Macocha, tom trzeci. Józef Ignacy Kraszewski

Читать онлайн книгу.

Macocha, tom trzeci - Józef Ignacy Kraszewski


Скачать книгу
smołę i bale, które na wodę iść miały, lecz Żydzi złożyli się formalnemi przy świadkach wydanemi kwitami, iż wszystko to było ich własnością od dawna zapłaconą. Zabiegli też zawczasu w urzędzie, iż na to sekwestru nie nałożono.

      Rotmistrzowi powoli dobra myśl wróciła; inaczej się teraz na obrót rzeczy zapatrywał, rozumiejąc, iż Dobek o arjanizm obwiniony powrócić nie będzie śmiał nigdy, a jejmość powoli kaduka na dobre otrzyma.

      – Żeby zkąd sepulturę jeszcze tego starego wydostać, mógłbym się już z nią ożenić, dodawał po cichu; nie mam nic lepszego pono na widoku.

      Objąwszy zarząd piwnicy, jako tako opatrzonej, wybrawszy sobie pokoje Laury na mieszkanie, rotmistrz był dosyć z losu zadowolony. Będziewiczowi powierzono gospodarstwo.

      Znając powolność, z jaką naówczas sprawy wszelkie się odbywały, mogła pani Dobkowa rachować na to, że będzie mogła w Warszawie, korzystając z przewłoki, wyrobić owego kaduka. Zbierała więc tylko potrzebny zapas, ażeby w podróż się puścić.

      III

      Wiadomość o położeniu ojca, którą Honory przywiózł Laurze do Warszawy, przeraziła ją z razu – ale w tejże chwili postanowiła natychmiast lecieć mu pomódz do Borowiec… Rachowała na to, że tam ją kochali wszyscy, że podadzą jej rękę chętnie, aby p. Salomona wyrwać bodaj siłą z więzienia. Zdawało jej się to najpierwszą do wykonania, najpilniejszą rzeczą, aby mu oszczędzić cierpienia… potem, gotowa była w Warszawie poruszyć wszystkich znajomych i nieznajomych, trafić do króla, zaofiarować się sama… byle ojca wyzwolić… a z ojcem ocalić pamiątki, do których była przywiązana… Wprzódy jednak, nimby się te kroki ostateczne przedsięwziąć mogły, potrzeba było p. Dobka w bezpiecznem ukryć miejscu, aby w razie jakich przeciwności i niebezpieczeństwa mógł ujść za granicę i czekać tam póki się sprawa nie rozwiąże. P. Honory zgodził się na ten plan Laury, której serce i głowa płonęły… Chciała jechać natychmiast, i ledwie do jutra wstrzymać potrafił ją brat tą uwagą, że należałoby pożegnać znajomych i im się wcześnie polecić. Laura wybrała tylko jedną kasztelanową, więcej nie chciała się widzieć z nikim. Nazajutrz wybór w drogę, poszukiwanie towarzyszki, którą wziąć z sobą chciała, zabrały czas do wieczoru. Późno już, namyśliwszy się zrzucić strój męzki, ubrana czarno jak zawsze, podała rękę Honoremu i razem pojechali do pani Wiskiej.

      Nieszczęśliwym czy też pomyślnym trafem, w przedpokoju na zapytanie czy jest sama, odpowiedziano im, że ma u siebie osób kilka, a między innemi i hr. Artura. Laura ani mówić przy obcych, ani czekać ażby się rozeszli nie mogła – wyjazd naglił; posłała więc kamerdynera, prosząc kasztelanowej o kwadrans rozmowy na osobności. W chwilę potem grzeczny Francuz wprowadził ich do małego pokoiku przy sypialni pani… któremu mieli się czas przypatrzyć. Było to caceczko, pałac pamiątek świeckich i świętych, dosyć dziwnie zmieszanych z sobą, jak w rozmowie kasztelanowej mieszały się wciąż sacra cum profanis, bez złej woli – ot tak – przez wrodzoną jej żywość i poplątanie tego czem była dawniej, z tem, czem świat ją uczynił. Obrazki religijne i miniatury dobrych przyjaciół, relikwie z Rzymu i zeschłe kwiaty – rozstania pamiątki (adieu! à jamais!) – modlitewki z błogosławieństwy i wiersze miłosne stały obok siebie w ramkach… na książce od nabożeństwa leżała Heloiza…

      Kasztelanowa uwolniwszy się od rozmowy, wtoczyła się zadyszana, oglądając ciekawie, poznała Laurę, a oczyma mierzyła Honorego, którego jej ona zaprezentowała…

      – Brat mój stryjeczny, rzekła, mam honor przedstawić go pani i razem z nim ją pożegnać… Zabiera mnie z sobą, jechać musimy natychmiast, nie chciałam jednak uciec ztąd nie ucałowawszy rączek pani… Wiele w tem egoizmu, bo się muszę jej łasce polecić i prosić zawczasu o protekcję.

      – A i cóż się wam stało… moja piękna, czy – mój piękny! odezwała się śmiejąc kasztelanowa…

      – Nie piękna, ale wielce jej wdzięczna za dobroć, za niezasłużone dowody życzliwości, nieszczęśliwa kobieta, przychodzę z prośbą!… Dowiesz się pani o smutnych naszych tajemnicach – a jestem pewna – dopomożesz!

      – O! jeśli to tylko w mej mocy! ściskając jej ręce, rzekła gospodyni.

      – Zaopiekuj się mną pani! przerwało jej dziewczę; wszakże niedarmo Opatrzność mnie rzuciła na drogę… pod nogi tobie, musisz podnieść!

      – A! podniosę, utulę i zrobię co chcesz… jeśli mogę… ale o co idzie? siadajcie! może… poczęła pani Wiska. Moi goście, choćby się trochę zniknięciu memu dziwowali – niech poczekają.. Artur mnie zastąpi… Słucham.

      Laura westchnęła i poczęła z cicha:

      – Zda się pani ta cała historja dziwną jak moje postępowanie, ale ja skazana jestem na losu dziwactwa. Rodzina nasza należała do tych, które niegdyś przyjęły – nazwiej to pani jak chcesz – czy… czystą wiarą Chrystusa, czy błędy arjańskiemi… Arjanie byliśmy… a może jeszcze jesteśmy trochę… W godzinie prześladowania ojcowie nie mieli odwagi jak inni wynieść się z kraju… woleli ukryć swe przekonania, taić się z niemi i wyznanie swe w sercu dla przekazania dzieciom przechować. Nazwiej to pani słabością – ja uniewinniać nie będę – tak było… Dawne to dzieje, zapomniane dzisiaj, pleśnią okryte… Wszyscy o arjanach zapomnieli; my w kątku… zachowaliśmy cześć dla wyznania dziadów – nikt nas o to ani obwiniać, ani sięgłębi serca mógł domyślać… Wiara nasza jeśli szkodziła komu, to tylko nam samym.

      – Arjanie? arjanie? ale proszęż cię, przerwała kasztelanowa, coś ja o nich słyszałam… a doprawdy nie wiem dla czego arjan prześladowano!

      – Może dla tego, cicho szepnęła Laura, że chcieli iść własną drogą, nie idąc ślepo z drugimi; może dla tego, że z nauki Chrystusa brali miłość – moralność jej, ofiarność, a zaniedbywali obrządków… ja nie wiem… dość, że arjan jako niebezpiecznych kacerzy wygnano, a kogoby z nich odkryto… zagrożono karami najsroższemi…

      Ojciec mój i ja – jesteśmy ostatni z rodziny, skrycie naukę tę przechowującej… Niktby nie wiedział o tem i nie ścigał nas… bośmy nie sprzeciwiali się zewnętrznym cechom katolickiego kościoła, w sercu chowając naukę – gdy nieszczęście chciało, by w dom nasz weszła zła kobieta, macocha – ta, od której ja uciekać musiałam… Jej to sprawa; ojca mojego uwięziono, zagrożono mu sądem i karą, jaka dotąd arjan z prawa dotyka…

      – Ale moja droga, przerwała uśmiechając się kasztelanowa, to coś niepojętego! Mnie się zdaje, że dziś, gdy ateizm głośno się przyznaje a nikt mu nic nie mówi, gdy teizm jest w modzie, jakieś tam smażone kacerstwo nie podobna by karane było! Dziś! za panowania naszego króla!

      – Tak pani, pod jego bokiem, w stolicy, byłoby to może niepodobieństwem, zawołała Laura; na prowincji i pojęcia są inne… i duchowieństwo wpływ ma większy… Nie wiem, tak mi się to zdaje, lecz faktem jest, że jakieś prawo istnieje… że ojca obwiniono… że przetrzęsiono dom szukając dowodów winy, że nieznaleziono nic, oprócz książek naszych… że go uwięziono…

      – Uwięziono!

      – Ja jadę natychmiast, dodała Laura, wykradnę go, odbiję, ukryję w miejscu bezpiecznem, – ale któż się mną i sprawą zaopiekuje tu – u króla, u trybunałów, u duchownych? Ja liczę na panią kasztelanową…

      Gospodyni zmieszała się trochę, snadź jej to nie było tam miłe, jak się spodziewała Laura; pośpieszyła jednak odpowiedzieć grzecznie:

      – Zrobię co tylko będę umiała i mogła, choć doprawdy nie mieści mi się to w głowie!… Czyżby to groźnem być mogło?

      – Wszystko się staje groźnem, gdy się u nas nie ma opieki… rzekła Laura; ja czepiam się pani i nie


Скачать книгу