Tygiel zła. James Rollins
Читать онлайн книгу.nad sztuczną inteligencją? – zapytał.
Gray zmarszczył brwi. Po zrekrutowaniu w Leavenworth do pracy dla Sigmy przeszedł przyspieszony program studiów w dziedzinie fizyki i biologii dla postdoków. Wiedział więc całkiem sporo na ten temat, ale z pewnością nie wiedział, jak to się łączyło z wieczornym atakiem.
Wzruszył ramionami.
– Dlaczego pytasz?
– DARPA coraz bardziej się interesuje tym tematem. Ładują pieniądze w rozmaite programy badawcze nad SI. Państwowe i prywatne. Wiedziałeś, że Siri, inteligentna asystentka osobista Apple’a, została sfinansowana przez DARPA?
Właściwie Gray o tym nie wiedział. Wyprostował się na krześle.
– Ale to zaledwie wierzchołek przysłowiowej góry lodowej – ciągnął jego szef. – Na całym świecie, od korporacji takich jak Amazon i Google po laboratoria badawcze we wszystkich krajach, trwa zażarty wyścig zbrojeń w tworzeniu sztucznej inteligencji. Każdy chce jako pierwszy dokonać następnego przełomu, zrobić kolejny krok. I obecnie przegrywamy ten wyścig z Rosją i Chinami. Takie autokratyczne reżimy nie tylko doceniają ekonomiczne korzyści z SI, ale też widzą w niej środek kontroli nad obywatelami. Chiny używają już programu SI, żeby monitorować i studiować aktywność ludności w mediach społecznościowych, prowadząc ranking i rejestry ich lojalności. Ci z niskimi wynikami nie mogą podróżować i mają ograniczony dostęp do pożyczek.
– Więc bądź grzeczny albo poniesiesz konsekwencje – mruknął Gray.
– Mam nadzieję, że nie zrobią tego z Tinderem – wtrącił Kowalski. – Facet potrzebuje trochę prywatności, kiedy szuka kogoś na szybki numerek.
– Masz dziewczynę – przypomniał mu Gray.
Kowalski wydmuchnął smugę dymu.
– Powiedziałem: „szuka”… a nie „pójdzie” na szybki numerek.
Painter przyciągnął z powrotem ich uwagę.
– I jest jeszcze kwestia cyberszpiegostwa i cyberataków. Jak z Rosjanami. Jedna maszynowo ucząca się SI może zastąpić milion hakerów przy klawiaturach. Mamy już do czynienia z automatycznymi botami infiltrującymi systemy, żeby szpiegować, siać zniszczenie albo wywoływać spory. Na razie jednak tylko poskrobaliśmy powierzchnię tego, do czego pędzimy na złamanie karku. Obecnie SI kierują naszymi wyszukiwarkami, programami rozpoznawania głosu i eksploracji danych. Prawdziwy wyścig zbrojeń sprowadza się do tego, kto pierwszy przesunie granicę jeszcze dalej… od SI do MSI.
Kowalski poruszył się niespokojnie.
– Co to jest MSI?
– Mocna sztuczna inteligencja. Ludzki poziom inteligencji i świadomości.
– Nie martw się. – Gray spojrzał na Kowalskiego. – Też kiedyś do tego dojdziesz.
Olbrzym wyjął cygaro z ust i pokazał mu zamiast środkowego palca.
Gray się nie obraził.
– To dobrze, że nauczyłeś się już używać podstawowych narzędzi – powiedział.
Painter westchnął ciężko.
– Skoro mowa o „kiedyś do tego dojdziemy”… Dyrektor DARPA, generał Metcalf, wrócił właśnie ze światowego szczytu dotyczącego tej kwestii: stworzenia pierwszej MSI. W szczycie uczestniczyli ci sami co zawsze korporacyjni i rządowi gracze. Doszli do wspólnego wniosku, że nie da się powstrzymać postępu technicznego zmierzającego do stworzenia MSI. Taka nagroda jest zbyt kusząca, zwłaszcza że ten, kto zyska kontrolę nad taką potęgą, prawdopodobnie będzie niepokonany. Jak powiedział rosyjski prezydent, „Ona będą rządzić światem”. Więc każdy naród, każda wroga władza musi do tego dążyć za wszelką cenę. Włącznie z nami.
– Jak blisko jesteśmy tej granicy? – chciał wiedzieć Gray.
– Według sondaży wśród ekspertów, to się stanie za dziesięć lat. Może za pięć. Ale z pewnością za naszego życia. – Painter wzruszył ramionami. – A pewne wskazówki świadczą o tym, że już to zrobiliśmy.
Gray nie zdołał ukryć szoku.
– Co?
Godzina 1.58
– No, kochanie, obudź się – szeptał Monk do ucha żony. – Kat, ściśnij mnie za rękę, chociaż troszeczkę.
Siedział na krześle przysuniętym do jej łóżka, sam w separatce na oddziale neurologicznym. Jeszcze nigdy nie czuł się taki bezradny. Stres wyostrzył wszystkie jego zmysły. Chłód w pokoju. Cicha rozmowa w korytarzu. Ostra woń środków antyseptycznych i wybielacza. Głównie jednak skupiał się na uporczywym pikaniu aparatury monitorującej, śledząc każdy oddech Kat, każde uderzenie serca, miarowe kapanie kroplówki.
Mięśnie go bolały z napięcia, kiedy garbił się obok łóżka, gotowe eksplodować, gdyby cokolwiek się zmieniło. Gdyby EKG wykazało arytmię, gdyby oddech spowolnił, gdyby ustał napływ zwalczającego obrzęk mannitolu.
Kat leżała na plecach, z głową uniesioną, żeby zmniejszyć ryzyko dalszego obrzęku mózgu. Bandaże okrywały jej poranione ramiona. Spod uchylonych powiek prześwitywały tylko białka. Wargi zaciskały się przy każdym wydechu, a kaniula nosowa dostarczała dodatkowej porcji tlenu.
Oddychaj, oddychaj, kochanie.
Lekarze zastanawiali się, czy jej nie zaintubować i nie podłączyć do respiratora, ale ponieważ pulsoksymetr pokazywał stałe dziewięćdziesiąt osiem procent, postanowili się wstrzymać, zwłaszcza że wciąż przeprowadzano badania i pacjentkę czekały dodatkowe zabiegi. Łatwiej będzie ją przenosić niepodłączoną do respiratora.
Monk wpatrywał się w pulsoksymetr umocowany na jej palcu wskazującym. Chciał sam dla pewności sprawdzić poziom natlenienia krwi swoją neuroprotezą, ale odpiął już sztuczną rękę od obejmy na nadgarstku. Leżała na stoliku nocnym. Jeszcze nie całkiem przyzwyczaił się do tej nowej protezy. Nawet odłączona, syntetyczna skóra przesyłała bezprzewodowe transmisje do obejmy, a stamtąd do mikromacierzy wszczepionej w jego mózg, rejestrując chłód w pokoju. Myślą kazał odcieleśnionym palcom się poruszyć, a one posłusznie pokiwały.
Gdybym tylko mógł do tego nakłonić palce Kat…
Szuranie obcasów skierowało jego uwagę na drzwi. Weszła smukła pielęgniarka, niosąc pod jednym ramieniem złożony koc, a w drugiej ręce kubek.
Monk sięgnął do stolika i z powrotem przypiął protezę. Zaczerwienił się, lekko zawstydzony, że dał się przyłapać z odłączoną ręką, zupełnie jakby miał rozpięty rozporek.
– Przyniosłam dodatkowy koc – oznajmiła pielęgniarka. Podała mu plastikowy kubek. – I kilka kostek lodu. Niech pan ich nie wkłada jej do ust, tylko wodzi nimi po posiniaczonych wargach. To przynosi ulgę, przynajmniej tak mówili pacjenci, którzy wyszli ze śpiączki.
– Dziękuję.
Wziął kubek, wdzięczny, że będzie mógł chociaż odrobinę pomóc. Pielęgniarka otuliła Kat od pasa w dół dodatkowym kocem, a Monk delikatnie potarł kostką lodu dolną wargę żony, potem górną, jakby nakładał szminkę – chociaż Kat rzadko się malowała. Wypatrywał jakiejś reakcji w jej twarzy.
Nic.
– Zostawię pana – powiedziała pielęgniarka i wyszła.
Wargi Kat zaróżowiły się lekko od jego zabiegów, przypominając mu, jak ją całował.
Nie mogę cię stracić.
Kostka lodu już topniała, kiedy wszedł ordynator oddziału neurologii, niosąc kartę