Gambit królowej. Уолтер Тевис
Читать онлайн книгу.kiedy nadeszła jej kolej.
Beth pokręciła głową i wyciągnęła rękę.
– Nie przejmuj się, Harmon – powiedział, podając jej kubeczek.
To było miłe. Nigdy nie słyszała, żeby mówił do kogoś w ten sposób przy wydawaniu witamin.
Panna Lonsdale nie była wcale taka zła. Kiedy Beth o wpół do dziesiątej stawiła się w kaplicy, nauczycielka sprawiała wrażenie zakłopotanej. Nerwowymi ruchami pokazała jej, jak rozkłada się krzesła, i pomogła ustawić dwa pierwsze rzędy. Beth stwierdziła, że to całkiem łatwe; znacznie trudniej było wytrzymać wywody panny Lonsdale na temat bezbożnego komunizmu, zataczającego coraz szersze kręgi w Stanach Zjednoczonych. Nie wyspała się i nie zdążyła dokończyć śniadania. Ale musiała uważać, żeby potem napisać streszczenie. Słuchała, jak panna Lonsdale ze śmiertelną powagą wzywa dzieci do zachowania czujności i wystrzegania się zarazy komunizmu. Beth nie do końca wiedziała, na czym właściwie polega komunizm. Musiał być czymś, w co wierzą niegodziwi ludzie w innych krajach, czymś jak bycie nazistą i masowe mordowanie Żydów.
Jeśli pani Deardorff go nie uprzedziła, pan Shaibel na pewno na nią czekał. Z całej duszy pragnęła być teraz w piwnicy i grać w szachy, wypróbować na nim gambit hetmański. Może pan Ganz przyprowadził kogoś z klubu szachowego, żeby z nią zagrał. Tylko przez krótki moment pozwoliła sobie na takie myśli, ale i tak jej serce wezbrało smutkiem. Miała ochotę uciec. Zapiekły ją oczy.
Zamrugała powiekami i potrząsnęła głową, znowu skupiając się na słowach panny Lonsdale, która opowiadała, jakim okropnym miejscem jest Rosja.
– Szkoda, że siebie nie widziałaś – powiedziała Jolene. – Jak stałaś tam na tym stołku. Deardorff się na ciebie darła, a ty się tylko gibałaś.
– Dziwnie się czułam.
– Kurde, nie wątpię. Musiało ci być naprawdę dobrze. – Jolene przysunęła się bliżej. – Ile zmulantów łyknęłaś?
– Trzydzieści.
– Niech mnie kule biją. – Jolene otworzyła szeroko oczy.
Zasypianie bez tabletek było trudne, ale nie niemożliwe. Zachomikowała kilka ostatnich na czarną godzinę, uznawszy, że skoro każdej nocy czeka ją parę bezsennych godzin, równie dobrze może przeznaczyć ten czas na naukę obrony sycylijskiej. Współczesne debiuty szachowe omawiały ją na pięćdziesięciu siedmiu stronach, podając sto siedemdziesiąt różnych wariantów po pierwszym ruchu czarnych pionem na c5. Nauczy się ich na pamięć i będzie je rozgrywała w głowie. Kiedy opanuje już wszystkie, przejdzie do obrony Pirca, Nimzowitscha i partii hiszpańskiej. Współczesne debiuty szachowe były grubą, treściwą książką. Poradzi sobie.
Wychodząc pewnego dnia z geografii, zauważyła na drugim końcu długiego korytarza pana Shaibela. Miał metalowe wiadro na kółkach i mył podłogę. Reszta uczniów skierowała się w przeciwną stronę, do drzwi na dziedziniec. Beth podeszła do woźnego. Stała na ostatnim skrawku suchej podłogi przez całą minutę, zanim wreszcie podniósł na nią wzrok.
– Przepraszam. Zabronili mi grać w szachy – powiedziała.
Skinął ponuro głową, ale się nie odezwał.
– Dostałam karę. Ja…
Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
– Przykro mi, że nie mogę już z panem grać.
Spojrzał na Beth, jakby chciał coś powiedzieć, ale się nie odezwał. Wbił wzrok w podłogę, pochylił swoje otyłe ciało i wrócił do machania mopem. Poczuła w ustach smak octu. Odwróciła się i odeszła.
Jolene powiedziała, że przed Bożym Narodzeniem zawsze są adopcje. Tego roku, kiedy zabronili jej grać w szachy, na początku grudnia były dwie. Obie dziewczynki były wyjątkowo ładne, zauważyła w skrytości ducha Beth.
– Obie białe – stwierdziła na głos Jolene.
Przez jakiś czas dwa łóżka stały wolne. Aż któregoś dnia przed śniadaniem do sypialni wszedł Fergussen z ciężkim pękiem kluczy u pasa. Kilka dziewcząt zachichotało na jego widok. Fergussen podszedł do Beth, która wciągała właśnie skarpetki. Zbliżały się jej dziewiąte urodziny. Włożyła drugą skarpetkę i spojrzała na Fergussena.
Zmarszczył czoło.
– Dostaniesz nowe miejsce, Harmon. Chodź.
Zaprowadził ją na przeciwległy koniec sali. Pod oknem stało jedno z pustych łóżek. Było trochę większe od pozostałych i miało wokół siebie więcej wolnej przestrzeni.
– Przenieś swoje rzeczy do szafki. – Przyjrzał jej się uważnie. – Tu ci będzie lepiej – dodał.
Stała bez ruchu kompletnie zdumiona. To było najlepsze łóżko w sali. Fergussen zanotował coś na przypiętej do podkładki kartce. Dotknęła czubkami palców jego ręki, tam gdzie tuż nad zegarkiem rosły mu czarne włosy.
– Dziękuję – powiedziała.
Rozdział 3
– Widzę, Elizabeth, że za dwa miesiące skończysz trzynaście lat – powiedziała pani Deardorff.
– Tak, proszę pani.
Beth siedziała na prostym drewnianym krześle naprzeciwko pani Deardorff. Fergussen przyprowadził ją z sali nauki własnej. Była jedenasta. Minęły trzy lata od jej poprzedniej wizyty w gabinecie dyrektorki.
– Dwanaście lat to cudowny wiek! – wykrzyknęła z wymuszoną wesołością pani, która siedziała na kanapie.
Miała na sobie jedwabną sukienkę i błękitny rozpinany sweterek. Byłaby całkiem ładna, gdyby nie nadmiar różu i szminki oraz nerwowy sposób poruszania ustami, kiedy mówiła. Obok niej siedział mężczyzna w trzyczęściowym garniturze w pepitkę.
– Elizabeth ma dobre stopnie z wszystkich przedmiotów – ciągnęła pani Deardorff. – Z czytania i matematyki jest najlepsza w klasie.
– Bardzo ładnie! – powiedziała nieznajoma. – Ja nie miałam głowy do matematyki. – Obdarzyła Beth promiennym uśmiechem. – Jestem pani Wheatley – dodała tonem zwierzenia.
Mężczyzna odchrząknął, ale się nie odezwał. Jego mina sugerowała, że wolałby być gdzie indziej.
Beth kiwnęła głową. Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć pani Wheatley. Po co kazali jej tu przyjść?
Pani Deardorff opowiadała o jej postępach w nauce, a kobieta w błękitnym sweterku słuchała w pełnym zachwytu uniesieniu. Dyrektorka ani słowem nie wspomniała o historii z zielonymi tabletkami; mówiła o Beth tonem chłodnej aprobaty. W końcu mężczyzna odchrząknął po raz drugi, zmienił niezgrabnie pozycję i odwrócił się do Beth, patrząc gdzieś nad jej głową.
– Mówią do ciebie Elizabeth? – spytał. – Czy może Betty?
Zerknęła na niego.
– Beth – powiedziała. – Mówią do mnie Beth.
Po kilku tygodniach zapomniała o wizycie w gabinecie pani Deardorff. Całkowicie pochłonęły ją nauka i czytanie. Wpadł jej w ręce komplet powieści dla dziewcząt i każdą wolną chwilę poświęcała na lekturę – w czasie przeznaczonym na naukę własną, wieczorem w łóżku, w niedzielne popołudnia. Były to książki o przygodach najstarszej córki z wielkiej, poplątanej rodziny. Pół roku wcześniej do świetlicy wstawiono telewizor i co wieczór przez godzinę można go było oglądać, ale Beth odkryła, że od Kocham Lucy i Gunsmoke woli przygody Ellen Forbes. Siadała na łóżku w pustej sypialni i czytała do zgaszenia świateł. Nikt jej nie przeszkadzał.
Pewnego wieczoru w połowie września