Polanim. Karolina Przewrocka-Aderet
Читать онлайн книгу.firmy i nazwisko Szenkara niosły się echem po całym Bliskim Wschodzie. Podobno w ciągu kilku lat fabryka przejęła cały lokalny rynek, a następnie rozpoczęła eksport swoich towarów do Egiptu, Syrii i krajów na południu Afryki.
Jednak gdy Szenkar rozbudowywał biznes, wokół rosły budynki mieszkalne. Wprowadzili się pierwsi ludzie i nagle fabryka zaczęła przeszkadzać. Narzekano na hałas i na zapachy. Lodzija nie pasowała już do dzielnicy, która zupełnie zmieniła swój charakter, więc Szenkar przeniósł ją wreszcie do Holonu.
W tym samym czasie rodzina Sary Guter stanęła na skraju przepaści.
Sara:
– Rok po moim urodzeniu mama wsadziła mnie na prom i popłynęłyśmy do Polski. Dziadek Maliniak miał pod Łodzią, w Wiśniowej Górze, drewniany dom wakacyjny. Zjeżdżała się cała rodzina i spędzała tam każde lato. Aż do 1938 roku, gdy dziadek zaproponował, że przyjadą do nas z babcią na wakacje. Tak bardzo się cieszyłam!
Wakacje nie dobiegły końca, gdy postanowił o przenosinach do Palestyny na stałe. Miał wrócić do Polski na parę miesięcy, podzielić swój ogromny majątek. Lecz gdy mama Sary wysłała do Łodzi certyfikaty imigracyjne dla dziadków, wybuchła wojna. Dziadek ciężko się rozchorował, oddał swój certyfikat komuś z rodziny. Chwilę później kontakt z nim ustał.
Sara:
– Od 1939 roku prawie nie miałam mamy. Przestała ze mną rozmawiać, płakała od rana do nocy. Biegała do pobliskiej apteki, w której był telefon, czekała na każdą wieść z Polski, często bez powodzenia. Wiedziałam tylko tyle, że dzieje się coś bardzo złego.
Dziadek zmarł w Warszawie, wskutek choroby, na początku wojny. Rodzina, która się nim opiekowała, przeniosła się do Częstochowy, licząc na to, że nie dotrą tam prześladowania Żydów, lecz wkrótce po przyjeździe zamknięto wszystkich w częstochowskim getcie. W 1942 roku dwadzieścia osób z rodziny Maliniaków wsadzono w pociągi do Treblinki.
Trafiły prosto do pieców.
Od lat sześćdziesiątych Lodzija odnotowywała długą listę zakupów i przejęć. W roku 1977 weszła na giełdę, w latach osiemdziesiątych w skład firmy Rotex.
Po przenosinach fabryki do Holonu Czerwony Dom długo stał pusty. Do urzędu miasta napływały kolejne listy z prośbą o wynajęcie budynku. Ktoś chciał tu otworzyć kino, ktoś inny fabrykę papierosów, jeszcze inny – urządzić garaż. Żaden z pomysłów się nie spodobał. W latach pięćdziesiątych w budynku Lodzii zaczęła działać synagoga.
W latach osiemdziesiątych jedno z pięter wynajęli artyści. I szybko zamienili Czerwony Dom w najmodniejsze miejsce na mapie miasta. Zbierała się tam kulturalna śmietanka Tel Awiwu, który nagle zyskał swoją Tate Modern.
Później budynek opustoszał. A w 2010 roku kupili go przedsiębiorca Ronny Douek i aktorka Jael Abecassis.
Po trzech latach ruszył gruntowny remont, pod kątem adaptacji wnętrza na jedyne w swoim rodzaju łódzkie lofty w centrum bauhausowskiego Białego Miasta. Prac architektonicznych podjęła się firma Amnon Bar Or-Tal Gazit, specjalizująca się w renowacji obiektów zabytkowych. Odnowienie Czerwonego Domu jest częścią dwóch miejskich projektów urbanistycznych i podlega ścisłemu nadzorowi konserwatora. Dzięki temu mają zostać zachowane jego zewnętrzna sylwetka, a nawet oryginalne cegły i odpowiednio odrestaurowane okna.
Sara:
– Gdy dowiedziałam się, że Douek kupił Lodziję, próbowałam do niego dotrzeć. Nie było łatwo. Wreszcie spotkaliśmy się, opowiedziałam wszystko, pokazałam papiery. Od razu się zapalił. „Zrobimy film dokumentalny” – powiedział. Obiecał też, że na gotowym budynku zawiesi tablicę z informacją o założycielach i historii miejsca.
Pierwszej obietnicy już dotrzymał. O pomoc w realizacji filmu poprosił młodą izraelską reżyserkę Tamar Tal Anati, która dziesięć lat życia spędziła w mieszkaniu przy Nahmani, naprzeciwko dawnej fabryki. The Red House zadebiutował wiosną 2017 roku na telawiwskim festiwalu Docaviv. Wyświetlono go w szczególnym miejscu – na fasadzie budynku Lodzii. Podczas zaledwie kilku pokazów obejrzało go ponad półtora tysiąca osób.
Na potrzeby filmu ekipa Tamar zrobiła dogłębne badania i dotarła do zapomnianych materiałów archiwalnych.
Jeden z bohaterów dokumentu nazywa Lodziję „polską fatamorganą” pośrodku piasków pustyni. Tak bardzo tutejszą, a jednak zupełnie inną.
Sara:
– Wszystkie papiery, zdjęcia, instrukcje szukania nagrobków i adresy zebrałam w segregatorze i przekazałam wnukom. Za każdym razem, gdy jadą do Polski, zobowiązuję ich do wizyty na łódzkim cmentarzu. Mają zapalić świeczkę i powiedzieć kadisz. To dla mnie ważne, ta świadomość, że mają w Polsce swoje korzenie. Muszą wiedzieć, skąd się wzięliśmy.
Z dziećmi i wnukami odwiedziła Polskę kilkukrotnie. Do każdego z wyjazdów przygotowywała się miesiącami. Na kirkucie w Łodzi odnowili zdewastowany po wojnie nagrobek i postawili nową macewę babci Sarze, żonie Benjamina Gutera, która po osiedleniu się w Palestynie pojechała z wizytą do Polski i tam zmarła w 1930 roku.
Sara Guter-Davidson z mamą były w Polsce pod koniec lat osiemdziesiątych. Matka miała już ponad siedemdziesiątkę, nie wszystko pamiętała. Szukały razem domu przy Zakątnej, lecz kamienicę przebudowano, trudno ją było rozpoznać. Udało im się za to trafić do szkoły dla panien. I nagle, ni stąd, ni zowąd, mama powolutku ruszyła przed siebie, a po kilkunastu minutach trafiły pod dawny dom. Pamięć zawiodła, ale nogi pamiętały drogę.
Tamtego dnia pojechały też do Wiśniowej Góry.
Sara:
– Były lata osiemdziesiąte, czas „Solidarności”. Polska wciąż jeszcze szara, smutna, nie to co teraz. Dom dziadka Maliniaka został zburzony, ale opodal bramy spotkałyśmy staruszki. Podeszłam, przywitałam się. „Czego szukacie, nie wiecie, że tu przed wojną żyli królowie?” – zapytały. Zdziwiłam się. A one na to, że bogaci Żydzi, którzy z dziećmi przyjeżdżali na wakacje, i one same się tymi dziećmi opiekowały. Więc uśmiechnęłam się i mówię, że jestem jednym z tych dzieci! Kobieta się skrzywiła: „Wynoś się, nic tu po tobie! Jakim cudem jeszcze żyjesz po tej wojnie?”. Odjechałyśmy z mamą z ciężkimi sercami, choć rozumiałam, że kobieta boi się, że spróbuję odzyskać majątek.
Staruszka nie wiedziała, że matka Sary po wojnie przepisała cały majątek na siostrę. Niczego z Polski nie chciała.
Sara:
– Mama przeszła metamorfozę: od totalnego zakochania się w Polsce, poczucia, że to jej jedyna ojczyzna, przez syjonizm na fali wyjazdu do Palestyny, aż po antagonizm wynikający z wojennych doświadczeń tych paru lat, które dosłownie przepłakała. Zawsze jednak, choć wspomnienia bolały ją niemiłosiernie, mówiła z bliskimi i koleżankami po polsku. Zachowywała bardzo ciepły stosunek do języka i do kultury.
Podczas tamtej podróży, jak mówi Sara, zdarzył się jeszcze jeden cud. Kilka dni po przyjeździe ona sama nagle zaczęła mówić po polsku. Po sześćdziesięcioletniej przerwie, od czasu, gdy jako czteroletnia dziewczynka odmówiła komunikacji w tym języku, zaczęła w nim mówić płynnie, jak gdyby nigdy nic.
Sara:
– Tak jakby w tej Polsce przypomniało mi się, skąd pochodzę. Bez udziału świadomości. I poczułam, że wróciłam do korzeni.
W 1922 roku Brytyjczycy sprawujący mandat w Palestynie publikują pierwszą białą księgę, która ma ograniczyć żydowską imigrację. Przydzielają certyfikaty na wjazd, które będzie mogła otrzymać tylko określona liczba osób spełniających odpowiednie kryteria.
W