Histeria. Izabela Janiszewska

Читать онлайн книгу.

Histeria - Izabela Janiszewska


Скачать книгу
z ofiary jeszcze jeden podobny fragment i umieszczając go w szklanej probówce. – Trzeba będzie zbadać tę próbkę w laboratorium. Wydaje mi się, że to coś kleistego, bo przywiera do pęsety. Poproszę, by zweryfikowali ślad pod kątem obecności obcych tkanek.

      Bruno mruknął potwierdzająco, po czym zwrócił się do szefa:

      – Wiesz, że nie powinienem rozmawiać z chłopcem w szpitalu. Przesłuchania dzieci powinny odbywać się w niebieskich pokojach.

      Naczelnik ciężko westchnął i przewrócił oczami.

      – No to go nie przesłuchuj, tylko rozpytaj, jak zawsze. Może akurat coś powie – wyjaśniał półgłosem. – Chyba rozumiesz, że jak szybko tego nie posprzątamy, to się nam dobiorą do tyłków. A poza tym o co ci chodzi? Od kiedy przejmujesz się procedurami?

      Wilczyński pokręcił głową z niedowierzaniem, bo przełożony zachęcał go do tego, za co dotychczas najbardziej go beształ, a to był znak, że góra musiała naciskać na wyniki i poprawianie statystyk.

      – Wiesz, co myślę o zasadach: to instrukcje dla idiotów, którzy nie potrafią podejmować decyzji. Mam gdzieś formalności, gdy są absurdalne, ale nie wtedy, gdy mają sens – odparł komisarz. – Dziecko to cholernie delikatna materia, jeden fałszywy ruch i je tracimy. A jeśli jest najważniejszym i kto wie, czy nie jedynym świadkiem, to byłoby trochę głupio tak się wyłożyć, nie uważasz?

      Marian Pękała spojrzał na Brunona z niepokojem, rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął i tylko pokiwał głową na znak zgody.

      – A ten facet, który znalazł ciało? Gdzie go trzymacie? – dopytał Wilczyński.

      – Siedzi w karetce. Miał się stamtąd nie ruszać, dopóki mu nie pozwolimy. Nazywa się Wiktor Zakrzewski. Zapamiętałem, bo tak samo nazywa się mój szwagier.

      Bruno nie czekał na dalszą część wypowiedzi naczelnika, odwrócił się na pięcie i skierował w stronę ambulansu. Pogrążony w myślach obserwował otoczenie. Teren, na którym leżały górka i park rowerowy, oddzielał szaroburą część blokową, pamiętającą lata osiemdziesiąte, od części willowej, pełnej pięknych domków skrytych za okazałymi ogrodzeniami. W tej drugiej mieszkali dobrze zarabiający ludzie na wysokich stanowiskach albo odnoszący sukcesy przedsiębiorcy, natomiast w pierwszej gnieździła się aspirująca klasa średnia, która podejrzliwie i z zazdrością spoglądała na właścicieli rezydencji. Wokół rozciągały się pola uprawne, łańcuchy drobnych skupisk drzew i dzikich krzewów, a w tle rysował się mroczny o tej porze Las Kabacki.

      Być może Bóg, który powinien spoglądać na wszystko z pokrytej czerwoną blachą wieży kościoła Ofiarowania Pańskiego przy Stryjeńskich, przysnął wtedy na chwilę i nie zdołał ustrzec kobiety przed śmiercią. Może mrugnął albo przecierał zmęczone stare oczy i nie zauważył małego chłopca, który patrzył na zwłoki matki. A może w budynku z cegły, gdzie gromadzili się wierni, w ogóle go nie było, pomyślał Bruno i mocno zaciągnął się zapachem jesiennego powietrza, ciężkiego od woni wilgotnej ziemi, gnijących liści i mokrej trawy.

      Chwilę później do tego bukietu dołączył zapach dymu papierosowego, którego nitka wiła się w powietrzu, a potem rozpływała i nikła.

      – Wiktor Zakrzewski? To ty znalazłeś ciało? – zagaił Wilczyński do mężczyzny z papierosem, który stał obok karetki okutany w koc.

      Blady czterdziestolatek ze szpecącymi bliznami po trądziku rzucił okiem na odznakę, którą komisarz mignął mu przed oczami, przytaknął i zgasił papierosa butem.

      – Masakra. Na samą myśl robi mi się niedobrze – odparł.

      Bruno przyglądał się jego gestom. Wydawały mu się usztywnione i nienaturalne, jakby świadek usiłował kontrolować reakcje ciała.

      – Jak do tego doszło?

      – Stałem na parkingu. O tam, po drugiej stronie górki. – Wskazał dłonią pobliskie bloki. – I wtedy zobaczyłem tego małego. – Wzdrygnął się. – Wybiegł z zarośli. Cały zapłakany i brudny. W kółko powtarzał te same słowa, ale zrozumiałem tylko, że woła matkę. Pomyślałem, że się zgubił czy coś, ale jak zobaczyłem jego ubrania i ręce, od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Wszędzie była krew.

      Mężczyzna wyciągnął z paczki kolejnego papierosa i drżącą ręką włożył go w usta, odpalił, zaciągnął się, a potem pokręcił głową, jakby sam nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Komisarz Wilczyński milczał. Wiedział, że nic tak nie zachęca do mówienia, jak przedłużająca się cisza, którą świadkowie pragną natychmiast wypełnić słowami, by tylko pozbyć się uczucia dyskomfortu.

      – Miał poplamiony sweterek, buzię i ręce – kontynuował Zakrzewski. – Powiedział, że nie wie, gdzie mieszka, ale że zaprowadzi mnie do miejsca, w którym leży jego mama. – Mężczyzna ciężko westchnął. – A potem usiadł przy tym, co zostało z jej głowy, i przytulił się do jej ciała. Był przekonany, że tylko odpoczywa, a ja nie byłem w stanie mu powiedzieć, że ona nie żyje. – Ukrył twarz w dłoniach i kilkakrotnie pociągnął nosem. – Przepraszam.

      Policjant obserwował, jak facet wyciera oczy i mocno wydmuchuje nos w pomiętą chusteczkę. To wszystko wydawało mu się przesadzone. Wprawdzie Zakrzewski doznał szoku, ale teatralność, z jaką przeżywał emocje, budziła podejrzenia. Celowo nie przerywał mu tego występu i milczał jak najdłużej, by zobaczyć, do czego ta rozmowa doprowadzi. Zauważył, że Wiktor zręcznie ominął powód swojej obecności na parkingu w późnych godzinach wieczornych.

      – Zimno, co? – Bruno potarł ręce, nie spuszczając go z oka. – W taką pogodę raczej nie chce się wychodzić z domu, no chyba że trzeba. Prawda?

      Facet wbił spojrzenie w czubki swoich butów.

      – Nie ma wyboru, jak się pracuje do późna – wydukał, unikając kontaktu wzrokowego z komisarzem.

      – Gdzie dokładnie mieszkasz? W którymś z tych bloków?

      Wiktor Zakrzewski w końcu zerknął niepewnie na Wilczyńskiego, otworzył usta i ciężko wzdychając, pokręcił głową.

      – Nie. Mieszkam na Pradze, przy Grochowskiej. Po prostu miałem tu sprawę do załatwienia – tłumaczył, pocierając nos. – Sprzedałem rower jednej babce z OLX. Taką aluminiową kolarzówkę Gianta. Mnie nie była już potrzebna, a kasa zawsze się przyda.

      Bruno uśmiechnął się do faceta.

      – Ile za nią wziąłeś?

      – Dwa tysiące. – Na dowód swoich słów wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki portfel, otworzył go i pokazał pieniądze. – Była prawie nowa. A ta babka mieszka w tamtym długim bloku, pod ósemką. – Wskazał czteropiętrowy budynek znajdujący się nieopodal. – To chyba nie jest nielegalne?

      – To nie, ale jest tyle innych rzeczy, za które można trafić do aresztu albo nawet więzienia – rzucił Wilczyński jakby mimochodem i wnikliwie obserwował reakcję mężczyzny.

      Zakrzewski przełknął ślinę i podrapał się po szyi.

      – Żona na mnie czeka. Chciałbym już pójść do domu – wydukał, przestępując z nogi na nogę i ciaśniej owijając się kocem.

      – Też bym chciał, ale wiesz, jak jest.

      Paweł studiował skrupulatnie wszystkie zdjęcia faceta w masce, które znalazł w internecie, ale choć bardzo wytężał pamięć, nie potrafił rozpoznać w sylwetce i w spojrzeniu mężczyzny nikogo znajomego. Nie rozumiał też, dlaczego Fantomowi tak bardzo zależało na rozmowie właśnie z nim, czemu tylko jego chciał do siebie dopuścić. Być może


Скачать книгу