Tygiel zła. James Rollins
Читать онлайн книгу.kiepską towarzyszką. Laura lepiej się do tego nadawała, miała bardziej zrównoważone usposobienie. Jako starsza siostra, która musiała się opiekować Carly, zawsze była poważniejsza i z pewnością mniej wybuchowa.
Mimo to Carly wciąż zerkała na drzwi, dręczona wyrzutami sumienia, że z nimi nie poszła.
Jej komórka brzęknęła w kieszeni, sygnalizując nadejście SMS-a.
Pewnie Laura zawiadamiała, że wracają.
Carly wyjęła telefon, spojrzała na ekran i zatrzymała się w pół kroku. Na telefonie wyświetliło się jedno słowo.
Bangkok.
Podjęła spacer, żeby nie zwrócić uwagi ochroniarza. Słowo było szyfrem, pochodziło z rockowego musicalu Chess i piosenki One Night in Bangkok. Ona i Mara obejrzały ten musical na Broadwayu jakieś pięć lat wcześniej; wtedy dopiero się poznały, kiedy Mara przyjechała z jej matką do Stanów. Od tamtego czasu używały tego szyfru, kiedy chciały porozmawiać, jako pytania, czy ta druga jest wolna.
Mara żyje… dzięki Bogu.
Carly wysłała emotkę podniesionego kciuka. Ledwie mogła opanować niecierpliwość, czekając na odpowiedź. Kiedy nadeszła, linijki tekstu wyglądały enigmatycznie.
Terminal 1 łazienka @ odbiór bagażu
Kabina 4
Wyłącz telefon, wyjmij baterię
Niebezpiecznie
Carly zrozumiała znaczenie wiadomości od przyjaciółki. Mara ukrywała się w damskiej toalecie w użytkowej części lotniska. Niewątpliwie była przerażona i popadła w uzasadnioną paranoję. Zaryzykowała jednak kontakt z Carly, wykorzystując ich szyfr.
Carly obawiała się, że przyjaciółka, na pewno przestraszona, nie będzie czekać długo.
Muszę się do niej dostać.
Zastanowiła się, czy nie zadzwonić do Laury albo do ojca, ale oni zapewne zawiadomiliby policję, co mogło spłoszyć Marę albo zwrócić na nią niepożądaną uwagę. Najpierw jednak Carly musiała sobie poradzić z innym problemem.
Przycisnęła rękę do brzucha i zwróciła się do agenta DSB:
– Muszę iść do łazienki. Chyba zwymiotuję.
Przynajmniej pierwsze zdanie było prawdą.
– Proszę za mną – powiedział agent, odwracając się do drzwi.
Ominęła go i wyskoczyła na korytarz.
– Wiem, gdzie to jest.
– Panno Carson, proszę zaczekać…
– Nie mogę… niedobrze mi… – jęknęła głośno.
Pobiegła korytarzem i skręciła za róg. Damska toaleta znajdowała się cztery kroki dalej. Carly kopniakiem otworzyła drzwi, a potem pobiegła dalej korytarzem do schodów prowadzących do głównej hali. Zanurkowała na klatkę schodową i przycisnęła się plecami do ściany.
Udało mi się?
Usłyszała, jak drzwi łazienki zamykają się z trzaskiem, a potem zirytowany głos zawołał z korytarza:
– Zaczekam tu na panią!
Trochę sobie poczekasz.
Po cichu ruszyła w dół po schodach. Na wszelki wypadek wysłała Laurze SMS-a, żeby siostra się nie denerwowała:
Spotkam się z Marą. Niedługo wrócę.
Dotarła do wyjścia i zanurzyła się w rozgardiasz w terminalu.
Okay, najtrudniejsze za mną.
Godzina 10.36
Mara nieustannie postukiwała obcasem w kafelkową podłogę w kabinie toalety. Próbowała się rozerwać, czytając graffiti na ścianach, nabazgrane w wielu językach. Jednak wciąż ściskała telefon obiema rękami.
Miała niewielki nóż zatknięty za pasek, ukryty pod lekkim żakietem. To był zwykły nóż do steków, ukradziony z tacy obsługi hotelowej pozostawionej na korytarzu w pierwszym hotelu, w którym się zatrzymała. Mimo to rękojeść uciskająca biodro dodawała jej odwagi.
Zamknięta w kabinie, nadstawiała uszu na każdy odgłos kroków i szum spłukiwanej toalety. Słuchała, jak matka sztorcuje dziecko, żeby umyło ręce. Potem nagle szybkie kroki zatrzymały się przed jej kabiną. Zastukano do drzwi.
Odsunęła się dalej.
– Oc… ocupado – wyjąkała po portugalsku.
– Mara, to ja. Carly.
Poderwała się, odsunęła zasuwkę i wyskoczyła z kabiny. Natychmiast wpadła w objęcia przyjaciółki. Matka przy umywalce spojrzała na nie z zaskoczeniem, przyciągnęła do siebie córeczkę i wyprowadziła ją pospiesznie.
Mara dostrzegła odbicie ich dwóch w lustrze. Splecione w uścisku, wyglądały jak mroczny księżyc zaćmiewający słońce. Czarne włosy Mary, skóra barwy mokki i ciemnobursztynowe oczy kontrastowały ze złotymi lokami Carly, jasną cerą i błękitnymi oczami.
Mocno obejmowała przyjaciółkę. Nie obchodziło jej, jak to wygląda. Nagle zaczęła szlochać w ramionach Carly, wylewała z siebie całe przerażenie, żal i poczucie winy.
– Tak… tak mi przykro – wykrztusiła, rozpaczliwie chwytając powietrze. – Przepraszam.
Carly przytuliła ją.
– Nie masz za co przepraszać. Tak się cieszę, że żyjesz.
– Twoja mama… ona, ona…
– Kochała cię. Czasami myślę, że bardziej niż mnie.
Mara pokręciła głową.
– Tak się cieszę, że po mnie przyszłaś.
– Jak mogłabym nie przyjść? – Carly odsunęła się, trzymając Marę na odległość ramienia. – Jesteś bezpieczna. Zabieram cię do Laury i mojego taty.
– Dokąd?
Carly obejrzała się na drzwi łazienki.
– Niedaleko. Ale lepiej wracajmy, zanim ten facet z ochrony narobi krzyku. Chodź.
Mara pozwoliła się wyprowadzić za rękę przez drzwi do zatłoczonego miejsca odbioru bagażu. Chociaż był dzień Bożego Narodzenia, pasażerowie zapełniali międzynarodowy terminal. Wokół brzęczało mnóstwo języków; zmęczeni, udręczeni, sfrustrowani ludzie usiłowali dostać się gdzieś na święta.
Ta rozmaitość języków coś jej przypomniała. Wyobraziła sobie dane podprogramu wlewające się do procesora Xénese. Ścisnęła rękę Carly i zatrzymała ją w samym środku rozgorączkowanego tłumu.
Przyjaciółka się odwróciła.
– Co się stało?
– Mój komputer. – Mara spojrzała w stronę wyjścia. – Zostawiłam go włączonego w hotelu.
– Wciąż masz Xénese?
Oddech Mary przyspieszył.
– Kiedy twoja matka… kiedy nastąpił atak, stało się coś dziwnego. Procesor zaczął się dziwnie zachowywać, w końcu pokazał jakiś symbol, jakby to było ważne. – Chwyciła Carly za ramię. – Myślę, że to naprawdę jest ważne. Jakby próbował się komunikować, ale nie wiem, co i dlaczego myślał.
– Więc znowu go uruchomiłaś – stwierdziła Carly. – Próbujesz go nakłonić, żeby ci powiedział. Sprytnie.
– Jego działanie wydawało się zbyt celowe. Może to