Chłopi. Władysław Stanisław Reymont

Читать онлайн книгу.

Chłopi - Władysław Stanisław Reymont


Скачать книгу
surowo:

      – Z tego padnie złe na wieś całą, baczcie ino.

      – Antek nie ustąpi, jakże? Nowa gęba do miski – rzekł któryś.

      – Głupiś, u Boryny starczyłoby i la pięciu – o działy pójdzie.

      – Bez zapisu się tam nie obejdzie.

      – Dominikowa nie głupia, już ona wszystkich wyrychtuje.

      – Matką jest, to jej psie prawo o dziecko stoić – rzucił Kłąb.

      – W kościele przesiaduje, a chytra na grosz kiej ten Żyd.

      – Nie powiedaj leda co na ludzi, żeby ci ozór nie odjęło.

      I tak całe popołudnie zajmowała się wieś zmówinami, co i nie dziw, bo Borynowie byli rodowi, starzy gospodarze, a Maciej, chociaż urzędu nijakiego nie sprawował, a gromadzie przewodził. Jakże, na odwiecznych kmiecych rolach siedział, z dziada pradziada we wsi był, rozum miał, bogactwo miał – że chcąc nie chcąc, a słuchali i uważali go wszyscy.

      Jeno nikt z dzieci, ni kowal nawet, o zmówinach nie wiedział, bali się do nich z nowiną bieżyć, bych w pierwszej złości czego nie oberwać.

      Więc też w chałupie Borynów cicho było jeszcze, ciszej dzisiaj niźli zazwyczaj – deszcz był przestał padać i od rana przecierało się na niebie, to zaraz po śniadaniu Antek z Kubą i z kobietami pojechali do lasu zbierać susz na opał i próbować, czyby się nie dało kolek ugrabić.

      Stary pozostał w domu.

      A już od samego rana był dziwnie przykry, dziwnie zeźlony, że ino szukał okazji, na kogo by wywrzeć niepokój i złość, jakie go roztrzęsały; Witka sprał, bo pod krowy słomy nie przyrzucił i leżały do pół boków w gnoju, z Antkiem się pokłócił; Hankę wykrzyczał za chłopaka, któren wybałykował przed dom i utytłał się w błocie; nawet na Józkę powstał, że się długo guzdrała… a konie czekały na nią.

      A gdy wreszcie pozostał sam, z Jagustynką ino, która była ostała z wczoraj, żeby doglądnąć inwentarza, to już całkiem nie wiedział, co robić ze sobą. Przypominał sobie cięgiem, co mu Jambroż prawił o przyjęciu przez Dominikową, co rzekła Jagna, a mimo to dufności w siebie nie miał i dziadowi wierzyć nie bardzo wierzył, że to mógł za ten kieliszek ocyganić ino. To łaził po izbie, oknem na pustą drogę wyglądał abo zgoła i z ganku na Jagusiną chałupę niespokojnie spozierał – a zmierzchu wyczekiwał kiej zmiłowania…

      Sto razy chciało mu się bieżyć do wójta i pognać, by poszli prędzej – ale ostał w domu, bo go powstrzymywały oczy Jagustynki, co za nim chodziły cięgiem; oczy zmrużone, a świecące urągliwością i naśmiechliwe…

      – Czarownica jucha, wierci ślepiami kiej świderkiem! – myślał.

      A Jagustynka łaziła po chałupie i obejściu z prząślicą pod pachą i naglądała – przędła, aż wrzeciono turkotało w powietrzu, nawijała nić i szła dalej, do gęsi, do świń, do obory, a Łapa włóczył się za nią senny i ociężały – nie odzywała się do starego, choć dobrze wiedziała, co go tak rozbiera i markoci, co nim tak rzuca, że aż wziął się do zabijania kołów pod ścianą do ogacenia.

      Przystawała ino przy nim raz wraz, aż w końcu rzekła:

      – Nie idzie wama dzisiaj robota.

      – A nie idzie, psiachmać, nie idzie.

      – Sodoma tutaj będzie, mój Jezu! Sodoma! – myślała odchodząc. – Dobrze stary robi, że się żeni, dobrze! A to by mu dały taki wycug dzieci jak mnie! Całe dziesięć morgów pola jak złoto dałam, i co?… – splunęła ze złością. – Na wyrobki chodzę, na komornicę zeszłam!…

      A stary, że to już wydzierżeć nie mógł, gruchnął siekierę o ziemię i krzyknął:

      – Na psa taka robota!

      – Gryzie was coś na wnątrzu.

      – A gryzie, gryzie…

      Jagustynka przysiadła na przyzbie, wyciągnęła długą nić, zwinęła na wrzeciono i cicho, trochę z obawą rzekła:

      – Przeciech nie macie się z czego markocić ni turbować.

      – Wiecie to?

      – Nie bójcie się, Dominikowa mądra, a Jagna też pomyślenie ma.

      – Rzekliście! – zawołał radośnie i przysiadł w podle.

      – Jakże, mam oczy.

      Milczeli długo przetrzymując się wzajemnie.

      – Na wesele mnie zaproście, to wam takiego „Chmiela” zaśpiewam, że rychtyk w dziewięć miesięcy chrzciny wyprawicie… – zaczęła ironicznie, ale widząc, że stary się schmurzył, dorzuciła innym tonem:

      – Dobrze robicie, Macieju, dobrze. Jak mój pomerł, żebym była sobie poszukała chłopa, to nie komornicą bym dzisiaj była, nie… Głupia byłam, zawierzyłam dzieciom, na wycug poszłam, gront odpisałam, i co?…

      – Ja ta nie odpiszę ni zagona! – rzekł twardo.

      – Macie wy rozum, że tak mówicie, macie! Po sądach się włóczyłam, to ino te parę złotych, com miała – poszły, a sprawiedliwości nie kupiłam… i na starość na poniewierkę, na wyrobek! Żebyśta, ścierwy, pode płotem wyzdychały za moje ukrzywdzenie! Poszłam do nich w niedzielę, żeby chocia popatrzeć na chałupę, na ten sad, com go ano sama szczepiła, to synowa wywarła na mnie pysk, że na prześpiegi przychodzę! Mój ty Jezu kochany! Ja na prześpiegi, na swój rodzony gront przychodzę! Myślałam, że trupem padnę, tak mnie żałość ścisnęła! Poszłam do dobrodzieja, żeby ich chociaż za to skarcił z ambony, to mi rzekł, że za te krzywdy Pan Jezus mnie wynagrodzi!… Juści, juści… jak kto nic nie ma, dobra mu i Jezusowa łaska, dobra… ale zawdy wolałabym ja pogospodarzyć tu na groncie, w ciepłej izbie pod pierzyną się przespać, tłusto se podjeść i uciechy zażyć…

      I jęła z taką gorącością wygadywać na wszystko, że Boryna powstał i poszedł na wieś do wójta, jako że i mroczeć poczynało.

      – Rychło idzieta, co?

      – W te minuty, zarno Szymon przyjdą.

      Jakoż i przyszedł, i poszli już razem do karczmy, aby się napić jaki kieliszek i wziąć araku na poczęstunek. Jambroży już tam był i wnet przystał do nich, ale niedługo pili, bo Maciej ich popędzał.

      – Poczekam na was tutaj; odpiją, to zabierzcie kobiety i przychodźcie duchem – zawołał za nimi.

      Szli mocno środkiem drogi, aż błoto się otwierało; mrok gęstniał i pokrywał świat szarym, smutnym przędziwem, w którym wieś cała zapadała, tylko gdzieniegdzie poczęły z mroków wybłyskiwać światła chat i psy naszczekiwały w opłotkach, jak zwyczajnie przed kolacją.

      – Kumotrze? – ozwał się po chwili wójt.

      – He?

      – Widzi mi się, że Boryna wyprawi sielne weselisko.

      – Wyprawi abo i nie wyprawi! – odrzekł zgryźliwie, że to mruk był.

      – Wyprawi! Wójt wama to mówi, to wierzcie. Ja już w tym. Wyrychtujemy taką z nich parę, że jaż ha!

      – Ino klacz poniesie, bo ogier, widzi mi się, ma konopie w ogonie!

      – Nie nasza to rzecz.

      – Hale… dzieci nas wyklinać będą…

      – Będzie galanto, ja, wójt, to wama mówię.

      Weszli


Скачать книгу