Stąpając po linie. David Baldacci

Читать онлайн книгу.

Stąpając po linie - David Baldacci


Скачать книгу
prawdopodobieństwo. Szansa, że przytrafi mi się druga katastrofa, wynosi jeden do miliarda. Uważam się więc za szczęściarza.

      Opuścili samolot, podpisali umowę wypożyczenia samochodu i wyszli z Międzynarodowego Portu Lotniczego Williston Basin.

      – Oho – rzuciła Jamison, gdy znaleźli się na zewnątrz i uderzył w nich silny podmuch wiatru. Zachwiał się nawet olbrzymi Decker. – Coś mi się zdaje, że źle się spakowałam – zauważyła żałosnym tonem. – Powinnam była wziąć więcej ubrań, żeby wkładać je na cebulkę.

      – Czego ci potrzeba poza spodniami, koszulą, odznaką i spluwą?

      – Z kobietami jest inaczej, Decker.

      Jamison kierowała autem, a Decker wprowadzał dane do nawigacji w telefonie. Potem usadowił się wygodnie i patrzył na szybko przesuwającą się za oknem drogę. Była szósta po południu. Wjeżdżali prosto w nadciągającą burzę. Paskudne czarne cumulusy piętrzyły się przed nimi niczym unosząca wysoko głowę kobra i szykowały się do poważnego ataku na ten skrawek północnej części Środkowego Zachodu.

      – Irene Cramer – powiedział cicho Decker.

      Jamison kiwnęła głową i sposępniała.

      – Znaleziona martwa w środku głuszy przez faceta tropiącego wilka.

      – I co szczególnie godne uwagi: zwłoki poddano autopsji – dodał Decker.

      – Dla mnie to będzie pierwszy taki przypadek, a dla ciebie?

      – Widziałem w życiu rozkrojone ciała, ale nie wyglądały tak, jak te na pokazanych nam fotografiach. W tym wypadku miejsce zbrodni było czyste, jeśli nie liczyć wymiocin tropiciela.

      – Seryjny morderca? Czy dlatego zwrócili się z tym do nas? Bogart w sumie niczego nam nie wyjaśnił.

      Ross Bogart był szefem ich skromnej jednostki do zadań specjalnych. To on wysłał ich do Dakoty Północnej po briefingu najkrótszym z możliwych.

      – Być może.

      – Czy Ross jakoś dziwnie z tobą rozmawiał? – zapytała. – Bo ze mną tak.

      Decker potwierdził.

      – Chciał nam powiedzieć coś, czego powiedzieć nie mógł.

      – Skąd wiesz?

      – Bo to uczciwy, bezpośredni człowiek, który musi odpowiadać przed politykami.

      – Nie lubię tajemnic na żadnym z obu końców sprawy.

      – Nie wydaje mi się, że koniecznie musi chodzić o seryjnego mordercę.

      – Dlaczego?

      – Nie znalazłem w bazach danych żadnego podobnego wypadku. Sprawdziłem przed wylotem.

      – Może mamy do czynienia z nowym graczem.

      – Nowi nie są zwykle tak wyrafinowani.

      – A jeśli próbuje od razu wyrobić sobie reputację? – zauważyła Jamison.

      – Im wszystkim zależy na sławie – odparł Decker.

      – Tylko że do lokalnego zabójstwa nie wzywa się FBI.

      – Dlatego powinniśmy przyjrzeć się ofierze, a nie zabójcy.

      – Uważasz, że Irene Cramer była z jakiegoś powodu ważna dla FBI?

      – To wyjaśniałoby przy okazji powściągliwość Bogarta.

      – Tak czy owak, szukamy zabójcy znającego się na medycynie sądowej, to jasne.

      – Takie umiejętności ma spora liczba osób, łącznie z tymi po naszej stronie barykady.

      – Lekarz sądowy, który zszedł na złą drogę? – podsunęła Jamison.

      Decker wydawał się nieprzekonany.

      – Prawdopodobnie znajdziesz na YouTube wideo z instruktażem krojenia manekina. Jednak w protokole zaznaczono, że cięcia wykonano profesjonalnie.

      – Myślisz, że zabójca… co? Miał wprawę?

      – Nic nie myślę, przynajmniej na razie.

      – Zauważyłeś, że cała autostrada jest tutaj z betonu? – zapytała, spoglądając na nawierzchnię drogi.

      – Asfalt zapewne słabo sprawdza się w tutejszych ekstremalnych warunkach – zauważył Decker. – Choć w sumie nie wiem, jaką wytrzymałość ma beton.

      – Ho, ho, ależ z ciebie krynica wiedzy.

      – Korzystam z Google, jak wszyscy.

      – Daleko jeszcze?

      Decker zerknął na wyświetlacz.

      – Czterdzieści pięć minut jazdy. Prawie na granicy z Kanadą.

      – Czyli wylądowaliśmy na najbliższym lotnisku.

      – Powiedziałbym, że na jedynym.

      – I bez tego mamy za sobą długi, wyczerpujący dzień.

      – A zapowiada się równie długa noc.

      – Zamierzasz rozpocząć śledztwo jeszcze dziś? – zapytała z lekkim niedowierzaniem.

      Decker posłał jej surowe spojrzenie.

      – Zawsze warto kuć żelazo, póki gorące. Zwłaszcza gdy ginie osoba, która powinna mieć przed sobą jeszcze długie życie.

      3

      – Co to? – zapytała Jamison, gdy zbliżali się do celu podróży.

      Wskazała złociste pióropusze ognia, które migotały w ciemności jak upiorne lampki choinkowe.

      – Płonący gaz – wyjaśnił. – Z odwiertów naftowych. W złożach ropy występuje gaz. Wydobywają tu jedno i drugie. Ale czasem wypuszczają gaz i go podpalają. Przypuszczam, że w pewnych sytuacjach inne działania wiązałyby się ze zbyt wysokimi kosztami, a niekoniecznie mają tu infrastrukturę niezbędną do przesyłania gazu rurociągami.

      Jamison była zszokowana.

      – Orientujesz się, o jakich ilościach gazu mowa?

      – Z danych statystycznych, które czytałem, wynikało, że spalany gaz mógłby ogrzać cztery miliony domów.

      – Cztery miliony domów? Mówisz serio?

      – Tak przeczytałem.

      – Przecież to musi szkodzić środowisku! Spalają czysty metan, zgadza się?

      – Na tym się nie znam. Ale prawdopodobnie szkodzi.

      – Te płomienie wyglądają upiornie. Kojarzą mi się z armią zombie maszerujących z pochodniami.

      – Zacznij się przyzwyczajać. Wszędzie ich tu pełno.

      I rzeczywiście, po drodze widzieli ich mnóstwo. Krajobraz przywodził na myśl gigantyczny tort z setkami świeczek.

      Mijali całe osiedla domów na kółkach, z brukowanymi ulicami, znakami drogowymi, placami zabaw. Przed przyczepami mieszkalnymi pod metalowymi wiatami stały pojazdy – w większości podparte lewarkami, ubłocone. Pikapy albo solidne SUV-y.

      Przejeżdżali też obok dużych działek otoczonych imponującymi ogrodzeniami, gdzie znajdowały się zwieńczone płomieniami szyby naftowe i gazowe, metalowe zbiorniki oraz osprzęt. Mężczyźni w kaskach i ognioodpornych pomarańczowych kamizelkach przemykali tu i tam, pieszo lub samochodami, krzątali się, uwijali, wykonując milion zadań. Z oddali wyglądali jak gigantyczne mrówki wysłane na decydującą misję.

      – Miasto szczelinowania – rzekł Decker. – Przetrwało tylko


Скачать книгу