Kiedy znów będę mały. Janusz Korczak
Читать онлайн книгу.gdzie miejsce zlotu – i nie możesz zbłądzić.
– Co, Mundek, dobrze by było?
– Pewnie, że dobrze.
I ludzie by wyćwiczyli wzrok. I mówimy, że ptaki przelotne trafiają do swoich wsi i do swoich gniazd. Ani atlasów, ani kompasów nie mają, a przez morza i góry, i rzeki trafiają.
Mądre ptaki, mądrzejsze od człowieka. A człowiek nad wszystkim panuje, wszystko go słucha.
– Może tak jest dlatego, że najlepiej zabija, a nie, że najlepszy.
Zamyśliliśmy się, a tu nagle chłopak jakiś przechodzi – duży taki łobuz – i czapkę mi z głowy zrzucił. Kijek trzymał i tak za daszek czapkę zgarnął z głowy.
Doskakuję od razu do niego:
– Czego zaczynasz?
– A ja ci co zrobiłem? – udaje zdziwionego.
– Czapkę zrzuciłeś.
– Jaką czapkę?
Śmieje się bezczelnie i w żywe oczy udaje.
– A nie zrzuciłeś może?
– Pewnie, że nie. Patrz, on trzyma twoją czapkę.
A Mundek czapkę podniósł i patrzy, co z tego będzie.
– On trzyma, a ty zrzuciłeś.
– Odlewaj się, smarkaczu! Czapkę mu będę znów zrzucał! Nie mam co do roboty.
– Pewnie, że nie masz, łobuz taki. Spokojnie przejść nie daje.
– Tylko nie łobuz, uważasz, bo możesz dostać!
I szturchnął mnie tym patykiem pod brodę. A ja łap za patyk, ten kijek, i złamałem.
On do mnie. Ja stoję.
– Oddaj mi laskę albo zapłać.
Ale się nachylił. On wyższy, więc podskoczyłem trochę i pięścią go w czoło. Ale mu czapka nie spadła. Ja w nogi, a Mundek za mną.
„A masz – myślę – na drugi raz nie czepiaj się, bo i od małego możesz dostać, andrusie21”.
Z początku zaczął gonić, ale widzi, że nie ma racji, że nie na frajera trafił, więc daje pokój.
Stanęliśmy – śmiejemy się.
Przed chwilą taki byłem wzburzony, że mi krew oczy zalała. Wszystko na czerwono widziałem. Teraz znów wesoło. Czapkę okurzam rękawem.
A Mundek mówi:
– Po coś z nim zaczynał?
– Ja z nim zacząłem czy on?
– No, tak, ale on większy.
– Większy, więc ma ludzi po świecie roztrącać?
– A jak jutro cię pozna i nawali22?
– Nie pozna, co ma poznać.
Ale Mundek ma słuszność. Teraz będę się musiał pilnować.
Ale czy to słychane, żeby w biały dzień na ludnej ulicy czapki z głowy zrzucać? Gdyby tak dorosłemu, byłaby cała heca, zbiegowisko, milicjant23. A że dzieciakowi, to nic. Wśród dzieci też są awanturnicy, a nie mamy przed nimi żadnej pomocy ani osłony – sami radzić musimy.
Stoimy na rogu, a szkoda nam się rozchodzić. Mówiliśmy przecież o czymś ważnym, a ten nam przeszkodził. Przyjemna była droga: zabawa, rozmowa, przygoda.
Idę teraz sam już powoli i staram się chodzić, żeby stanąć akurat na środek kamienia. Jak się gra w klasy: żeby nie wejść na linię. Byłoby łatwo, ale przechodniów trzeba wymijać; a od razu zrobić krok w krok i nie stanąć na linii nie zawsze się uda.
Więc wolno mi tylko dziesięć razy. Jeżeli będzie więcej, to przegram. Liczę: raz mi się nie udało – dwa, trzy, cztery razy. Jeszcze mi wolno – sześć, pięć. Boję się, ale taki strach w zabawie przyjemny.
Tylko osiem razy stanąłem i wchodzę do bramy. Jeszcze tylko przed sklepem postraszyłem kota. Kot do bramy, ja za nim. Uskoczył w bok i patrzy: śmiesznie podniósł łapkę do góry.
– Wydawałeś24 z czego? – pyta się mama.
– Nie.
Pocałowałem w rękę – serdecznie. Aż mama na mnie spojrzała i pogłaskała po głowie.
Cieszę się, że kierownik przebaczył i że znów mam matkę.
Dzieciom się zdaje, że dorosłemu matka niepotrzebna, że tylko dziecko może być sierotą. Już tak jest, że im starsi, tym rzadziej mają rodziców. Ale i dorosły ileż ma chwil takich, kiedy zatęskni za matką, za ojcem, gdy mu się zdaje, że tylko rodzice mogliby wysłuchać, zrozumieć, poradzić i pomóc, a jeśli trzeba – przebaczyć i pożałować. Więc i dorosły czuje się sierotą.
Ano, zjadłem obiad, co teraz będę robił?
Więc schodzę na podwórko. Felek, Michał, Wacek.
– Bawiem25 się w polowanie?
Michał wystrugał rewolwer, pomalował atramentem na czarno, ponabijał gwoździami. Skądciś26 takich gwoździ nabrał ze złotymi łebkami – przecież nie złote były – mosiężne, błyszczące. Michał nazwał go „Zwycięski rewolwer”. Niby że dostał na polu bitwy w nagrodę za waleczność. Sam generał mu dał za czyn bohaterski. Niby że po bitwie cały pułk ustawili w szereg. Orkiestra gra, sztandary – huknęli na wiwat – defilada, a potem generał mówi:
– Ten rewolwer zdobył mój pradziad na Turkach i przechodził po mieczu z syna na wnuka. Dwieście lat był w naszym rodzie. A teraz, jako mi życie uratowałeś, niech ci służy.
Tak powiada Michał.
Raz mówił, że pod Wiedniem, drugi raz – Cecora, to znów Grunwald. Ale to nieważne. Teraz, kiedy znów jestem dzieckiem, zdaje mi się, że historia nieważna, co człowiek wie, ale jak ją czuje w sobie. Kiedy byłem nauczycielem, inaczej myślałem.
No, więc Michał będzie myśliwy, Felek – zając, a my z Wackiem – psy.
Nie od razu postanowiliśmy. Z początku miał być pościg za bandytą, ja chciałem, że wyprawa Eskimosów.
Rzadko bywa, żeby wszyscy jednakowo. Czasem ktoś nie bardzo chce się bawić, więc trzeba mu ustąpić dla zachęty. W Eskimosów nie chcą, bo nie ma śniegu, a w bandytów Michał nie pozwala.
– Jakeśmy27 się wtedy bawili, toście28 mi rękaw oberwali.
Nie oberwali, tylko był słabo przyszyty, więc się nitka przetarła. Bo Michał był niebezpiecznym bandytą, nieśliśmy go do piwnicy na stracenie. Wyrywał się i mógł uciec, więc nie mogliśmy zwracać uwagi na rękaw.
Zabawa w zająca jest spokojniejsza, to prawda, i jeśli się uda, też może być bardzo ciekawa.
Najważniejsze w zabawie, z kim się bawić. Są dzikusy, że z góry wiadomo, że się skończy jakim wypadkiem. Taki na nic nie zważa, byle na swoim postawić, że wygrał. Z takim nie bardzo przyjemnie, bo się trzeba pilnować. Bierze się do zabawy, bo inaczej przeszkadza, ale mu się stawia warunki. Nieprzyjemna też jest zabawa z kłótliwym. Byle co,
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28