Bankructwo małego Dżeka. Janusz Korczak

Читать онлайн книгу.

Bankructwo małego Dżeka - Janusz Korczak


Скачать книгу
że tak samo łatwo potem się znowu poprawiają.

      Więc Dżek postanowił unikać złego towarzystwa, żeby się bardziej jeszcze nie zepsuć.

      Mister Fulton nie był zadowolony, że Dżek chce zostać kupcem, jak urośnie.

      – Wolałbym, żeby był rolnikiem jak jego dziadek albo rzemieślnikiem jak ja. Bo kupiec właściwie nic nie robi. Ani sieje, ani buduje; zawsze to wygląda na korzystanie z cudzej pracy.

      – Zapominasz, mój kochany – mówiła matka Dżeka – że przecież moi rodzice mają sklep i też pracują uczciwie.

      – No tak – przyznawał mister Fulton – ale jednak to coś innego.

      I tak rozmawiali rodzice, kiedy Dżek był bardzo mały i nawet do szkoły nie chodził jeszcze. Więc pewnie Dżek będzie wolał wyjechać później na wieś, gdzie o wiele przyjemniej niż w mieście.

      Bo trzeba wiedzieć, że amerykańskie miasta są jeszcze gorsze niż nasze. W miastach amerykańskich są strasznie wysokie domy, że aż je nazwano drapaczami nieba – hałas, tłok, kurz i dym są okropne. I w ogóle Ameryka – to dziwny świat. Ameryka jest jakby na dole, jakby tam ludzie chodzili głową na dół. Ale nam się tylko tak zdaje. A już zupełnie z pewnością u nich jest noc, kiedy u nas dzień. I wypada, że tam śpią w dzień, a w nocy chodzą do szkoły. Przyjemnie byłoby pojechać i te dziwne rzeczy samemu zobaczyć. Bo z książki nigdy się tak dobrze nie wie, jak kiedy się widzi własnymi oczami. Niby jak jaka bajka.

      Powieść ta zaczyna się od wtedy, kiedy Dżek już dwa lata chodzi do szkoły i siedzi teraz koło okna na trzeciej ławce. Tamta nauczycielka właśnie zachorowała i nowa pani objaśnia, jakie nowe zeszyty i książki trzeba kupić na nowy rok szkolny.

      Dżek siedzi spokojnie, słucha uważnie i myśli:

      „Ojciec znów będzie musiał wydać tyle pieniędzy”.

      Dżek ma zeszłoroczną teczkę, piórnik, prawie pół ołówka, gumę, linijkę, ekierkę, cyrkiel, brak mu tylko paru kredek i pióro się gdzieś zapodziało. W tym roku miał dostać scyzoryk.

      Nieprzyjemnie pożyczać scyzoryk. Nie wszyscy są tacy dobrzy, więcej jest samolubów.

      Mówisz mu:

      – Pożycz, widzisz, bo mi się szpic ułamał. Zaraz ci oddam.

      A on mówi, że nie ma, albo robi łaskę.

      Dżek widział na wystawie bardzo ładny scyzoryk z dwoma ostrzami, prawdziwy stalowy, w rogowej oprawie. Obejrzał go dokładnie przez szybę może sto razy, a potem wszedł do środka.

      – Ile ten scyzoryk kosztuje? I pan będzie łaskaw pokazać, bo teraz nie mam pieniędzy, ale ojciec obiecał kupić, jak się zacznie szkoła.

      Dżek chuchnął na nóż, spróbował na paznokciu, czy ostry, potarł o rękaw, czy oprawa naprawdę rogowa, powąchał, podziękował i oddał. Ale teraz pewnie ojciec nie kupi, kiedy zgubił pióro.

      Gdzie ono mogło się podziać?

      Nauczycielka podyktowała książki, a potem mówiła, że trzeci oddział7 jest bardzo ważny, bo z trzeciego oddziału przechodzi się do czwartego, że starsi chłopcy powinni już dobrze się sprawować nie tylko w szkole, ale i na ulicy, bo muszą dawać młodszym dobry przykład.

      Potem była przerwa i zaraz niektórzy zaczęli biegać po ławkach. Wtedy Doris powiedziała:

      – Zapomnieliście, co pani mówiła. Ładny starszy oddział! Ławki świeżo malowane, a oni latają.

      Harry odpowiedział:

      – Pilnuj swego nosa.

      Allan8 krzyknął:

      – Klituś-bajduś!

      A Fil9 na złość jeszcze więcej zaczął dokazywać i pociągnął ją za warkocz.

      Zaraz wtrącił się, rzecz naturalna, sprawiedliwy Iim10, że wprawdzie i on nie lubi Doris, ale tym razem ona ma słuszność.

      Doris, swoim zwyczajem, zaczęła płakać i omal nie doszło do bójki między Harry11 i Iimem.

      Już tak jest zawsze, że po wakacjach najwięcej dokazują, aż potem znów się uspokoją.

      Dżek przez cały czas stał koło okna, bo jeszcze będzie awantura i mogą go niewinnie wplątać, i nowa pani może tak samo się do niego uprzedzić jak tamta. Dosyć się nacierpiał przez dwa lata, więc chociaż teraz musi być ostrożny.

      Ale woźny powiedział, żeby szli do domu, bo lekcji więcej nie będzie, i Dżek powolutku sam sobie wraca do domu.

      Aż tu patrzy, że na rogu ulicy Długiej zamknięty jest sklep kolonialny12. Dżek zawsze kupował tam cukierki. Były tu długie miętowe cukierki, które aż szczypią w język, a potem – jak wciągać powietrze – to się tak zimno robi w ustach. Były tam cukierki z likierem i nadziewane w papierkach, większe migdałowe i małe różnokolorowe kulki. Były czekoladki na sztuki, różne figurki z cukru i czekolady, były całe worki orzechów laskowych, włoskich i amerykańskich. (Amerykańskie orzechy mają tak twardą skorupę, że trzeba je młotkiem rozbijać).

      W szklanych kloszach i słojach były jedne rzeczy, w blaszanych pudłach inne, w szufladach znów inne i w koszykach owoce.

      Dżek bardzo lubił w tym sklepie kupować i nigdy się nie śpieszył. Więc właściciel załatwiał dorosłych, a on sobie stoi i patrzy. Czasem nawet zgadywał, którą szufladę właściciel otworzy. Był tam jeszcze bardzo ciekawy przyrząd do sznurka, tak że sznurek nie może się w żaden sposób poplątać. W ogóle wszystko tak wygodnie urządzone, tak dużo rozmaitych rzeczy i taki porządek, że wcale nietrudno wiedzieć, gdzie co leży.

      No i teraz cały sklep zamknięty. Domyślił się Dżek, że coś się stało, ale dopiero Kaczor mu powiedział:

      – Właściciel sklepu zbankrutował.

      Bo kto ma sklep, musi wszystko kupować. Kupuje od razu dużo, a potem po troszku, z zarobkiem sprzedaje. Ale nie ma tyle pieniędzy, żeby od razu zapłacić, boby mu zbrakło. Więc mówi, że później zapłaci, jak już trochę sprzeda. Ale musi w porę zapłacić, bo jak nie, to mu wszystko zabiorą: nawet stoły, szafy, krzesła, nawet to, co jego.

      – No, rozumiesz teraz?

      Dżek nie wszystko rozumiał, ale Kaczor się niecierpliwił:

      – Och, jakiś ty głupi.

      Dżek nie myślał dawniej, skąd się biorą te całe skrzynie, wory i pudła. No, rozumie się, że musi kupować. Ale jeżeli sprzedawał, więc miał już pieniądze; więc dlaczego nie płaci i czeka, aż mu wszystko zabiorą?

      Dżek siedzi na schodku i gryzie jabłko, a Kaczor stoi i co powie parę słów, okręca się na pięcie i – znów:

      – Och, jakiś ty głupi.

      Aż nawet pytać się nieprzyjemnie.

      – Chcesz, pokażę ci na jabłku, co znaczy zbankrutować. No, daj jabłko. No i patrz.

      Ugryzł.

      – Widzisz. Tyś mi dał jabłko. Rozumiesz? To jest twoje jabłko?

      – No, moje.

      – I tyś mi je dał. No nie?

      Ugryzł drugi raz.

      – Widzisz, już jest tylko kawałek. Chcesz odebrać?

      – Bo co?

      – Bo nic. Nie mogę ci oddać, bo nie mam. Rozumiesz:


Скачать книгу

<p>7</p>

oddział (daw.) – tu: klasa. [przypis edytorski]

<p>8</p>

Allan, częściej Alan – anglosaskie imię męskie. [przypis edytorski]

<p>9</p>

Fil (daw.) – spolszczona (dziś niepoprawna) pisownia anglosaskiego imienia Phil, skróconej formy imienia Philip. [przypis edytorski]

<p>10</p>

Iim – rzadko nadawane imię anglosaskie pochodzące z jęz. hebrajskiego. [przypis edytorski]

<p>11</p>

Harry (daw.) – dziś popr. forma N.: Harrym. [przypis edytorski]

<p>12</p>

sklep kolonialny – sklep sprzedający egzotyczne produkty spożywcze i przyprawy sprowadzane z Afryki i Azji (gdzie wówczas znajdowały się kolonie państw europejskich). [przypis edytorski]