Szybki szmal. Ryszard Ćwirlej
Читать онлайн книгу.cover"/>
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Beata Mes
Redaktor prowadzący: Małgorzata Burakiewicz
Redakcja techniczna: Robert Fritzkowski
Korekta: Ewa Rudnicka
Zdjęcie wykorzystane na okładce
© FXQuadro/Shutterstock
© by Ryszard Ćwirlej
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2020
ISBN 978-83-287-0636-1
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2020
Spis treści
Prolog
Wronki
Wtorek
18 grudnia 1984
Godzina 2.35
Wszyscy trzej drżeli z zimna i ze strachu. Głowy mieli spuszczone, a wzrok wbity w znoszone, filcowe kapcie. Ten najmłodszy, ośmiolatek, jeszcze nie zorientował się, o co chodzi. Dopiero niedawno przyjechał z Piły. Ale ci dwaj starsi, mimo że mieli już doświadczenie, bo kilka razy byli na strychu, też się bali. Oni doskonale wiedzieli, co będzie się działo za chwilę, dlatego po ich policzkach spływały łzy, które ocierali rękawem albo wierzchem dłoni.
Zawsze bali się nocnych dyżurów swojego wychowawcy. Choć nie zawsze po nich przychodził. Robił to tylko wtedy, gdy był pijany. Dziś, piętnaście minut temu, wszedł do ich pokoju, zapalił światło i kazał wstawać dwóm starszym chłopcom. Gdy ci byli już gotowi do wyjścia, jego spojrzenie zatrzymało się na łóżku pod oknem. Tam spał nowy. Jego też zbudził. W zupełnej ciszy poprowadził ich na zimny strych.
Mężczyzna siedział teraz na starym, wysłużonym fotelu. Obok stał drewniany taboret, a na nim szklana podstawka, pełniąca funkcję popielniczki, w której tlił się niedogaszony papieros. W dłoni trzymał butelkę wódki. Pociągnął spory łyk, po czym zakręcił flaszkę i odstawił ją na blat taboretu.
– Ty, mały, jak się nazywasz? – Wskazał na nowego.
– Ja?
– A do kogo mówię?
– Ja, Mieciu.
– Ściągnij gacie, Mieciu.
– Co?
– Głuchy jesteś? Ściągaj gacie, już!
Mieciu popatrzył na mężczyznę z niedowierzaniem, a potem na kolegów stojących obok. Ale w ich twarzach nie widział żadnej iskry zrozumienia. Wzrok mieli wbity w podłogę, jakby tam mogli znaleźć jakiś ratunek.
– Ściągaj je, gnojku! Ale już! – krzyknął nauczyciel.
Po twarzy chłopca popłynęły łzy. Chwycił drżącą ręką spodnie od piżamy i powoli pociągnął je w dół.
– No ładnie – powiedział wychowawca, podchodząc bliżej. – Ale masz malutkiego ptaszka. Widzicie – spojrzał na dwóch starszych chłopców – malutki ptaszek do siusiania. Nie to, co wasze. Wy już wiecie, co można zrobić z ptaszkiem, nie? Lubicie się pobawić z wujkiem, co? No powiedzcie, że lubicie, kurwa! Wiem, że lubicie!
Skinęli głowami.
– Widzisz, Mieciu, oni to lubią i wcale się nie boją. Bo wiedzą, że ich tu żadna krzywda nie spotka. Co najwyżej poliżą sobie lodzika. Lubicie lody, chłopaki?
Żaden się nie odezwał.
– Lubicie lizać lody czy nie? – krzyknął zniecierpliwiony brakiem odpowiedzi.
– Lubimy – odburknął ten wyższy.
– No widzisz, lubią. Ty też niedługo polubisz. A teraz odwróć się, Mieciu.
– Co?
– Odwróć się i wypnij dupę do mnie.
– Ale za co? – Chłopiec najwyraźniej domyślił się, że czeka go lanie.
– Za nic. Zaraz zobaczysz, jakie to może być przyjemne.
– Co?
– Odwracaj się i wypinaj tyłek.
Chłopak pochylił się zgodnie z poleceniem. Zacisnął mocno zęby i zamknął oczy, czekając na uderzenie. Musiał coś takiego przeżywać już nie raz. Może zanim trafił do sierocińca, w swoim rodzinnym domu dostawał pasem za karę. Tym razem nie doczekał się uderzenia. Poczuł za to na pośladku delikatny dotyk ręki. Przeszył go zimny dreszcz.
– Całkiem niezła. Nada się. Co myślicie, chłopaki? Nada się ta mała dupa?
Obaj chłopcy szybko przytaknęli, licząc zapewne, że im się upiecze. Skoro zainteresował się nowicjuszem, to im da spokój. Ale zaraz rozwiał ich nadzieje.
– Czekać tutaj, wy obaj, za chwilę do was wrócę, a ty, mały, chodź ze mną.
– Gdzie?
– Tam, na materace. – Wskazał stertę porozrzucanych starych sienników. – Idź tam i uklęknij. No dalej, ruszaj się!
Pchnął go delikatnie i zaraz odwrócił się do dwóch pozostałych.
– A wy sobie nie myślcie, że o was zapomniałem. Najpierw sprawdzę jego, a potem zajmę się wami. Zabawa dopiero się rozpoczyna.
Znowu pociągnął łyk wódki z butelki, po czym postawił ją na taborecie. Wygrzebał z kieszeni marynarki papierosa, przypalił go zapalniczką, zaciągnął się kilka razy i odłożył na szklany spodek. W końcu ruszył w kierunku klęczącego chłopca.
– No co, Mieciu, nie mogłeś się już doczekać. Ja ci teraz pokażę, jak możemy się ładnie zabawić. Oprzyj się na łokciach i wypnij dupkę. O, tak.
– Jak zacznie z małym, spierdalamy stąd. – Wyższy chłopak nachylił się do swojego piegowatego kolegi.
– Dogoni nas – odpowiedział piegus cicho.
– Jak go zacznie ruchać, to nie pobiegnie za nami. Spierdolimy do kotłowni. Nie da rady nas znaleźć.
– O Jezu! – zawołał Mieciu. –