Faraon. Болеслав Прус

Читать онлайн книгу.

Faraon - Болеслав  Прус


Скачать книгу
co gra na podwójnym flecie, i nawet ładnie gra. Ale tamten, który objawił się w ogrodzie następcy tronu, nie jest żadnym z nich, i oni sami nic o nim nie wiedzą. Z pewnością musiał to być bożek Num albo jakiś duch czuwający nad księciem, który oby żył wiecznie i zawsze miał apetyt.

      „A może to naprawdę jaki duch!…” – pomyślał Ramzes. W Egipcie zawsze łatwiej o złe czy dobre duchy aniżeli o deszcz.

      Woda Nilu z czerwonej zrobiła się brunatną, a w sierpniu, w miesiącu Hator, dosięgnęła połowy swej wysokości. W nadbrzeżnych tamach otworzono śluzy i woda gwałtownie zaczęła wypełniać kanały tudzież olbrzymie jezioro sztuczne, Moeris, w prowincji Fajum słynącej z pięknych róż. Egipt Dolny przedstawiał jakby odnogę morską, gęsto zasianą pagórkami, na nich ogrodami i domami. Komunikacja lądowa całkiem ustała, a łódek na wodzie krążyło takie mnóstwo: białych, żółtych, czerwonych i ciemnych, że wyglądały jak liście w jesieni. Na najwyższych punktach kraju kończono zbierać pewien rodzaj bawełny i po raz drugi kosić koniczynę, a zaczynano zrywać owoce tamaryndowe i oliwki.

      Pewnego dnia, płynąc wzdłuż zalanych folwarków, książę spostrzegł ruch niezwykły. Na jednej z czasowych wysepek rozlegał się między drzewami głośny krzyk kobiet.

      „Zapewne ktoś umarł…” – pomyślał książę.

      Od drugiej wyspy na paru czółenkach odpływały zapasy zboża i kilka sztuk bydła, a ludzie stojący pod gospodarskimi budynkami grozili i złorzeczyli ludziom w łódkach.

      „Jakiś spór sąsiedzki…” – rzekł do siebie następca.

      W kilku dalszych folwarkach było spokojnie, a mieszkańcy, zamiast pracować albo śpiewać, siedzieli na ziemi, milcząc.

      „Musieli skończyć robotę i odpoczywają.”

      Za to od innej wysepki odbiło czółno z kilkorgiem płaczących dzieci, a jakaś kobieta wszedłszy po pas w wodę wygrażała pięściami.

      „Wiozą dzieci do szkoły” – myślał Ramzes. Wypadki te jednak poczęły go interesować.

      Na sąsiedniej wyspie znowu rozlegał się krzyk. Książę przysłonił ręką oczy i zobaczył leżącego na ziemi człowieka, którego bił kijem Murzyn.

      – Cóż się tu dzieje?… – zapytał Ramzes wioślarza.

      – Czyliż nie widzicie, panie, że biją nędznego chłopa?… – odparł przewoźnik, śmiejąc się. – Musiał coś zbroić, więc chodzi mu ból po kościach.

      – A cóż ty jesteś?

      – Ja?… – odparł z pychą wioślarz. – Ja jestem wolny rybak. I bylem oddał, co należy, z połowu do jego świątobliwości, mogę pływać po całym Nilu, od pierwszej katarakty do morza. Rybak jest jak ryba albo dzika gęś, a chłop jak drzewo: karmi panów swoimi owocami i nigdzie nie może uciec, tylko skrzypi, gdy na nim dozorcy psują korę.

      O ho! ho!… spojrzyjcie no tam… – zawołał znowu zadowolony rybak. – Hej!… ojciec!… a nie wypijaj wszystkiej wody, bo będzie nieurodzaj…

      Wesoły ten wykrzyknik odnosił się do grupy osób spełniających bardzo oryginalną czynność. Kilku ludzi gołych trzymało za nogi innego człowieka i nurzało mu w wodzie głowę po szyję, po piersi, wreszcie po pas. Obok stał jegomość z laską, ubrany w poplamioną tunikę i perukę z baraniej skóry. Nieco dalej krzyczała wniebogłosy kobieta, którą za ręce trzymali ludzie.

      Bicie kijem było tak upowszechnione w szczęśliwym państwie faraonów jak jedzenie i spanie. Bito dzieci i dorosłych, chłopów, rzemieślników, żołnierzy, oficerów i urzędników. Kto żył, dostawał kije, z wyjątkiem kapłanów i najwyższych dostojników, bo tych już nie miał kto bić. Książę więc dość spokojnie patrzył na chłopa bitego kijem; ale zastanowił go chłop nurzany w wodzie.

      – Ho! ho!… – śmiał się tymczasem wioślarz – a to go poją!… Zgrubieje tak, że żona będzie musiała nadsztukować mu opaskę.

      Książę kazał przybić do brzegu. Tymczasem chłopa wydobyto z rzeki, pozwolono mu wykaszlać wodę i znowu schwycono go za nogi, pomimo nieczłowieczych wrzasków żony, która zaczęła kąsać ludzi trzymających ją.

      – Stój! – krzyknął książę do oprawców, którzy ciągnęli chłopa.

      – Czyńcie waszą powinność! – zawołał przez nos jegomość w baraniej peruce. – Kto jesteś, zuchwalcze, który ośmie…

      W tej chwili książę zwalił go przez łeb swoją miarą, która na szczęście była lekka. Mimo to właściciel poplamionej tuniki aż usiadł na ziemi, a obmacawszy perukę i głowę, spojrzał na napastnika zamglonymi oczyma.

      – Odgaduję – rzekł naturalnym głosem – że mam honor rozmawiać ze znakomitą osobą… Oby ci, mój panie, zawsze towarzyszył dobry humor, a żółć nigdy nie rozlewała się po kościach…

      – Co wy robicie z tym człowiekiem?… – przerwał książę.

      – Pytasz, mój panie – odparł jegomość, znowu przez nos – jak cudzoziemiec, nie znający ani miejscowych zwyczajów, ani ludzi, do których odzywa się zbyt poufale. Wiedz przeto, że jestem poborcą jego dostojności Dagona, pierwszego bankiera w Memfisie. A jeżeli jeszcze nie zbladłeś, dowiedz się, że dostojny Dagon jest dzierżawcą, pełnomocnikiem i przyjacielem następcy tronu (oby żył wiecznie!) i że ty dopuściłeś się gwałtu, o czym zaświadczą moi ludzie, na gruntach księcia Ramzesa…

      – Więc to… – przerwał książę, lecz nagle zatrzymał się. – Więc jakim prawem katujecie w podobny sposób książęcego chłopa?

      – Bo nie chce łotr płacić podatków, a skarb następcy jest w potrzebie…

      Pomocnicy urzędnika, wobec katastrofy, jaka spotkała ich pana, wypuścili swoje ofiary i stali bezradni niby członki ciała, któremu ucięto głowę. Uwolniony chłop znowu zaczął pluć i wytrząsać wodę z uszu, ale za to żona jego przypadła do wybawcy.

      – Kimkolwiek jesteś – jęczała, składając ręce przed księciem – czy bogiem, czy nawet posłańcem faraona, posłuchaj o naszej nędzy. Jesteśmy chłopami następcy tronu (oby żył wiecznie!) i zapłaciliśmy wszystkie podatki: w prosie, pszenicy, kwiatach i skórach bydlęcych. Tymczasem ostatniej dekady przyszedł do nas ten oto człowiek i każe sobie znowu dać siedm mierzyc pszenicy… „Jakim prawem? – pyta mój mąż – przecie podatki już zapłacone?” A on mego męża wali na ziemię, kopie nogami i mówi: „Takim prawem, że dostojny Dagon kazał.” – „Skądże wezmę? – odpowiada mój chłop – kiedy nie mamy żadnego zboża i już z miesiąc karmimy się ziarnami albo korzonkami lotosu, o które także coraz trudniej, bo wielcy panowie lubią bawić się kwiatami lotosu.”

      Zatchnęła się i zaczęła płakać. Książę czekał cierpliwie, aż się uspokoi, ale unurzany chłop mruczał:

      – Ta baba swoim gadaniem nieszczęście na nas sprowadzi… A mówiłem, że nie lubię, jak mi się baby mieszają do interesów.

      Tymczasem urzędnik podsunąwszy się do wioślarza spytał go po cichu, wskazując na Ramzesa:

      – Kto jest ten chłystek?…

      – Bodaj ci język usechł – odparł wioślarz. – Czy nie widzisz, że to musi być wielki pan: dobrze płaci i tęgo wali.

      – Ja zaraz poznałem – szeptał urzędnik – że to musi być ktoś wielki. Młodość zeszła mi na ucztach ze znakomitymi panami.

      – Aha! jeszcze ci nawet po tych ucztach zostały sosy na odzieniu


Скачать книгу