Lord Jim, tom pierwszy. Джозеф Конрад

Читать онлайн книгу.

Lord Jim, tom pierwszy - Джозеф Конрад


Скачать книгу
we mnie podświadoma nadzieja, że znajdę to coś, tę jakąś głęboką, odkupiającą przyczynę, miłosierne wyjaśnienie, cień przekonywającej wymówki. Widzę teraz dokładnie, że pragnąłem niemożliwości, że usiłowałem odżegnać coś, co jest najuporczywszym z upiorów stworzonych przez człowieka: jątrzące zwątpienie, które się podnosi jak mgła, a mrozi bardziej niż pewność śmierci, ukryte i toczące niby robak – zwątpienie o tym, że istnieje władająca nami potęga uznana jako ustalony wzór postępowania. Takie zwątpienie jest najniebezpieczniejszą z przeszkód, o które człowiek może się potknąć; wywołuje wrzaskliwy popłoch i dobroduszne, spokojne podłostki; jest widmem prawdziwej klęski. Czyżbym wierzył wówczas w możliwość cudu? I dlaczego pragnąłem go tak gorąco? Czy ze względu na samego siebie pragnąłem znaleźć choćby cień czegoś, co by mogło wytłumaczyć postępek Jima – tego Jima, którego nigdy przedtem nie widziałem? Już sam jego wygląd sprawił, że rozmyślając o jego załamaniu się, zainteresowałem się nim głęboko, że jego postępek był dla mnie tajemnicą pełną grozy – jakby przebłyskiem zgubnego losu czyhającego na nas wszystkich – których młodość była ongi podobna do jego młodości. Obawiam się, że na tym właśnie polegał tajny powód mego wścibstwa. Oczekiwałem zaprawdę cudu. Jedyna rzecz, która teraz, z odległości czasu, uderza mię jako zakrawająca na cud, to bezmiar mojej głupoty; bo miałem wówczas doprawdy nadzieję, że uzyskam od tego pognębionego, mglistego osobnika egzorcyzm przeciwko duchowi zwątpienia. A przy tym musiałem być doprawdy szalony, bo nie tracąc czasu – po kilku uprzejmych i przyjaznych zdaniach, na które maszynista odpowiedział z gotowością, osłabłym głosem, jak przystoi dobrze wychowanemu choremu – wyjechałem ze słowem „Patna”, owiniętym w delikatne pytanie, niby w puch jedwabnej przędzy. Moja delikatność płynęła z egoizmu – nie chciałem chorego spłoszyć; troskliwość nie miała z tym nic wspólnego; anim się na niego wściekał, anim go żałował; jego przeżycia były bez znaczenia, jego zbawienie nic by mnie nie obeszło. Postarzał się wśród drobnych podłostek i nie mógł już wzbudzać ani wstrętu, ani litości. Powtórzył pytająco: „Patna?”, zdawał się wytężać przez chwilę pamięć i rzekł:

      – Aha. Znam to wszystko jak własną kieszeń. Widziałem, jak tonęła.

      Chciałem dać ujście swemu oburzeniu wobec tego idiotycznego kłamstwa, gdy dodał gładko:

      – Pełna była gadów.

      To mię zatrzymało. Co on chciał przez to powiedzieć? Miałem wrażenie, że niespokojny upiór strachu znieruchomiał za jego szklistym wzrokiem i tęsknie spojrzał mi w oczy.

      – Wyrzucili mię z koi podczas nocnej wachty, żebym widział, jak tonie – dodał z namysłem.

      Głos jego zabrzmiał nagle z niepokojącą siłą. Zawstydziłem się swojej głupoty. W perspektywie sali nie dostrzegało się śnieżnoskrzydłego kornetu pielęgniarki, lecz daleko, pośród długiego rzędu pustych żelaznych łóżek, jakiś człowiek, który uległ wypadkowi na statku w Roads, dźwignął się na posłaniu, opalony i chudy, z czołem przewiązanym bandażem na ukos. Nagle mój interesujący chory wyciągnął gwałtownie ramię cienkie jak u ośmiornicy i wpił mi się palcami w łokieć:

      – Tylko moje oczy mogły to dostrzec. Jestem znany ze swego wzroku. Pewnie dlatego mnie zawołali. Żaden z nich nie miał dość bystrych oczu, aby dojrzeć, jak „Patna” tonie, ale przekonali się jednak, że zatonęła, i krzyknęli wszyscy razem – o tak… – Wycie podobne do wilczego przejęło mię do szpiku kości.

      – Ach, niechże pan zatka mu gębę – irytował się płaczliwie człowiek, który uległ wypadkowi.

      – Zdaje się, że pan mi nie wierzy – ciągnął tamten z niesłychanie zarozumiałą miną. – Mówię panu, nie ma takich oczu jak moje po tej stronie Zatoki Perskiej. Niech pan zajrzy pod łóżko.

      Naturalnie, schyliłem się natychmiast. Któż by tego nie zrobił?

      – Co pan tam widzi? – rzekł.

      – Nic – odpowiedziałem i zawstydziłem się strasznie samego siebie. Spojrzał na mnie badawczo z dziką i miażdżącą pogardą.

      – Otóż to właśnie – powiedział – ale gdybym ja tam spojrzał, to bym zobaczył – mówię panu, nie ma takich oczu jak moje. – Wpił mi się znowu w ramię i ciągnął mię ku sobie szukając ulgi w poufnym zwierzeniu: – Miliony różowych ropuch. Nie ma takich oczu jak moje. Miliony różowych ropuch. To jest gorsze niż widok tonącego statku. Mógłbym cały dzień patrzeć na tonące statki i palić fajkę. Dlaczego mi nie oddadzą mojej fajki? Paliłbym sobie pilnując tych ropuch. Statek był pełen ropuch. Pan rozumie, ich trzeba pilnować!

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

      1

      kampung (mal.) – wieś, osada. [przypis edytorski]

      2

      log – przyrząd nawigacyjny do pomiaru przebytej drogi i prędkości statku. [przypis edytorski]

      3

      Schwein (niem.) – świnia. [przypis edytorski]

      4

      Wapping – osiedle we wsch. części Londynu, dawniej dzielnica portowa. [przypis edytorski]

      5

      punkah a. pankhā – duży wachlarz z rozpiętego na ramie liścia palmy, piór lub materiału, używany w płd. Azji do wentylacji pomieszczeń. [przypis edytorski]

      6

      verfluchte (niem.) – przeklęte. [przypis edytorski]

      7

      Ewigkeit (niem.) – wieczność. [przypis edytorski]

/9j/4AAQSkZJRgABAQEASABIAAD/2wBDAAMCAgMCAgMDAwMEAwMEBQgFBQQEBQoHBwYIDAoMDAsKCwsNDhIQDQ4RDgsLEBYQERMUFRUVDA8XGBYUGBIUFRT/2wBDAQMEBAUEBQkFBQkUDQsNFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBT/wgARCAeoBXgDAREAAhEBAxEB/8QAHAAAAwEBAQEBAQAAAAAAAAAAAAECAwYHBQQI/8QAGgEBAQADAQEAAAAAAAAAAAAAAAECAwQFBv/aAAwDAQACEAMQAAAB/P4/y8jJUGjJViLQIUKRKgGNJWklQQAMRaXGdogrQGZrogAFCEIohWiVFICUQKESrBErQVFJK0kKxAADLRkDEMYGa6IDEMBCKIABLSBKtAoRKtBUUiEtJKtIWyQGIZoiJGADAzW0YwAQhgISiAwJVgUiJVoKikQlpJVkjEAxFGiQJWjJKESoNJXRGIRK2gIStLkyuVJRmrSFoRRFEMpEusk1Ko0REq0laRkK0sCQEogqLRgSBUFSIoZkuiBC0mdtQhkgUNBdWOaoS6JIlaQtoErSUIBEq0FEsAIVpQhCLEZrogSrTO2oQCoihoGqZMkMtJEMhdEkFpKiKYiVpJWkoQyFpHE0CNUzWF0RCUSFoCQGNGM0MhLSUSAlaIS0gIBjARK6IGa2kq0YyCVtGY26SUIogFaMkZlbtIASUIYxyRayQGUQoUjEIRoIzW0lWlCJEtIzG3SShFEAMAJVGiAgGIoCpM7WSrQKM1aUAyBlkkq0StKESJbRGdtxaSMkYABmtpQElCAoRUkWshaQGQtIwAlaRiJGIZZAlEolYLSgEJaRCGZW6yAErokliIEqGMpGIhaRDEWXJna4VAhLSAhgMkCV3mMWoQjRBUMgBgBaJcwWSgSi4ms1tIW0k0RxFtEgSMYCAqCs1pA1ki1Eq0uJpgIkskoYRnahFFIjSSbc1tIW0RogsFJKhKtGAhGsk25LaXATQQtpc
Скачать книгу