Ziemia obiecana. Władysław Stanisław Reymont
Читать онлайн книгу.powiedzieć, dlaczego dla mnie te wiadomości o bankructwach, o tym, że Łódź traci dwa miliony, są mało ważne; przyszły bowiem wiadomości znacznie ważniejsze… – urwał nagle. – Ja mówię do szlachcica?
– Zdaje mi się, ale nie rozumiem związku…
– Zaraz pan zrozumiesz. Pan jest naszym przyjacielem, my panu nigdy nie zapomnimy tego, że pan podniósł naszą drukarnię. – Widzi pan przed godziną donieśli depeszą z Petersburga o bardzo ważnej sprawie, o tym, że… że ja muszę tam jechać zaraz, ale w zupełnej tajemnicy.
Dokończył spiesznie i nie powiedział tego, co chciał powiedzieć, powstrzymał go wzrok Borowieckiego zimny i podejrzliwy, który go przewiercał tak na wskroś, że Knoll poruszył się niespokojnie, poprawił szpilkę w krawacie i popatrzył na lożę naprzeciwko.
– Ta Zukerowa to śliczna kobieta.
– Ma ładne brylanty.
– Więc pan jutro przyjdzie do starego?
– Ależ z pewnością.
– Ma on tam jakiś specjalny interes. Pan już wychodzi, to poproszę o jedno, może pan zechce powiedzieć mojemu stangretowi, żeby czekał na mnie na Przejazd. No, do widzenia, za kilka dni będę. Więc tajemnica, panie Borowiecki.
– Najzupełniejsza.
Borowiecki wyszedł z uczuciem zawodu. Czuł, że Knoll nie powiedział mu wszystkiego.
– Co to za wiadomość? po co on jedzie? dlaczego mi nie powiedział? – myślał, ale na próżno, gubił się w domysłach i przypuszczeniach.
Nie czekał zapadnięcia kurtyny i wyszedł, ale już z ulicy powrócił do teatru i poszedł do loży Zukerowej.
– Myślałam, że pan o mnie zapomniał – powiedziała z wyrzutem, utkwiwszy w nim swoje ogromne, cudne oczy.
– Czy to możebne?
– Dla pana jest wszystko możebnym.
– Potępia mnie pani, na wiarę przyjaciół i nieprzyjaciół.
– Co mnie to obchodzi, widziałam tylko, że pan wyszedł.
– Ale powróciłem, musiałem powrócić – szepnął ciszej.
– Do teatru, zapomniał pan czego.
– Do pani.
– Tak?! – szepnęła długo i oczy jej zamigotały blaskiem radości.
– Pan tak do mnie nigdy nie mówił.
– Ale dawno tego pragnąłem.
Ogarnęła spojrzeniem całującym jego twarz, aż poczuł coś jakby powiew ciepły na ustach.
– Pan mówił o mnie tam w krzesłach z panem Weltem, czułam to.
– Mówiliśmy o pani brylantach.
– Prawda, że tak pięknych żadna nie ma w Łodzi?
– Prócz Knollowej i Baronowej – powiedział złośliwie, uśmiechając się.
– I o czym jeszcze mówiliście?
– O pani piękności!
– Pan ze mnie żartuje.
– Nie mogę żartować z tego, co kocham – powiedział przytłumionym głosem, ujmując zwieszoną rękę, wyrwała mu ją szybko i patrzyła rozszerzonymi oczami, oglądając się dokoła, jakby te słowa powiedziano na sali.
– Żegnam panią – mówił powstając, był zły na siebie, czuł, że popełnił głupstwo, że jej to tak prosto bez przygotowań wielkich powiedział, ale działała na niego narkotycznie.
– Wyjdziemy razem, zaraz – powiedziała prędko, pozbierała szal, cukierki z pudełkiem, wachlarz i wyszła.
Ubierała się w milczeniu.
Borowiecki nie wiedział, co mówić, patrzył tylko na nią, na jej oczy zmieniające co chwila wyraz, na cudnie zarysowane ramiona, na usta, które ustawicznie oblizywała, na wspaniałą, doskonale rozwiniętą figurę.
Gdy włożyła kapelusz, podał jej rotundę64. Pochyliła się nieco w tył, aby ją wziąć na ramiona i w tym ruchu dotknęła włosami jego ust, odsunął się nieco w tył, jakby sparzony, a ona nie znajdując oparcia, upadła mu plecami na piersi.
Pochwycił ją szybko w ramiona i wpił się ustami w jej kark, który się naprężył i skurczył pod pożerającym pocałunkiem.
Krzyknęła cicho i wparła się w niego całą siłą na mgnienie, aż się zachwiał pod jej ciężarem.
Wyrwała mu się szybko z objęć.
Była bladą jak marmur, dyszała ciężko, a spod przymkniętych powiek buchały płomienie.
– Odprowadzi mnie pan do powozu – powiedziała, nie patrząc na niego.
– Chociażby na koniec świata.
– Zapnij mi pan rękawiczki.
Zapinał, ale nie mógł znaleźć ani dziurek, ani guziczków, tak jak nie mógł znaleźć jej spojrzenia, bo nie patrzyła na niego; oparła się jednym ramieniem o ścianę, odwróciła nieco głowę i tak stała z ręką w jego ręku, z dziwnym uśmiechem na ustach, które promieniowały karminem; czasem wstrząsnął nią dreszcz, wtedy silniej przycisnęła się do ściany i jakiś cień jakby przerażenia migotał po jej twarzy i taił się w kątach ust.
– Chodźmy – szepnął, skończywszy zapinanie.
Doprowadził ją do powozu, wsadził, a ujmując jej rękę i całując gorąco, szepnął:
– Niech mi pani przebaczy, błagam na wszystko.
Nic nie odpowiedziała, tylko tak silnie pociągnęła go do wnętrza, że wskoczył bez namysłu, zatrzaskując drzwi za sobą.
Konie ruszyły z kopyta.
Borowiecki czuł się zdenerwowanym do najwyższego stopnia tym, co się stało. Nie miał jeszcze czasu zdać sobie sprawy dokładnie, nie umiał zresztą teraz w tej chwili myśleć, wiedział tylko, że ona jest przy nim, siedziała wciśnięta w kąt powozu, daleko od niego. Słyszał jej nierówny, szybki oddech, a chwilami w świetle latarni ulicznych, błyskała mu jej twarz i oczy ogromne, wpatrzone w jakąś próżnię.
Chciał zapanować nad sobą, chciał już zastukać na stangreta, szukał już bezwiednie antaby65, aby drzwi otworzyć i wprost uciec, ale nie miał sił już, ani woli.
– Pani mi przebaczy, to co się stało? – zaczął wolno i szukał jej rąk, schowała je głęboko pod rotundę.
Nie odpowiedziała nic, obcisnęła się szczelnie w rotundę, jakby chcąc zamknąć w sobie, przytrzymać tę szaloną chęć rzucenia mu się w ramiona.
– Pani mi przebaczy, – powtórzył ciszej, przysuwając się do niej.
Drżał cały, nie mógł więcej mówić i nie otrzymując odpowiedzi, szepnął bardzo cicho i bardzo głęboko.
– Lucy! Lucy!
Wstrząsnęła się, puściła rotundę, która zsuwała się z jej ramion i z jakimś głębokim, przejmującym okrzykiem rzuciła mu się na piersi.
– Kocham cię, kocham! – szeptała, obejmując go namiętnie.
Usta się ich zbiegły w długim, śmiertelnie mocnym pocałunku.
– Kocham cię, kocham! – powtarzała z lubością ten dźwięk słodki, całując jego twarz z porywającą
64
65