10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie. Elif Shafak
Читать онлайн книгу.karawan, odwracała się i w pośpiechu oddalała w przeciwnym kierunku. Każdego dnia rano zjadała całą pigwę z nadzieją na dołeczki u dziecka, a każdej nocy spała z nożem pod poduszką, żeby odpędzić złe duchy. I w wielkim sekrecie codziennie o wschodzie słońca zbierała włosy ze szczotki Suzan i spalała je w kominku, żeby ograniczyć władzę pierwszej żony męża.
Gdy tylko zaczęły się skurcze porodowe, Binnaz ugryzła czerwone jabłko, słodkie i dojrzałe w słońcu. Teraz stało na stoliku nocnym przy jej łóżku, wolno brązowiejąc. Właśnie to jabłko miało później zostać pokrojone na kawałki i rozdane kobietom z sąsiedztwa, które nie mogły zajść w ciążę, aby pewnego dnia także i one doczekały się potomstwa. Ponadto małymi łykami wypiła sorbet z granatu, przygotowany w prawym bucie jej męża, rozrzuciła nasiona fenkułu w czterech rogach pokoju i przeskoczyła miotłę ułożoną na podłodze, tuż przy drzwiach – wyznaczającą granicę, która miała powstrzymać Szatana. W miarę jak kolejne skurcze się nasilały, aby ułatwić poród, wypuszczono z klatek wszystkie trzymane w domu zwierzęta, między innymi kanarki i zięby. Na sam koniec ze szklanej kuli uwolniono bojownika, wspaniałego, dumnego i samotnego. Pewnie pływał teraz w pobliskim strumieniu, rozpościerając swoje długie, falujące płetwy, niebieskie niczym szlachetny szafir. Gdyby rybka dotarła do jeziora sodowego, z którego słynęło to wschodnie anatolijskie miasto, nie miałaby sporych szans na przeżycie w jego słonych, zasadowych wodach. Ale gdyby udała się w przeciwnym kierunku, mogłaby dotrzeć do Wielkiego Zabu, a gdzieś dalej na kolejnym etapie podróży mogłaby nawet wpaść do Tygrysu, legendarnej rzeki wypływającej z Edenu.
Wszystko po to, aby dziecko przyszło na świat bezpieczne i zdrowe.
– Chcę ją zobaczyć. Możecie podać mi moją córkę?
Gdy tylko wymówiła tę prośbę, Binnaz kątem oka dostrzegła ruch. Suzan, bezszelestna jak ulotna myśl, otworzyła drzwi i wymknęła się na zewnątrz – bez wątpienia przekazać wieści swojemu mężowi, ich mężowi. Całe ciało Binnaz się spięło.
Haroun był człowiekiem o wielu twarzach. Jednego dnia nadzwyczaj hojnym i wspaniałomyślnym, a innego – egocentrycznym i nieobecnym, nawet do granic nieczułości. Najstarszy z trojga rodzeństwa, sam wychował pozostałą dwójkę, gdy stracili rodziców w wypadku samochodowym, który zniszczył ich świat. Tragedia ukształtowała jego charakter, czyniąc z niego mężczyznę nadopiekuńczego wobec swojej rodziny i nieufnego wobec ludzi spoza tego kręgu. Czasem dochodził do wniosku, że coś w nim pękło, i ogromnie pragnął to naprawić, ale takie myśli nigdy donikąd go nie zawiodły. Lubił alkohol równie mocno, jak bał się religii. Wychylając kolejną szklankę rakii, składał nieprawdopodobne obietnice swoim kumplom od kieliszka, a potem, kiedy trzeźwiał, uginając się pod ciężarem wyrzutów sumienia, składał nawet jeszcze bardziej nieprawdopodobne obietnice Allachowi. I chociaż z trudem panował nad językiem, jego ciało rzucało mu jeszcze większe wyzwania. Za każdym razem, kiedy Binnaz zachodziła w ciążę, pęczniał także jego brzuch. Niewiele, choć wystarczająco, aby sąsiedzi wyśmiewali go za jego plecami.
– Ten mężczyzna znowu jest przy nadziei! – rzucali, przewracając oczami. – Szkoda, że sam nie może urodzić.
Haroun pragnął syna najbardziej na świecie. I to nie jednego. Każdemu, kto chciał słuchać, opowiadał, że będzie miał czterech synów, których nazwie Tarkan, Tolga, Tufan i Tarik[1]. Długoletnie małżeństwo z Suzan nie zaowocowało potomstwem. Starszyzna rodzinna znalazła więc dla niego Binnaz – dziewczynę ledwie szesnastoletnią. Po kilku tygodniach negocjacji między rodzinami Haroun i Binnaz wzięli ślub w obrządku religijnym. Ceremonia była nieoficjalna i gdyby w przyszłości cokolwiek poszło nie tak, nie uznałby jej żaden sąd świecki, ale tym szczegółem nikt nie zawracał sobie głowy. Oboje młodzi siedzieli na podłodze, przed zgromadzonymi świadkami, naprzeciwko zezowatego imama, którego głos stał się jeszcze bardziej grobowy, kiedy przeszedł z tureckiego na arabski. Binnaz ani na moment nie oderwała wzroku od dywanu, choć nie mogła się powstrzymać przed zerkaniem na stopy imama. Jego skarpety, jasnobrązowe niczym wyschnięte na wiór błoto, były stare i znoszone. Za każdym razem, kiedy zmieniał pozycję, jeden z jego dużych palców u stóp poruszał się w taki sposób, jakby próbował przedrzeć się przez wytartą wełnę.
Niedługo po ślubie Binnaz zaszła w ciążę, która zakończyła się poronieniem i omal jej nie zabiła. Zdjęta paniką w środku nocy, przeszywana gorącymi szrapnelami bólu, czując dotyk zimnej dłoni zaciskającej się na jej pachwinie i zapach krwi, ogromnie chciała się czegoś złapać, kiedy wydawało jej się, że spada bez końca. Kolejne ciąże, które przebiegały dokładnie tak samo jak ta pierwsza, doświadczały ją coraz gorzej. Choć nikomu nie mogła się z tego zwierzyć, dręczyło ją uporczywe wrażenie, że każde stracone dziecko oddalało ją od świata. Jakby pękały kolejne sznury mostu linowego łączącego ją z rzeczywistością, aż tylko cieniutkie włókno trzymało ją jeszcze przy zdrowych zmysłach.
Po trzech latach czekania starszyzna rodzinna kolejny raz zaczęła naciskać Harouna. Przypomniała mu, że Koran pozwala mężczyźnie mieć nawet cztery żony, jeśli tylko dla wszystkich jest sprawiedliwy, a starsi nie mieli wątpliwości, że Haroun będzie traktował swoje żony na równi. Przekonywali go, aby tym razem rozejrzał się za chłopką, nawet wdową z własnymi dziećmi. Także i ten związek byłby nieoficjalny, z łatwością można było go zawrzeć w obrządku religijnym, równie dyskretnie i szybko jak poprzednio. Ewentualnie mógł rozwieść się z tą bezużyteczną młodą żoną i ponownie wziąć ślub. Ale Haroun odrzucił obie sugestie. Twierdził, że wystarczająco trudno było mu utrzymać dwie żony; trzecia zrujnowałaby go finansowo, a on nie zamierzał zostawić Suzan ani Binnaz, ponieważ zdążył przywiązać się do obu kobiet, choć do każdej z różnych powodów.
W tamtej chwili wsparta na poduszkach Binnaz próbowała sobie wyobrazić, co robi Haroun. Musiał leżeć na sofie w sąsiednim pokoju, z jedną ręką na czole, a drugą na brzuchu, czekając, aż krzyk dziecka przeszyje powietrze. Potem wyobraziła sobie Suzan zmierzającą w jego stronę miarowym, pewnym krokiem. Oczami wyobraźni ujrzała ich razem, szepczących do siebie; ich swobodne i wprawne gesty wyćwiczone przez lata dzielenia wspólnej przestrzeni, nawet jeśli nie wspólnego łóżka. Zaniepokojona własnymi myślami Binnaz powiedziała bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego:
– Suzan mu powie.
– To dobrze – odezwała się łagodnie jedna z sąsiadek.
Ta uwaga sugerowała tak wiele. „Skoro sama nie może mieć dzieci, niech chociaż ma szansę przekazać wieści o dziecku”. Niewypowiedziane słowa łączyły kobiety z tego miasta niczym sznury na pranie rozciągnięte między domami.
Binnaz skinęła głową, mimo że czuła, jak gotuje się w niej coś mrocznego, gniew, którego nigdy nie okazywała. Zerknęła na akuszerkę.
– Dlaczego dziecko wciąż jeszcze nie wydało żadnego dźwięku? – zapytała.
Staruszka nie odpowiedziała. Grudka niepokoju uciskała jej wnętrzności głęboko w środku. W tej dziewczynce było coś szczególnego, i nie chodziło wyłącznie o niepokojącą ciszę. Pochylając się do przodu, obwąchała dziecko. Tak jak podejrzewała – pudrowy, piżmowy zapach niepochodzący z tego świata.
Kobieta ułożyła sobie noworodka na kolanach, po czym obróciła go na brzuszek i pacnęła w pośladki, raz i dwa. Na małej twarzyczce znać było szok i ból. Drobne rączki zacisnęły się w piąstki, a usteczka ściągnęły się jeszcze bardziej niż przedtem. Wciąż jednak nic nie było słychać.
– Co się dzieje?
Akuszerka westchnęła.
– Nic. Po prostu… myślę, że ona wciąż jest z nimi.
– Z kim? – zapytała Binnaz, ale ponieważ nie