Leniwe wieczory, burzliwe poranki. Alina Białowąs

Читать онлайн книгу.

Leniwe wieczory, burzliwe poranki - Alina Białowąs


Скачать книгу
też człowiek nie ma wpływu na ich wybór – pomostowałam na głos, aż ochrypłam.

      Nagle zadzwoniła moja komórka. Na szczęście nie wypadła z kieszeni płaszcza kąpielowego, gdy przewróciłam się razem z krzesłem. Któż to do mnie dzwoni? Igor! Mój synuś kochany, moje oczko w głowie.

      – Bonjour, maman.

      Ja ci dam „bążur mamą”, Francuzie farbowany.

      – Czak, czak, czak. – Z mojego gardła wydobyło się skrzeczenie sroki.

      – Maman, es tu la? – zapytał Igor.

      Etula? A czy ja wiem, co to znaczy? Poirytowana chrząknęłam głośno i nagle odzyskałam głos:

      – Pięć minut jesteś we Francji i już zapomniałeś polskiego?!

      – Nie pięć minut, tylko pięć dni. Moja dziewczyna siedzi obok i nie chcę, żeby sobie pomyślała, że dzwonię do innej kobiety.

      – Czy to znaczy, że ona jest zazdrosna?

      – Tak. Jest o mnie bardzo zazdrosna – dodał zachwyconym głosem.

      Ech, ta męska próżność. Ale żeby mój syn był próżny? Przecież on odziedziczył moje geny.

      – Podobam się jej koleżankom.

      – Uhm. A czy one wszystkie są czar… mają ciemny kolor skóry?

      Zamiast odpowiedzi rozległo się głośne westchnięcie.

      – Wszystkie? – dopytywałam z nadzieją, że zaprzeczy.

      – Jakie to ma znaczenie? Mamo, ja kocham Yvonne. Tak trudno ci to zrozumieć?

      Jeszcze dodaj: w twoim wieku – podpowiedziałam ironicznie w myślach, a na głos rzekłam dyplomatycznie: – Krótko się znacie. Czas pokaże czy to miłość, czy…

      – À propos czasu – przerwał mi. – Jak długo jeszcze chciałaś mnie okłamywać, że tata pojechał do babci opiekować się nią w chorobie?

      Zaniemówiłam. To kłamstwo wymyśliła moja mama i Igor od niej je usłyszał.

      – Halo? Mamo? Jesteś tam?

      – Jestem.

      – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

      No proszę, a jeszcze tak niedawno to ja mówiłam do niego z pretensją w głosie: „Nie odpowiedziałeś na moje pytanie”. Jednak to prawda, że trzeba uważać, co się mówi do dzieci, bo ani się człowiek obejrzy, a usłyszy od nich własne słowa. Jak mocno opóźnione echo.

      – Igor, po pierwsze nie ja cię okłamałam. Po drugie obiecałeś mi, że zadzwonisz, gdy tylko samolot wyląduje. Dzwonisz dopiero po tygodniu, żeby się kłócić?

      – Ja się nie kłócę. Nie jestem taki kłótliwy jak… – umilkł, a ja wpadłam w złość.

      – Jak kto?! No?! Słucham! Kogo miałeś na myśli?!

      – Na pewno nie ciebie, mamo, ale po tych twoich krzykach przestaję się dziwić tacie, że wyjechał bez uprzedzenia.

      Zatchnęło mnie na chwilę.

      – Odezwę się za kilka dni, może do tego czasu przejdzie ci złość.

      – Igor – wykrztusiłam i starając się, by mój głos brzmiał łagodnie, powiedziałam: – Nie traktuj mnie jak wroga…

      – A ty mnie jak małe dziecko. Mamo, ja mam trzydzieści lat. Rozumiem i widzę więcej, niż ci się wydaje.

      Rozłączył się bez „cześć” albo „do usłyszenia”.

      No i po radości, że mój synuś kochany, moje oczko w głowie, do mnie zadzwonił, pomyślałam, kładąc komórkę obok siebie na kołdrze.

      – Jasny szlag! – krzyknęłam po chwili. Dlaczego ja mam się zamartwiać, że mój syn jest zakochany w czarnoskórej kobiecie? I do tego bardzo o niego zazdrosnej? A niech skosztuje tego miodu, jakim jest zazdrość. Niech zobaczy, jeśli widzi więcej, niż mi się wydaje, do czego może doprowadzić zazdrość tej jego Yvonne! I nie będę go przytulać ani pocieszać, gdy przyjedzie rozżalony do Polski. Niech leci do tatusia! Do Japonii. Tym bardziej, że tatuś ma zamiar tam zostać przez najbliższe dwa lata! I nic go nie obchodzi, że jego żona ma teraz kolano wielkie jak kolano mamuta. Tyle że nieowłosione.

      A jednak te dwadzieścia kilogramów nadwagi się przydało, bo gdybym miała figurę modelki, kość w kolanie byłaby złamana, pomyślałam, patrząc z czułością na moje grube uda. Przynajmniej kojarzą się z serdelkami a nie z kościotrupem. Czyli, krótko mówiąc, wyglądają apetycznie. Och, jak ja mogłam siebie nie lubić przez te ostatnie pięć lat? Przecież nie przytyłam w jednym miejscu, na przykład w udach, ale na całym ciele. A to oznacza, że jestem proporcjonalnie zbudowana. Inaczej mówiąc, zgrabna. Zgrabna, inteligentna i ładna, bo urodę również odziedziczyłam po prababce Ricie. Choć z drugiej strony, co mi z tej urody, jeśli mój mąż patrzy teraz na skośnookie kobiety.

      Czasem się zastanawiam, czy Radek wiedział, co się ze mną stanie, jeśli nie znajdę tych kartek zapisanych jego charakterem pisma. Przecież musiałabym zawiadomić policję, że mój mąż zaginął. Wyobraziłam sobie, jak tłumaczę policjantom, nie przyznając się, że mąż uciekł ode mnie przez mój charakter, że wszystkiemu jest winna moja nieżyjąca prababka.

      A może Radek to wszystko zaplanował? Jasny szlag! Że też wcześniej o tym nie pomyślałam! Mąż znika, a jego żona cierpliwie tłumaczy policji, że nie wie, dlaczego wyszedł z mieszkania i nie wrócił. W końcu poirytowana ciągle tymi samymi pytaniami wybucha złością, której nie potrafi pohamować, a wtedy policjanci odwożą ją do szpitala dla obłąkanych. A jej mąż? Żyje sobie spokojnie w Kraju Kwitnącej Wiśni. O nie! Już ja mu ten spokój odpowiednio zakłócę!

      Planowałam sobie zemstę, gdy nagle rozległo się: brim, brim, brim i plan zemsty odpłynął. Spojrzałam na ekran komórki. Moja mama.

      – Halo? – miauknęłam żałośnie, bo przed kim jak nie przed własną matką, obecnie szczęśliwą i chyba zakochaną, mogę poudawać cierpiącą kobietę?

      – Co się stało?

      – Kolano mi spuchło i bardzo mnie boli. Nie mogę chodzić.

      – Które?

      A czy to ważne?! Jedno z dwóch. Czterech nie mam.

      – Prawe. Dokuśtykałam do sypialni, a teraz leżę.

      – Możesz poruszać palcami?

      Jeszcze jedno pytanie i stracę cierpliwość!

      – Mamo, kolano mi spuchło, nie stopa.

      – Możesz poruszać palcami? – powtórzyła z uporem.

      Poruszyłam.

      – Mogę.

      – To znaczy, że nie ma pęknięcia. Ani innych poważnych obrażeń.

      – Ale jest spuchnięte i boli.

      – Gdzie się uderzyłaś?

      Koniec cierpliwości.

      – W głowę! – wrzasnęłam.

      – Gdyby to była prawda, od razu byś zmądrzała.

      Szlag. Co mnie podkusiło, żeby przed mamą udawać cierpiącą kobietę. Zaraz się pokłócimy.

      – Przyłożyłaś kompres?

      Jeden, dwa, trzy, cztery – liczyłam, czekając, aż mama sobie przypomni, że nie mogę chodzić.

      – Nie przyłożyłaś? To przyłóż teraz.

      Pięć, sześć, siedem…

      – Opuchlizna się zmniejszy.

      Jeśli


Скачать книгу