Histeria. Izabela Janiszewska

Читать онлайн книгу.

Histeria - Izabela Janiszewska


Скачать книгу
ochotę krzyczeć, gryźć i kopać.

      – Po moim, kurwa, trupie – wyszeptała przez zaciśnięte zęby.

      Schyliła się i chwyciła Pawła pod ramię, a później uniosła go z cichym stęknięciem. Bezwładne ciało wisiało na niej ciężko, gdy wlokła go do łazienki. Wprawdzie Wiśniewski stracił na wadze w ostatnich miesiącach, ale w tym apatycznym stanie przypominał raczej kłodę drewna o dużej masie i dźwiganie go okazało się nie lada wyzwaniem.

      – Co się dzieje? – bełkotał wybudzony, ona jednak nie zwracała na niego uwagi.

      Dyszała z wysiłku, ignorując jego protesty i pytania natrętne niczym muchy. W końcu otworzyła drzwi kabiny prysznicowej, wepchnęła go do środka i puściła zimną wodę z deszczownicy. Patrzyła, jak sapiąc, nieporadnie usiłuje się podnieść z czworaków, jak jego stopy i dłonie ślizgają się po emaliowanej powierzchni brodzika, a gardło krztusi się zalewającą je falami wodą. W tej chwili miała ochotę go uderzyć, poczuć ból na zaciśniętej w pięść dłoni i pytać tego obcego człowieka, co zrobił z tamtym, którego szanowała.

      Paweł zdołał w końcu podnieść się na kolana i zakręcić wodę. Oddychał ciężko, a jego zbyt długie włosy poprzyklejały mu się do czoła, podobnie jak przemoczony podkoszulek i majtki do ciała. Cienki, prześwitujący materiał oblepiał mu ciasno skórę, sprawiając, że czuł się nagi i odsłonięty. Zarówno w sensie fizycznym, jak i w obszarze swoich słabości. Przez chwilę trwali jedynie w akompaniamencie własnych oddechów, każde skupione na swoim zranieniu.

      – Nigdy więcej tego nie rób – powiedział ostro, gdy się odwrócił i spiorunował ją nad wyraz przytomnym wzrokiem.

      – Ty też.

      – Wyjdź stąd – żachnął się, sięgając po mydło. – Muszę się ogarnąć.

      – Nawet nie wiesz, jak bardzo – rzuciła pod nosem, wychodząc z łazienki.

      Kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi, usłyszała szum odkręcanej wody. Nadal była zła, w opuszkach palców czuła pulsującą krew, a jej szczęki w dalszym ciągu pozostawały zaciśnięte, ale ten ułamek sekundy, gdy przemówił do niej swoim dawnym, pewnym głosem, dał jej nadzieję. Wprawdzie wątłą, taką, która mogła rozwiać się niczym pył, to jednak wystarczyło, by przynajmniej podjęła próbę przedstawienia mu sprawy, do której go potrzebowała. A może nawet takiej, do której on był kluczem.

      Z oddali dobiegały ją dźwięki krzątaniny Wiśniewskiego, bulgot płukanego gardła, uderzenia kropel o ściany natrysku, pisk ściągaczki do wody trącej o szyby prysznica i wreszcie szczęk zatrzaskujących się drzwi kabiny. Larysa usiadła na skrzypiącym obrotowym krześle, po czym odpaliła laptopa, a jej palce wpadły w znajomy trans. Stukały rytmicznie w klawisze, wyczarowując słowa i zdania nowego artykułu.

      Po tym, jak straciła posadę reporterki w „Magazynie”, przez jakiś czas rozważała wyjazd za granicę, ale ostatecznie uznała, że ze względu na młodszego brata zostanie w kraju. Pieniądze z odprawy pozwoliły jej przetrwać kilka miesięcy, a gdy się skończyły, musiała zdecydować, z czego będzie żyła i opłacała rachunki. Rozwiązanie przyszło szybciej, niż się spodziewała – odezwała się do niej sama Anita Lange, redaktor naczelna „Newsweeka”, i zaproponowała współpracę. Kobieta nie dała jednak Larysie taryfy ulgowej, bo choć ceniła dokonania młodej dziennikarki, to jej angaż w nowej redakcji uzależniła od tego, jak reporterka poradzi sobie z trudnym tematem.

      Dziewczyna siedziała zgarbiona nad klawiaturą komputera. Na ekranie ukazywały się jej notatki, a później kolejno otwierane foldery, w tym jeden z niepokojącymi zdjęciami. Wszystkie prezentowały mężczyznę w białej masce fantoma z otworami na oczy, zakrywającej całą twarz. Larysa wpatrywała się w jego rozszerzone źrenice, jakby usiłowała odgadnąć, kim jest ten człowiek i co chce jej przekazać. Czarne koła przypominały dna bardzo głębokiej studni, magnetyzowały, a jednocześnie wywoływały lęk. Jakby stanowiły pułapkę bez wyjścia. Przyglądając się im, poczuła przejmujący chłód, a na jej przedramiona wpełzła gęsia skórka, która sprawiła, że włoski stanęły dęba.

      – Kto to? – usłyszała niespodziewanie za plecami głos Pawła, który wyszedł z łazienki przepasany jedynie ręcznikiem i zerkał na ekran komputera z zaciekawieniem.

      Zaskoczona Larysa zamrugała powiekami, po czym przetarła oczy, by zmazać ślady swoich wyobrażeń i na powrót osadzić się w bezpiecznej rzeczywistości.

      – Ktoś, kogo znasz – rzuciła znad klawiatury. – Ale najpierw się ubierz i zrób sobie kawę. Myślę, że przyda ci się też dzbanek wody z cytryną.

      – Nie wypiłem tak dużo, jak ci się wydaje. Poza tym jestem uodporniony.

      – Z całą pewnością. – Jej głos ociekał ironią. – Chcę, żebyś sprawnie myślał, więc daruj sobie tę spowiedź powszechną i bierz się do roboty.

      Paweł skrzywił się, jakby ktoś uderzył go pięścią w brzuch. Przez moment stał na środku ze zwieszonymi ramionami i błądzącym wzrokiem, przygryzał wargę i toczył ze sobą jedną z tych małych bitew, w których człowiek decyduje, czy puścić czyjeś słowa mimo uszu, czy się odgryźć i zawalczyć o siebie, nawet jeśli owa batalia z góry skazana jest na porażkę. Znał Larysę, wiedział, że nie chciała go zranić, a jednak jej chłód i czająca się w tle niechęć go dotknęły.

      – To teraz tak to będzie wyglądać? – obruszył się. – Będziesz na mnie krzyczeć i zachowywać dystans albo traktować jak śmiecia? Wiesz, co myślę? Tak bardzo boisz się, że ktoś cię skrzywdzi, że pierwsza walisz we wszystkich. Chcesz odepchnąć ludzi, zanim oni cię zostawią. Zgadłem?

      Larysa zacisnęła szczęki, wzięła głęboki wdech, po czym zwinęła dłonie w pięści, wbijając paznokcie w ich wewnętrzną część tak mocno, że na skórze pozostały ślady. W końcu nie wytrzymała, zatrzasnęła z hukiem klapę laptopa i odwróciła się w stronę Wiśniewskiego, piorunując go wzrokiem.

      – A ty będziesz się upijał, kiedy tylko spuszczę cię z oczu? Nie było mnie ledwie kilka godzin, a ty zdążyłeś się urżnąć. Skąd w ogóle wziąłeś tę flaszkę? – Patrzyła na niego z wyrzutem.

      – Z twojego zamrażalnika. I zapewniam cię, że gdybym nie zasnął, skoczyłbym do monopolowego po drugą, bo w tej starej butelczynie nie było nawet połówki.

      Larysa westchnęła ciężko i pokiwała głową ze zrozumieniem. Dotarło do niej, że to w pewnym sensie jej wina. Kiedy wychodziła w nocy, sprawdziła szafki i lodówkę, ale o zamrażalniku zapomniała. Zazwyczaj trzymała tam tylko zestaw zimnych kompresów, których używała, gdy wracała do domu poturbowana po walce na ringu. Najwyraźniej jej brat, Bartek, schował niedopity alkohol do szuflady po którymś z ich filmowych wieczorów.

      Uniosła wzrok i przyglądała się zaniedbanym włosom Pawła, jego zmęczonej twarzy i smutnym oczom. Ciało mężczyzny przypominało jej stary, opuszczony dom, o którym ludzie szeptali z lękiem.

      – Nie patrz tak na mnie. – Pogroził jej palcem. – To ty mnie tu ściągnęłaś. Było mi dobrze na dworcu. Nie prosiłem się o to.

      Milczała, bo wiedziała, że ma rację. Tak samo jak wtedy, gdy mówił, że rani innych, by chronić siebie przed odrzuceniem i cierpieniem. Przejrzał ją i choć siedziała przy biurku ubrana w bluzę i spodnie, czuła się niemal równie obnażona jak on. Rzuciła okiem na ręcznik wiszący na jego biodrach i zauważyła, że Wiśniewski objął się ramionami, jakby nagle zrobiło mu się zimno.

      – Będę pił wystarczająco dużo, żeby nie pamiętać o Marii, a jednocześnie na tyle mało, żeby móc pracować – dodał tonem człowieka szukającego porozumienia.

      – Paweł, nie zorientujesz się, kiedy przekroczysz granicę.

      – Ale


Скачать книгу