Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins

Читать онлайн книгу.

Ballada ptaków i węży - Suzanne Collins


Скачать книгу
ich do ciężarków z betonu.

      Niektórzy przygarbili się na krzesłach, niemal opierając brody na piersi, ale bardziej oporni wychylili szyje i rozglądali się dookoła. Sala była jednym z najbardziej widowiskowych wnętrz w całym Kapitolu i niektórzy otworzyli szeroko usta z podziwu dla piękna marmurowych kolumn, półkolistych okien i łukowego sklepienia. Coriolanus pomyślał, że to bez wątpienia cudowny widok, w porównaniu z płaskimi, paskudnymi budowlami, typowymi dla wielu dystryktów. Gdy wzrok trybutów wędrował po sali, w końcu dotarł do galerii z mentorami i obie grupy wpatrywały się w siebie przez długą, pełną emocji chwilę.

      Profesor Sickle uderzyła dłonią w drzwi, a mentorzy podskoczyli jak na rozkaz.

      – Przestańcie gapić się na swoich trybutów i zejdźcie do nich – rozkazała. – Macie tylko kwadrans, więc mądrze go wykorzystajcie. I nie zapomnijcie o jak najdokładniejszym wypełnieniu dokumentów do akt.

      Coriolanus pierwszy zszedł po spiralnych schodach na salę. Kiedy napotkał spojrzenie Lucy Gray, od razu się zorientował, że go wypatrywała. Kajdany go zaniepokoiły, ale uśmiechnął się do niej krzepiąco, a wtedy jej twarz nieco się rozpogodziła.

      Usiadł naprzeciwko niej i zmarszczył brwi na widok jej skutych rąk, po czym skinął na najbliższego Strażnika Pokoju.

      – Przepraszam, dałoby się je zdjąć?

      Strażnik grzecznie poszedł spytać o to żołnierza przy drzwiach, ale ten stanowczo pokręcił głową.

      – Dzięki, że próbowałeś – odezwała się Lucy Gray. Starannie zaplotła włosy, ale jej twarz wydawała się smutna i zmęczona, a siniak wciąż szpecił policzek. Zauważyła jego spojrzenie i dotknęła krwiaka. – Okropny?

      – Goi się – odparł.

      – Nie mamy lustra, więc mogę sobie tylko wyobrazić. – Nie grała przy nim i właściwie był z tego zadowolony. Może zaczynała mu ufać.

      – Jak się czujesz? – spytał.

      – Jestem śpiąca. Przestraszona. Głodna – powiedziała. – Dziś do zoo przyszło tylko parę osób, żeby nas nakarmić. Dostałam jabłko. I tak więcej niż inni, ale trudno się tym najeść.

      – Na to mogę coś poradzić. – Wyciągnął z teczki zawiniątko od Tigris.

      Lucy Gray ożywiła się i ostrożnie rozwinęła woskowany papier, odsłaniając duży kawałek puddingu chlebowego. Nagle jej oczy wypełniły się łzami.

      – O nie. Nie lubisz? – wykrzyknął. – Przyniosę coś innego. Mogę...

      Lucy Gray pokręciła głową.

      – To mój ulubiony. – Z trudem przełknęła ślinę, oderwała kawałek puddingu i wsunęła go do ust.

      – Mój też. Moja kuzynka Tigris zrobiła go dziś rano, więc powinien być świeży – oznajmił.

      – Jest doskonały. Smakuje tak jak pudding mojej mamy. Proszę, podziękuj ode mnie Tigris. – Znowu ugryzła kęs, nadal walcząc ze łzami.

      Coriolanus poczuł ukłucie bólu. Chciał wyciągnąć rękę i dotknąć twarzy Lucy Gray, powiedzieć, że wszystko się ułoży, ale oczywiście wiedział, że tak nie będzie, nie w jej przypadku. Poszperał w kieszeni, szukając chustki, i podał ją Lucy Gray.

      – Mam jeszcze wczorajszą. – Sięgnęła do kieszeni.

      – A my mamy ich całe szuflady – odparł. – Weź.

      Lucy Gray przyjęła chustkę. Otarła oczy i wydmuchała nos, po czym odetchnęła głęboko i się wyprostowała.

      – Jaki jest plan na dzisiaj? – spytała.

      – Najpierw powinienem wypełnić kwestionariusz dotyczący twojego pochodzenia. Mogę? – Wyciągnął kartkę papieru.

      – Jasne. Uwielbiam mówić o sobie – oświadczyła.

      Zaczęli od podstawowych informacji – nazwisko, dystrykt, data urodzenia, kolor włosów i oczu, wzrost i waga, ewentualna niepełnosprawność. Gdy doszli do informacji na temat rodziny, sytuacja się skomplikowała. Rodzice i dwójka starszego rodzeństwa Lucy Gray nie żyli.

      – Cała twoja rodzina odeszła? – spytał Coriolanus.

      – Mam paru kuzynów, a poza tym tylko Trupę. – Pochyliła się, żeby spojrzeć na kartkę. – Jest tu na nich miejsce?

      Nie było. A powinno być, pomyślał, biorąc pod uwagę, jak wojna zdziesiątkowała rodziny. Powinno być miejsce dla każdego, komu choć trochę zależało. Może właśnie od tego trzeba by zacząć ten kwestionariusz: Komu na tobie zależy? Albo lepiej: Na kogo możesz liczyć?

      – Mężatka? – Roześmiał się, po czym przypomniał sobie, że w niektórych dystryktach śluby brali bardzo młodzi ludzie. Skąd niby miałby wiedzieć? Może zostawiła męża w Dwunastym Dystrykcie?

      – A co? Oświadczasz się? – spytała Lucy Gray poważnym głosem. Popatrzył na nią ze zdumieniem. – Myślę, że mogłoby się nam ułożyć.

      Coriolanus poczuł, że się rumieni, choć tylko się z nim droczyła.

      – Jestem pewien, że uda ci się lepiej trafić – odparł.

      – Na razie się nie udało. – Przez jej twarz przemknął cień bólu, ale zamaskowała to uśmiechem. – Założę się, że dziewczyny ustawiają się do ciebie w kolejce.

      Coriolanus oniemiał, nie wiedząc, jak zareagować na to flirtowanie. Na czym stanęli? Popatrzył na kartkę. A tak, na rodzinie.

      – Kto cię wychowywał? To znaczy po tym, jak straciłaś rodziców.

      – Pewien starzec wziął nas za opłatą, sześcioro dzieciaków z Trupy, które zostały. W zasadzie nas nie wychowywał, ale i nie krzywdził, mogliśmy trafić o wiele gorzej – powiedziała. – Poważnie, jestem mu wdzięczna. Ludzie nie byli zachwyceni perspektywą przygarnięcia całej szóstki. Zmarł w zeszłym roku na pylicę, ale część z nas jest na tyle dorosła, żeby sobie poradzić.

      Przeszli do zawodu. Jako szesnastolatka Lucy Gray była za młoda na pracę w kopalni, jednak do szkoły też nie chodziła.

      – Żyję z zapewniania ludziom rozrywki.

      – Ludzie płacą ci za to, żebyś śpiewała i tańczyła? – spytał Coriolanus. – Nie sądziłem, że mieszkańców dystryktów stać na coś takiego.

      – Większości nie stać – odparła. – Czasem się zrzucają i nas wynajmują, kiedy dwie czy trzy pary biorą ślub tego samego dnia. Znaczy się, mnie i resztę Trupy. Tych, którzy zostali. Strażnicy Pokoju pozwolili zatrzymać nam nasze instrumenty, kiedy nas uziemili. Należą do naszych najlepszych klientów.

      Coriolanus przypomniał sobie, jak żołnierze próbowali ukryć uśmiech podczas dożynek, jak nikt nie przerwał jej śpiewu i tańca. Zanotował informację o jej zajęciu i skończył wypełniać formularz, ale miał też mnóstwo własnych pytań.

      – Opowiedz mi o Trupie – poprosił. – Którą stronę poparliście podczas wojny?

      – Żadną. My nie stoimy po żadnej ze stron, jesteśmy po prostu sobą. – Coś za jego plecami przyciągnęło jej uwagę. – Przypomnisz mi imię swojego kolegi? Tego od kanapek? Chyba ma kłopoty.

      – Sejanus? – Obejrzał się przez ramię i popatrzył za siebie, na stolik, przy którym Sejanus siedział naprzeciwko Marcusa. Między nimi leżały nietknięte kanapki z pieczenią wołową i ciasto. Sejanus mówił coś z błagalną miną, ale Marcus z założonymi rękami wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w przestrzeń, zupełnie nie


Скачать книгу