wilbanks chce złożyć wniosek o uznanie go za niepoczytalnego. Uważa, że to jedyny sposób, by uratować go przed krzesłem elektrycznym, ale Pete nie chce o tym słyszeć. Mówi, że ma więcej oleju w głowie niż Wilbanks czy jakikolwiek inny adwokat, co akurat może być prawdą.

      – Kolejny dowód, że mu odbiło. Złożenie wniosku o niepoczytalność to jedyna możliwa linia obrony. Sam to wczoraj sprawdziłem na wydziale prawa.

      – W takim razie możesz pomóc Wilbanksowi. Potrzebuje tego.

      – Napisałem do niego list i chciałbym się z nim jutro spotkać.

      – To zły pomysł, Joel. Nie wydaje mi się, żeby pracował w niedzielę, a poza tym ludzie nie mogą cię zobaczyć w mieście. Twój ojciec będzie zły, jeśli się dowie, że tu jesteś. Radzę ci, żebyś wyjechał stąd tak samo dyskretnie, jak przyjechałeś, i nie wracał, dopóki ojciec się na to nie zgodzi.

      – Chciałbym pogadać z Bufordem i sprawdzić, jak idą zbiory.

      – Nie możesz w żaden sposób wpłynąć na wyniki zbiorów. Pamiętaj, że nie jesteś plantatorem. Zresztą Buford panuje nad sytuacją i informuje mnie na bieżąco. Mam zamiar pojechać do aresztu i zdać relację Pete’owi. Jesteśmy w trakcie udanych zbiorów i nie zepsuj tego wszystkiego. Jeśli skontaktujesz się z Bufordem, ten przekaże ojcu, że tu byłeś. To zły pomysł.

      Joel po raz pierwszy spróbował się roześmiać. Po chwili napił się burbona i odsunął od siebie miskę z gulaszem.

      – Zjadłeś tylko połowę – skomentowała Florry. – Powinieneś lepiej się odżywiać. Przybrałeś na wadze, ale nadal jesteś zdecydowanie za chudy.

      – Jakoś straciłem ostatnio apetyt, ciociu. Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli zapalę?

      – Nie, ale na werandzie – odparła.

      Kiedy wyszedł z papierosem na dwór, sprzątnęła ze stołu, dolała sobie ginu, dorzuciła polano do kominka w salonie i opadła na swój ulubiony fotel, żeby zaczekać na Joela. Po kilku minutach dołączył do niej z piersiówką i usiadł na wytartej skórzanej sofie.

      Florry odchrząknęła.

      – Skoro mówimy o zbiorach, jest coś, co powinieneś wiedzieć – zaczęła. – Przypuszczam, że to żadna tajemnica, bo można o tym przeczytać w ogólnodostępnych rejestrach. Mniej więcej miesiąc temu twój ojciec wynajął adwokata z Tupelo, żeby przepisać akt własności farmy na ciebie i na Stellę. Moja część należy, rzecz jasna, dalej do mnie i ta sprawa mnie nie dotyczy. Powiedział mi o tym w środę John Wilbanks w swojej kancelarii. Oczywiście ty i Stella i tak odziedziczylibyście kiedyś tę ziemię.

      Joel przez chwilę się nad tym zastanawiał, wyraźnie zaskoczony i zmieszany.

      – Dlaczego to zrobił? – mruknął.

      – A dlaczego Pete cokolwiek robi? Dlatego, że może robić, co chce. Według Wilbanksa nie wykazał się dużym sprytem. Pozbył się ziemi, żeby chronić ją przed roszczeniami rodziny człowieka, którego miał zamiar zamordować. To jasne jak słońce. Przepisując akt własności, zrobił prezent prokuratorowi. Mogą teraz dowodzić na procesie, że to było zabójstwo z premedytacją. Że Pete wszystko sobie zaplanował.

      – Ale uda się zachować farmę?

      – Wilbanks raczej w to wątpi, nie rozwijaliśmy jednak tego tematu. Rozmawialiśmy dzień po morderstwie i byliśmy oboje rozbici. Chyba nadal jesteśmy.

      – Czy nie jesteśmy wszyscy rozbici? Zdaniem Wilbanksa rodzina Bella będzie chciała nam odebrać ziemię?

      – Zasugerował to, choć nie powiedział wprost. Skoro zacząłeś odwiedzać bibliotekę prawniczą, możesz to sam sprawdzić.

      – Nasza rodzina potrzebuje prawnika na pełen etat.

      Joel opróżnił do końca piersiówkę. Florry obserwowała go z wielką czułością. Wdał się w jej rodzinę, w Banningów: był wysoki, z ciemnymi oczami i gęstymi włosami, podczas gdy Stella przypominała do złudzenia Lizę, zarówno jeśli chodzi o urodę, jak i temperament. Bolał nad tym, co się stało, i Florry bolała wraz z nim. W jego beztroskim życiu członka klasy wyższej następował dramatyczny zwrot na gorsze i nie mógł temu w żaden sposób zapobiec.

      – Czy ktoś wspominał, że mama ma szanse wyjść ze szpitala? – zapytał cicho. – Czy jest w ogóle taka możliwość? To ojciec ją tam zamknął i teraz, kiedy nie jest już taki wszechmocny, może istnieje jakaś szansa, żeby wróciła do domu?

      – Nie wiem, Joel, ale nic o tym nie słyszałam. Twój ojciec jeździł co miesiąc do Whitfield i ją odwiedzał. Nigdy o tym dużo nie mówił, ale kilka razy napomknął, że jej stan nie ulega poprawie.

      – Jak można się lepiej poczuć w szpitalu dla wariatów?

      – Zadajesz to pytanie niewłaściwej osobie.

      – A dlaczego ja nie mogę jej odwiedzić?

      – Bo nie życzy sobie tego twój ojciec.

      – Nie wolno mi zobaczyć się z ojcem i nie wolno mi odwiedzić matki. Mam chyba prawo stwierdzić, że brakuje mi rodziców, prawda, ciociu Florry?

      – Oczywiście, mój drogi. Bardzo mi przykro.

      Przez długą chwilę, nic nie mówiąc, wpatrywali się w ogień, który syczał, trzaskał i zaczynał powoli przygasać. Jeden z kotów wskoczył na sofę i spojrzał na Joela, jakby ten był intruzem.

      – Nie wiem, co robić, ciociu – wyznał w końcu Joel. – W tym momencie wszystko wydaje się pozbawione sensu.

      Zdał sobie sprawę, że zaczyna mu się plątać język.

      Florry łyknęła trochę ginu.

      – Cóż, twój dzisiejszy przyjazd do domu na


Скачать книгу