Miazga. Jerzy Andrzejewski

Читать онлайн книгу.

Miazga - Jerzy Andrzejewski


Скачать книгу
jakby siedział za swym biurkiem w Polskim Instytucie Prasowym lub na akademii, za stołem prezydialnym, powie:

      – Mam nadzieję, że w Ubezpieczalni poradzono sobie z tym przykrym wypadkiem, nasze szpitalnictwo stoi na wysokim poziomie, mamy wielu dobrych i ofiarnych lekarzy.

      Wtedy młodociany autor Leukocytów (rocznik 1946) czując wokół atmosferę wzrastającego napięcia, spyta:

      – Ile forsy, panie prezesie, wyciąga teraz miesięcznie facet w randze ministra, ale tak ze wszystkim, z dodatkiem?

      I nim Panek zdąży odpowiedzieć, tamten:

      – Chyba jednak mniej niż pewien czteroletni ogier francuski imieniem Match, kupiony niedawno w Anglii przez British Bloostock Agency za 250 000 funtów, już nie mówię o tu obecnych, my jesteśmy młodzi, dwulatki, ale kogo z tych na górze i w ogóle w Polsce kupiono by za taką cenę? A wie pan, panie prezesie, ile ten ogier wygrał forsy w czasie swojej kariery na torach? Prawie dwa miliony nowych franków, znaczy czterysta tysięcy dolarów!

      – Ten gówniarz, Kuran, ma podobno talent – powie później Panek, gdy ponownie zetknie się ze Stefanem Raszewskim.

      Na to Raszewski:

      – Talent to nie wszystko, zresztą i z oceną talentu lepiej zaczekać.

      – Właśnie, gówniarz za dużo sobie pozwala.

      – Wiem, nie on jeden, ale całe zagadnienie na tym stoi, że oni nie są tacy mądrzy, jak o sobie myślą, a my nie tacy głupi, jak oni sobie wyobrażają. Gdzie są te młode geniusze, w piwnicy?

      Panek:

      – Mówię ci, Stefan, gówniarz za dużo sobie pozwala.

      – Nie szkodzi – odpowie Raszewski – im więcej narozrabia, tym prędzej podpadnie. Nie bądź naiwny, Poldek. Wróg, jak już nic nie może, mobilizuje gówniarzy, znamy to.

      A ponieważ Panek wciąż nie będzie pewien partyjnej oceny przyjęcia w Jabłonnie, z pewnością zapragnie, aby ktoś bardziej od niego w tej drastycznej i skomplikowanej sprawie autorytatywny całą rzecz przyjaźnie naświetlił, zatem zgodne byłoby z jego stanem ducha, gdyby właśnie teraz, w owej żmudnie, a i cokolwiek niefrasobliwie kształtującej się przyszłości, Stefan Raszewski zechciał się okazać dobrym starym kumplem i szczerze, jak w partyzantce, z własnej inicjatywy w sedno sprawy wszedł i męsko stwierdził:

      – Powiem ci, Poldek, w zaufaniu, że z twoim weselem były kłopoty.

      – Nie? – z nieszczerym zdziwieniem zaniepokoił się Panek.

      Raszewski:

      – Dobrze wiesz, stary, że towarzysze z kierownictwa nie lubią takich historii. Jak mnie pierwszy raz powiedziałeś o Jabłonnie, ja na to nic, ale pomyślałem sobie, że to może nie przejść.

      – Jak to nie przejść?

      – Tobie! O ciebie, Poldek, chodzi. Rany boskie, jesteś jak ślepa kura, naiwniak, nawet nie wiesz, ile ryje dokoła ciebie i świnię chcieliby ci podrzucić. Takie jest życie, Poldek, naprostuj się!

      – To moja żona wymyśliła, wiesz, jaka ona jest. Mnie te szopki nie bawią.

      – Wiem.

      – No więc?

      – Mówię ci, ślepa kura jesteś. Gówno widzisz. Towarzysze z kierownictwa dobrze wiedzą, jaki jesteś. Ale co z tego? Co im miałem powiedzieć, kiedy spytali, ile wesele twojej córki będzie kosztować! No!

      – Keller wszystko płaci, ja grosza nie dałem.

      – Nie dałeś, powiadasz?

      – Przysięgam, Stefan!

      – Ty mi nie przysięgaj, bo ja lepiej od ciebie wiem, co dałeś, a czego nie dałeś. Po to jestem, żeby wiedzieć. Ty istotę zagadnienia zrozum!

      – Niby co?

      – Ech, ty! zmendziałeś, stary, co ci w tej starej głowie chlupie? Gdybym nie był twoim starym kumplem, to bym ci dał w dupę takiego kopa, że byś się, stary, do końca życia nie pozbierał. Co ty mi bajesz, kto za to wszystko zapłacił? Z takimi, jak ty, ja mam robić politykę? Pierdolę was wszystkich. Wiem, kto zapłacił. I co z tego?

      – Rany boskie, Stefan, czego się gniewasz?

      – Nie płacz, ja jestem spokojny, jak drut. A ty sobie załaduj w tę zrogowaciałą łepetynę: dla towarzyszy z kierownictwa sprawa tak stoi, że na wesele córki starego i zasłużonego towarzysza urządza się przyjęcie w Jabłonnie, czort z tobą, kto płacił, kto nie płacił! Jest przyjęcie? Jest. Duże przyjęcie. I kto ma być na tym zasranym kiblu? Gówno, artystyczno-intelektualne gówno. Ale nie tylko. Jeszcze towarzysz Panek z małżonką i kilkunastu przyjaciół z aparatu i z rządu. Przede wszystkim ja! Stefan Raszewski! Nie wygłupiaj się, stary! Znasz mój telefon! No! Kto cię dzień po dniu ustawia? Jeżeli jesteś durniem, nie rób z siebie większego i nie preparuj takich historii jak ta, za moimi plecami.

      – Stefan! – jęknie najpewniej w tym momencie Panek – ja już czasem wysiadam, już nie mogę, sił nie starcza.

      – Siedź na dupie, póki siedzisz, i mądrzejszych od siebie słuchaj.

      – Siedzę, Stefan, ale co ja takiego zrobiłem? To nie moja wina.

      – Przestań pierdolić!

      – Zmęczony jestem, Stefan.

      – Chcesz w mordę?

      Więc się najpewniej w tym momencie Panek, jeszcze przed chwilą osłabły i w sobie sflakowaciały, wyprostuje.

      – Bij, Stefek – powie z determinacją – bij!

      Wówczas Raszewski całkiem spokojnie:

      – Słuchaj, stary, ile miesięcy musiałby pracować robotnik, nauczyciel albo urzędnik z twego resortu, żeby takie wesele córce zafundować?

      – Czy ja wiem? Rok, może więcej?

      – No więc! Elita się bawi, taka gadka pójdzie na Polskę, a jak elita się bawi, znaczy szasta forsą, a jak szasta forsą, znaczy łatwo jej forsa przychodzi i łatwo leci, a to nie może zrobić dobrego wrażenia i słusznie nie zrobi dobrego wrażenia, zwłaszcza teraz, zastanów się, stary, dwudziestopięciolecie, wybory do sejmu, trudności ekonomiczne i w ogóle cała złożona sytuacja międzynarodowa, w naszym obozie też, co ci zresztą będę mówić, sam chyba wiesz.

      – Jasne.

      – Więc ci krótko powiem, owszem, były w kierownictwie opory, nawet duże, słuszne opory, ale ja, zanim miałem referować całą sprawę, gruntownie wszystko sobie przedyskutowałem, i tak, i tak, no więc obiektywnie: ocena strat, szum dokoła tego, gadanina, przesadna gadanina, jak zawsze, dobra! szum jest, pokisi się, poskwierczy i wygaśnie, sprawa znów nie taka pryncypialna, żeby swąd i smród długo pozostał, ale oczywiście samego faktu szkodnictwa negować ani nie doceniać nie należy. A drugie pytanie: czy tylko szkodnictwo może z tego wyniknąć, może i jakieś pozytywne elementy dadzą się znaleźć? I przy wnikliwszej analizie okazało się, że owszem, takie pozytywne elementy są, trzeba je tylko umieć rozpoznać. Wiesz, stary, jaka jest sytuacja w tej całej zasranej kulturze? Niedobra, wciąż niedobra. Daliśmy im w marcu w dupę, ale poniektórzy z nich mają twarde tyłki, dużo za twarde, jak na budowę socjalizmu. Otóż obiektywnie oceniając sytuację, trzeba sobie jasno powiedzieć, że w pewnych okolicznościach korzystniejszy bywa koniak niż wielogodzinna dyskusja. Teraz, stary, już nie te czasy, żebyśmy potrzebowali kogokolwiek przekonywać, w obecnej sytuacji interesuje nas przede wszystkim dokładne rozpoznanie, informacja, pogłębienie naszej wiedzy o środowisku, o tych czy innych osobnikach ze środowiska, a ratować, zbawiać, na siłę wyciągać z błędnych albo wręcz wrogich poglądów, to już nie ten etap, dwadzieścia pięć lat ciężkiej orki mamy za sobą, to coś znaczy, teraz samym talentem nikt nam nie zaimponuje, to już nie jest dla nas legitymacja, stać


Скачать книгу