Prawda. Melanie Raabe
Читать онлайн книгу.takie nie były. Silne.
Odwracam się w stronę Mirka. Dziękuję mu za miły wieczór i za kwiaty. Mirko patrzy mi w oczy, poklepuje mnie niezdarnie po ramieniu, jakby chciał powiedzieć: „Dałaś radę”.
Mirko był jedynym z tych trojga, który wiedział, że dzisiaj po raz pierwszy od wielu lat wpuściłam do mojego domu gości. Jemu można powiedzieć takie rzeczy.
Milczymy przez chwilę.
– Najwyższy czas – mówi, a ja przytakuję.
Odwraca się, patrzę, jak jego sylwetka znika w mroku.
6
Leo czeka na mnie. Siedzi na łóżku przykryty kołdrą, mimo że jest ciepło, z kolanami pod brodą. Leo uwielbia historie. Każdego wieczora ten sam handel. Sen w zamian za historię. I jego, i mój. Bo ja udaję, że czytam tylko ze względu na niego. W rzeczywistości ten wieczorny rytuał jest dla mnie najpiękniejszym momentem dnia. Potrzebuję tych bajek tak samo jak mój syn. Po tym jak w zeszłym roku przekopaliśmy się przez baśnie Grimmów, doszliśmy teraz do Hansa Christiana Andersena. Nie lubię go, tych jego mrocznych, dziwacznych historii, które funkcjonują na zupełnie innych zasadach niż baśnie braci Grimm, gdzie dobro i zło tak łatwo od siebie odróżnić, gdzie nie ma żadnych półcieni. Moim zdaniem klarowność Grimmów niesie pocieszenie, chętnie wysłuchałabym raz jeszcze smutnej historii o gęsiareczce lub nawet tej o Kopciuszku czy Królewnie Śnieżce, ale Leo jest obecnie totalnie zafascynowany Królową Śniegu Andersena. Początkowo myślałam, że to tajemnicza postać królowej tak go oczarowała. Potem jednak zdałam sobie sprawę, że fascynuje go zaklęte lustro, o którym mowa na początku bajki.
Siadam na brzegu łóżka, Leo nie mówi ani słowa, tylko na mnie patrzy. Tym swoim spokojem i luzem tak bardzo czasami przypomina ojca, że to wręcz nie do zniesienia. Odgarniam mu z twarzy kosmyk sklejonych włosów.
– Nie jest ci za ciepło, kochanie? Chcesz cieńszą kołdrę?
Leo potrząsa głową. Podejrzewam, że wyobraża sobie teraz, iż znajduje się w pałacu królowej, zbudowanym ze śniegu i lodu, zatem kołdra jest absolutnie niezbędna, nieważne, że to środek lata.
– O czym chciałbyś dzisiaj posłuchać? – pytam w zasadzie tylko pro forma.
– O Królowej Śniegu – mówi Leo.
– No dobrze.
Otwieram książkę i zaczynam. Bardziej opowiadam, niż czytam, tak dobrze znam już ten tekst. Opowiadam, jak to diabeł stworzył kiedyś lustro, które sprawiało, że wszystko, co piękne, kurczyło się w jego odbiciu do nieskończenie małych rozmiarów, a jednocześnie wszystko, co złe, odbite w nim stawało się jeszcze gorsze. Leo patrzy na mnie wielkimi oczami, które w momencie, gdy wypowiadam słowo „diabeł”, robią się jeszcze odrobinę większe.
– Jednakże – kontynuuję opowieść – pewnego dnia lustro się stłukło i wtedy dopiero wydarzyło się najgorsze nieszczęście. Wszędzie wokół latały jego maleńkie odłamki i komu taki odłamek wpadł do oka, ten widział wszystko na odwrót i pragnął wszystkiego na odwrót. A niektórym ludziom odłamek tego czarodziejskiego lustra wpadł aż do serca i serce takich ludzi zamieniało się w bryłę lodu.
Tak mnie to wzrusza, gdy widzę, jak Leo za każdym razem łapie się w tym miejscu za serce i mruga, jakby upewniał się, czy jego serce nie jest bryłą lodu i czy wszystko w porządku z jego oczami.
– Mama – przerywa mi.
Odwracam wzrok w jego stronę.
– Po czym poznać, że się nie ma bryły lodu zamiast serca? – pyta.
W pierwszej chwili nie wiem, co odpowiedzieć.
Po tym, że niczego się już nie odczuwa tak jak wcześniej, myślę sobie. Po tym, że radość to nie zawrót głowy, lecz tylko lekki uśmiech. Po tym, że złość nie osiąga już temperatury wrzenia, jest co najwyżej letnia. Po tym, że znikają barwy, że przestaje się w pewnym momencie rozumieć, co ludzie mają na myśli, mówiąc o szczęściu.
Przykładam rękę do piersi mojego syna. Wyczuwam bicie jego małego serca, tak szybkie, tak żywe. Łzy cisną mi się do oczu, sama w sumie nie wiem dlaczego, ale udaje mi się je powstrzymać, nim wypłyną na powierzchnię, tak że Leo, którego mała, szczera twarzyczka jest tuż obok, który obserwuje bardzo uważnie moje reakcje, nie mógł ich zobaczyć.
– Bryła lodu nie bije – mówię, próbując się uśmiechnąć.
Leo kiwa głową, wygląda na to, że to go przekonało. Potem kładzie rękę na mojej piersi. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale na krótki moment ogarnia mnie irracjonalny lęk, że nie wyczuje bicia, że trafił mnie odłamek diabelskiego lustra i nawet tego nie zauważyłam. I że w mojej piersi nie ma już serca, lecz wielki jak pięść kawał lodu. Dłoń mojego syna wędruje przez chwilę po moim ciele, jakby czegoś szukała, potem jego twarz się rozjaśnia. Nic nie mówi, po prostu zabiera rękę i opada zadowolony na poduszkę. Mam ściśnięte gardło.
– Mamo, czytaj dalej – mówi w końcu Leo.
Spełniam jego życzenie i podróżujemy z Królową Śniegu przez chłodną i niebezpieczną zimową noc. Nasze serca biją.
7
Do mojego wielkiego pustego domu powróciła cisza. Leo w końcu zasnął, delikatnie pocałowałam go w czoło, zgasiłam światło, opuściłam jego pokój, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi.
Leżę już w łóżku, gdy dochodzi do moich uszu to coś.
Dziwny, trudny do zdefiniowania odgłos.
Jakby… tupot.
Ktoś tu jest.
Zrywam się na równe nogi. Szukam po omacku spodni, które dopiero co zdjęłam, szukam komórki, aż uświadamiam sobie, że zostawiłam ją na stole w kuchni. Telefon stacjonarny ładuje się w stacji – na drugim końcu domu. Cholera.
Ostrożnie otwieram drzwi sypialni. Zatrzymuję się, nasłuchuję. Zamieram w bezruchu, moje zmysły są maksymalnie wyostrzone. Ale nie słyszę nic, tylko własny oddech i znajome trzaski domu. Fałszywy alarm. Jestem przemęczona. Zamykam na chwilę oczy, biorę głęboki oddech – i wtedy znowu to słyszę. Tupanie. Zaczerpnięcie powietrza to nieprawdopodobny wysiłek. To tylko wiatr, mówię sobie. Wiatr. Albo kot. Kot, który dostał się jakoś do wnętrza domu i coś przewrócił.
Nic takiego się nie dzieje, myślę sobie. Ale sama sobie nie wierzę.
Wiem, że prawdopodobnie nie powinnam tego robić, ale idę w kierunku, z którego dobiega ów odgłos. W sumie sama nie wiem dlaczego, ale posuwam się dalej przez pogrążony w półmroku korytarz. Znowu się zatrzymuję, niepewna, w którą stronę iść. Tym razem jednak nie muszę długo czekać, by znowu usłyszeć to coś. Skóra na mojej głowie napina się boleśnie. Boję się. Ten odgłos dobiega z salonu. Tam coś jest, zaraz za drzwiami. Wstrzymuję oddech. Stoję wprost przed drzwiami, jak skamieniała, zapada absolutna cisza, i nie słyszę już nic, nawet własnego oddechu, i nie mam pojęcia, co robić, bo wiem, że nie mogę po prostu odwrócić się i odejść, nie rozumiem, skąd to wiem, ale jestem pewna, że muszę otworzyć drzwi. I nie wiem, skąd to wiem, ale nie mam innego wyboru.
Znowu rozlega się to kołatanie, trudne do zdefiniowania, przerażające. Moja ręka sama dotyka klamki, bez żadnego rozkazu z mojej strony. Moja ręka naciska klamkę, zupełnie bez udziału mojej woli, i odgłos zza drzwi milknie. Cokolwiek tam jest, za drzwiami, to coś na mnie czeka. Dociskam klamkę do końca, otwieram drzwi. Wiem, że nie wolno mi zobaczyć tego, co się za nimi znajduje, że ujrzenie tego zabije mnie, ale moja ręka nie jest mi posłuszna, ciągnie za drzwi i otwiera je na