Emancypantki. Болеслав Прус
Читать онлайн книгу.bo zamiast pieścić moje dzieci jak inne szczęśliwsze matki, mogłam tylko pracować dla nich. Ale sama zobaczysz mając własne, jaka to wielka ofiara trzymać się z dala od dziecka, choćby dla jego dobra…
Na korytarzu rozległy się kroki, a Helenka nagle zawołała:
– Ada już wychodzi!…
Pani Latter odsunęła się od córki.
– Jeszcze nie – rzekła sucho.
Potem usiadła na fotelu i spuściwszy oczy mówiła zwykłym tonem:
– Dam ci jeszcze dwadzieścia pięć rubli wyłącznie na marki, ale… pisuj do mnie co dzień.
– Co dzień, matuchno?… Przecież mogą być dnie, kiedy wcale nie wyjdę z domu… O czymże wtedy pisać?
– Mnie nie chodzi o opisy miejscowości, które mniej więcej znam, ale o ciebie… Zresztą pisuj, kiedy chcesz i jak chcesz.
– W każdym razie, dwadzieścia pięć rubli nie zmarnują się!… – rzekła z przymileniem panna Helena. – Ach, te pieniądze… Dlaczego ja nie jestem wielką panią?…
– Masz kredyt u Ady, prosiłam ją… Ale, Helenko, bądź oszczędna… bądź oszczędna… Wiem, że potrafisz być rozsądną, więc w imię rozsądku jeszcze raz proszę cię: bądź oszczędna!…
– Matuchna przypuszcza, że ja będę garściami rozrzucać pieniądze?… – zapytała panna Helena robiąc grymasik.
– O tym nie myślę, bo na to nie masz. Ale obawiam się, ażeby ci nie zabrakło… Nasze położenie, widzisz… nasze położenie majątkowe nie pozwała na zbytki…
Panna Helena zbladła i pochyliła się na oparcie kanapy chwytając ręką za poręcz.
– Więc może ja… więc może lepiej nie jechać?… – spytała zdławionym głosem.
– Jechać możesz… Owszem, jedź i rozerwij się; ale pamiętaj, że podróż powinna być oszczędna. Mówię o naszym położeniu dlatego, ażeby cię uchronić od omyłek…
Panna Helena rzuciła się matce na szyję mówiąc ze śmiechem:
– A, rozumiem! Mateczka straszy mnie dlatego, ażebym była rozsądna i myślała o jutrze. Kto jednak zaręczy, że ja już dziś o tym nie myślę i że moja podróż nie opłaci mi się lepiej aniżeli wszystkie projekta Kazia?… Ja także mam rozum – dodała figlarnie – i kto wie, czy nie przywiozę mamie stamtąd bogatego zięcia… Przecież chyba warta jestem milionera…
Twarz pani Latter rozjaśniła się, oczy błysnęły; lecz wnet powrócił surowy spokój.
– Moje dziecko – rzekła – nie myślę ukrywać przed tobą, że jesteś piękna i masz prawo do najlepszych partyj, tak samo jak Kazio. Ale muszę cię ostrzec. Ja także byłam podobna do ludzi, miałam szczęście…
Podniosła się z fotelu i zaczęła chodzić po gabinecie.
– O, tak, miałam szczęście! – mówiła ironicznym tonem. – No, i wszystko mnie zawiodło, wyjąwszy pracy i zgryzot… Miłość stygnie, piękność mija, tylko praca i zgryzota zostają. Na nie możesz rachować, więcej na nic… W każdym razie – dodała zatrzymując się przed panną Heleną i patrząc jej w oczy – nic nie rób, nawet nic nie planuj, bez porozumienia się ze mną. Mam przeszłość tak bogatą w doświadczenie, że ono – przynajmniej dzieciom moim powinno by oszczędzić zawodów. A ty masz tyle rozsądku, że powinnaś mi ufać.
Panna Helena objęła matkę za szyję i oparłszy głowę na jej ramieniu rzekła cicho:
– Więc między nami, mateczko, nie ma nieporozumień?… Mama nie gniewa się na mnie?…
– Skąd ci znowu przyszło do głowy… Będzie mi smutno, bardzo smutno… Ale jeżeli ty znajdziesz szczęście…
Do gabinetu zapukano. Wszedł służący i zawiadomił, że przyjechały karety.
– A czy kamerdyner pana Solskiego już jest? – zapytała pani Latter.
– Ten, co z panienkami ma jechać za granicę? Właśnie czeka.
– A Ludwika gotowa?
– Żegna się ze służbą, ale jej rzeczy już odeszły na kolej.
– Więc poproś pannę Adę, ażeby siadła z panną Magdaleną i z kamerdynerem, a my zaraz przyjedziemy z Ludwiką.
Służący wyszedł, pani Latter pociągnęła córkę do swojej sypialni, gdzie nad klęcznikiem wisiał ukrzyżowany Pan Jezus z kości słoniowej.
– Dziecko moje – mówiła pani Latter zmienionym głosem – Ada jest szlachetną dziewczyną, jej miłość wiele znaczy dla ciebie, ale… nie zastąpi oka matki… Więc w chwili, kiedy wyrywasz się spod mojej opieki, polecam cię Bogu… Pocałuj ten krzyż…
Helenka dotknęła krzyż ustami.
– Klęknij tu, dziecko…
Uklękła, trochę ociągając się i patrząc na matkę ze zdziwieniem.
– O co ja się mam modlić, mamo?… Czy to tak daleko, czy na tak długo wyjeżdżam?…
– Módl się o wszystko: ażeby Bóg cię nie opuścił, chronił cię od przygód i… ażeby dla mnie zesłał ukojenie… Módl się, Helu, za siebie i za mnie… Może Bóg chętniej wysłucha modlitwy dziecka.
Zdziwienie panny Heleny rosło. Klęczała na jednym kolanie i oparta o klęcznik, z niepokojem patrzyła na matkę.
– Czy zawsze jest się usposobionym do modlitwy?… – zapytała nieśmiało. – Po co to, matuchno?… Przecie Bóg i bez pacierza zrozumie nasze intencje, jeżeli… jeżeli je słyszy.
I z wolna podniosła się z klęcznika.
– Boże miłosierny… Boże sprawiedliwy!… – szeptała pani Latter chwytając się za głowę.
– Co mateczce jest?… Matuchno!…
– Nieszczęśliwa jestem – mówiła cicho – najnieszczęśliwsza z matek, bo nawet nie nauczyłam was modlić się… Tamten nie wierzy w nic, drwi… ty wątpisz, czy Bóg usłyszy modlitwę, a ja… nawet nie umiem cię przekonać… Zaczyna się dla mnie dzień sądu z wami i ze wszystkim…
Pochwyciła córkę w objęcia i całowała ją płacząc.
– Ja chyba zostanę… – rzekła Helenka z rozpaczą w głosie.
Pani Latter odsunęła ją i otarła oczy.
– Ani mi się waż myśleć o tym!… Jedź, rozerwij się i wracaj doświadczeńsza… O, gdybyście wy znaleźli dla siebie odpowiednie stanowiska, byłabym szczęśliwa, choćby mi przyszło zostać gospodynią na jakiej pensji… Jedźmy… jestem rozdrażniona i mówię, sama nie wiem co.
– Ależ naturalnie, że matuchna jest rozdrażniona… Ja się tak zlękłam!… A mamie chyba przypomniały się te dawne czasy, kiedy ludzie jadąc z Warszawy do Częstochowy albo nawet do Pruszkowa kupowali nabożeństwo za szczęśliwą podróż. Dziś nie ma ani takich niebezpieczeństw, ani naiwnej wiary… Matuchna sama czuje to doskonale…
Matka słuchała jej ze spuszczonymi oczyma.
Wyszły do gabinetu i pani Latter dotknęła dzwonka. W chwilę ukazała się pokojówka Ludwika gotowa do drogi i zapłakana.
– Pomóż panience ubrać się – rzekła pani Latter. – Czego płaczesz?
– Bo strasznie jechać tak daleko, proszę pani – odpowiedziała szlochając.