Up in Smoke. King. Tom 8. T.m. Frazier

Читать онлайн книгу.

Up in Smoke. King. Tom 8 - T.m. Frazier


Скачать книгу
nic nie mówi, tylko wpatruje się we mnie przez kolejną długą chwilę.

      – Wstawaj – nakazuje mi w końcu.

      Ogarnia mnie strach. Słyszę, jak krąży w moich żyłach. Jest głośniejszy od bicia mojego serca, które wali tak mocno, jakby ktoś nadgarstkiem w zmiennym tempie uderzał w duży bęben. Zamieram w bezruchu.

      – Wstań i zdejmij to pieprzone ubranie.

      Żołądek wywraca mi się do góry nogami. Otwieram szeroko oczy. Mój puls przyspiesza, a palce zaczynają się trząść.

      – Proszę – błagam go. – Nie. Nie rób tego. Przepraszam.

      – Wstawaj – powtarza, tym razem przez zaciśnięte zęby.

      Podnosi mnie z podłogi. Dużymi, szorstkimi dłońmi trzyma mnie za ramiona. Zaczynam go kopać, ale z łatwością mnie pokonuje, odwraca mnie i przyciska moje plecy do swojej piersi.

      Cała drżę, kiedy wsuwa dłoń w dziurę w moim swetrze i mocno szarpie.

      – Nie! – krzyczę, kiedy zrywa ze mnie resztki szkolnego uniformu, a dźwięk dartego materiału grzebie resztki mojej nadziei. Szybciej pozwolę mu odciąć mi kończyny, niż wziąć mnie siłą. Płaczę, po raz pierwszy w całym moim życiu.

      Wtedy mężczyzna chwyta za moją spódniczkę. Wystarczy kilka jego pociągnięć, by i ona była w strzępach. Stoję teraz przed nim w samych figach i sportowym staniku.

      Jestem przerażona, ale opieram się potrzebie, by zakryć się rękami. Powtarzam sobie, że jeśli do czegoś dojdzie, będę walczyć z nim z całych sił, ale jeśli to nie pomoże – co, zważywszy na różnicę w naszym wzroście i wadze, jest bardzo prawdopodobne – spróbuję myśleć o lepszym miejscu i szczęśliwszych czasach. Szybko jednak zdaję sobie sprawę, że to również nie zadziała. Nie miałam szczęśliwszych czasów od… cóż, nigdy.

      Przesuwa palcami po szerokim pasku mojego stanika. Gwałtownie wciągam powietrze do płuc, a ramiona pokrywają mi się gęsią skórką. Mężczyzna śmieje się cicho, obchodząc mnie dookoła.

      – Tak jak powiedziałem – szepcze. – Tak sprytna, a tak głupia.

      – Co… co ze mną zrobisz? – udaje mi się wykrztusić. Żar jego torsu ogrzewa moje plecy, gdy ponownie za mną staje. – Będę z tobą walczyć. Nie pozwolę ci. Proszę, nie rób tego…

      – Mam nie robić czego? – pyta, po czym staje przede mną i zakłada ramiona na muskularnej piersi. Patrzy na mnie z góry, jakby sama moja obecność była dla niego obrazą.

      – Proszę. Tylko… nie rób tego. – Nie potrafię znaleźć właściwych słów, ale mam nadzieję, że tyle wystarczy. Zamykam oczy i opuszczam głowę. Nagle pcha mnie do tyłu. Ląduję bezładnie na drewnianym krześle o nogach równie rozchwianych, co moje. Moja kość ogonowa aż krzyczy z bólu, lecz to nic w porównaniu z cierpieniem z powodu tego, że nie mogę nic zrobić, by się obronić. – Potnij mnie albo nawet zabij, jeśli musisz, ale nie rób… tego. Proszę.

      Przygląda mi się niczym pająk oceniający muchę, która wpadła w jego sieć. Panika wzbiera we mnie i zatyka mi gardło. Staram się, ale nie mogę jej przełknąć. Jestem przygotowana na wiele, ale nie na to. Nikt nie może być na to gotowy.

      Podchodzi do mnie bliżej, a jego kolana uderzają o moje. Otwieram usta do krzyku, ale szybko zatyka mi je dłonią.

      – Niech będzie po twojemu, diablico.

      Nagle czuję przyciśniętą do czoła broń.

      ***

      Ogarnia mnie pustka. Nie rejestruję nic prócz bieli, a po chwili także stojącego nade mną mężczyzny, przyciskającego mi pistolet do czoła. Obraz się porusza i rozmazuje mi przed oczami.

      – Nie będę mogła nagle szybciej dostarczyć ci ojca tylko dlatego, że przystawiasz mi do głowy broń – mówi silniejsza wersja mnie.

      Moje serce drży ze strachu, lecz dusza pragnie walczyć niczym gladiator o samobójczych zapędach. Chcę żyć, bo muszę żyć. Kilka lat spędziłam, walcząc o życie innych. Jeśli ja umrę, to oni również.

      Zamykam oczy, szykując się na koniec. W milczeniu przepraszam wszystkich, których nigdy nie poznałam i którzy nawet nie wiedzą, że na mnie polegają.

      Tak bardzo przepraszam, zawiodłam was.

      Zastanawiam się, jakie to będzie uczucie – jeżeli w ogóle coś poczuję – kiedy kula sprawi, że mój mózg rozpryśnie się na ścianie za moimi plecami.

      – Mam nadzieję, że narobię cholernego bałaganu, a ty sam będziesz musiał go posprzątać – mówię, wracając do własnego ciała i patrząc w jego ciemne, pełne gniewu oczy. Kąciki jego oczu marszczą się lekko, jakby w uśmiechu, który nie sięga ust.

      Serce bije mi mocno w piersi, kiedy nagle dzwoni jego komórka. Nie odrywając ode mnie wzroku, odbiera i przełącza rozmowę na głośnik.

      – Smoke – mówi mężczyzna po drugiej stronie linii.

      – Griff – odpowiada szorstko Smoke.

      Smoke. Mój porywacz nazywa się Smoke. A Griff? Gdzie ja wcześniej słyszałam to imię?

      – Suka już mówi?

      – Jeszcze nie – odpowiada Smoke, odbezpieczając broń. Wciska lufę głębiej w moją skórę, a ja tak daleko, jak tylko mogę, wciskam głowę w oparcie krzesła. – Pracuję nad tym.

      Niewystarczająco daleko.

      – Wyślij zdjęcia – żąda Griff, brzmiąc, jakby miał zatkany nos.

      Smoke podnosi telefon i robi kilka zdjęć z bronią przy mojej głowie. Następnie stuka parę razy w ekran.

      – Wysłane.

      – Dopilnuję, żeby dostał je każdy, kto kiedykolwiek miał jakiś kontakt z Frankiem Helburnem. Prędzej czy później facet je otrzyma, a co ważniejsze, dotrze do niego wiadomość: pokaż się albo suka umrze – mówi Griff z zadowoleniem.

      Może być z siebie zadowolony ile wlezie. To i tak nie zadziała.

      – Dostałeś zdjęcie. Wywab skurwiela z ukrycia – mówi Smoke.

      – Poczekamy tydzień. Jeśli to nie zadziała, zrzucimy ją ze Skyway Bridge i wymyślimy jakiś inny plan – stwierdza Griff. – Albo jeszcze lepiej: przetrzymaj ją przez tydzień. Weź, co ci się należy, w jakiejkolwiek formie zechcesz, a potem przyślij ją do mnie.

      – Sam mogę wszystko zakończyć.

      – Jesteś mi to winien, Smoke. Jeśli facet się pokaże, jest twój. Jeśli się nie pokaże, masz tydzień. Potem dziewczyna jest moja.

      Smoke pomrukuje na zgodę i się rozłącza. Odsuwa broń od mojej głowy, po czym rzuca telefonem w ścianę. Powstaje w niej dziura wielkości pizzy.

      Wypuszczam z płuc najdłużej wstrzymywany oddech świata i opuszczam głowę. Cała drżę ze strachu i od nadmiaru adrenaliny.

      Nadal próbuję złapać oddech, gdy coś miękkiego ląduje mi na głowie. Kolejna rzecz upada przy moich bosych stopach. Ze zdumieniem rozpoznaję czarną koszulkę i parę jeansów.

      – Załóż to – nakazuje Smoke, wrzucając pozostałe rzeczy do swojej torby.

      Kiedy nie ruszam się natychmiast, powoli przesuwa spojrzeniem po moim ciele. Przez sekundę mam wrażenie, że dostrzegam w jego oczach żar, i cała tężeję na wspomnienie niedawnego strachu.

      – Masz dwie sekundy, by to na siebie włożyć, albo zabiorę ubrania i spędzisz kolejny tydzień naga.

      Tak szybko, jak tylko mogę, naciągam na nogi spodnie i wkładam koszulkę przez głowę. Materiał


Скачать книгу