Krawędź wieczności. Ken Follett

Читать онлайн книгу.

Krawędź wieczności - Ken Follett


Скачать книгу
się – rzekł. – A teraz w drogę.

      Zabawiliście się? – pomyślał z gniewem George. Gliniarz był świadkiem usiłowania zabójstwa i mówi o zabawie? Mundur policyjny niewiele znaczył w Alabamie.

      Napastnicy wrócili do samochodów. George ze złością zauważył, że żaden z czterech funkcjonariuszy nie pofatygował się, by spisać numery rejestracyjne. Nie zanotowali także nazwisk, bo zapewne znali wszystkich uczestników napaści.

      Joseph Hugo zniknął.

      We wraku autobusu nastąpiła druga eksplozja. George domyślił się, że pojazd miał dwa baki z paliwem. Teraz jednak wszyscy stali daleko i nikomu nie groziło niebezpieczeństwo. Ogień powoli dogasał.

      Kilka osób, które nawdychało się dymu, wciąż leżało na ziemi, łapiąc ustami powietrze. Inni krwawili. Niektórzy byli aktywistami, uczestnikami rajdu, a inni zwykłymi pasażerami obu ras. George trzymał się prawą ręką za lewe przedramię. Przyciskał je do boku, żeby się nie poruszało, gdyż każdy ruch powodował przeszywający ból. Czterej napastnicy, którzy go zaatakowali, wlekli się do swoich aut, pomagając sobie nawzajem.

      Podszedł do policjantów.

      – Potrzebujemy karetki – odezwał się. – Może dwóch.

      Młodszy z funkcjonariuszy zmierzył go wzrokiem.

      – Co mówiłeś?

      – Ci ludzie potrzebują pomocy medycznej. Proszę wezwać karetkę!

      Twarz mężczyzny zdradzała wściekłość, George uświadomił sobie swój błąd: powiedział białemu, co ma zrobić.

      – Daj spokój, daj spokój – mitygował go starszy kolega. – Karetka już jedzie, chłopcze.

      Po kilku minutach nadjechał ambulans wielkości małego autobusu i uczestnicy rajdu zaczęli pomagać sobie przy wsiadaniu. Kiedy jednak podeszli George i Maria, kierowca powiedział:

      – Wy nie.

      George popatrzył na niego z niedowierzaniem.

      – Słucham?

      – To karetka dla białych, a nie dla czarnuchów.

      – Co ty powiesz.

      – Nie wkurzaj mnie, chłopcze.

      Biały aktywista, który już siedział w karetce, wysiadł.

      – Musi pan zawieźć do szpitala wszystkich, czarnych i białych – oznajmił kierowcy.

      – To nie jest karetka dla czarnuchów – powtórzył tamten z uporem.

      – Bez naszych przyjaciół nie pojedziemy. – Biali aktywiści zaczęli jeden po drugim wysiadać z samochodu.

      Zaskoczyło to kierowcę. Byłoby mu głupio, gdyby wrócił z miejsca wypadku bez pacjentów, pomyślał George.

      Podszedł starszy z umundurowanych policjantów.

      – Lepiej ich zabierz, Roy.

      – Skoro tak mówisz – odrzekł kierowca.

      George i Maria wsiedli do karetki.

      Kiedy ruszyła, George spojrzał na autobus. Z poczerniałego korpusu wznosiły się smugi dymu, nadpalone belki rusztowania dachu sterczały niczym żebra męczennika spalonego na stosie.

      ROZDZIAŁ 5

      Tania Dworkina wcześnie zjadła śniadanie i opuściła syberyjski Jakuck, najzimniejsze miasto świata. Na pokładzie wojskowego tupolewa Tu-16 poleciała do Moskwy, która leżała w odległości niespełna pięciu tysięcy kilometrów. Kabina była przystosowana do przewozu sześciu żołnierzy, ale projektant nie zawracał sobie głowy ich wygodą: siedzenia zrobiono z dziurkowanego aluminium, ścianki nie były dźwiękoszczelne. Lot trwał osiem godzin z międzylądowaniem na uzupełnienie paliwa. Różnica czasu między Moskwą a Jakuckiem wynosi sześć godzin, toteż Tania zdążyła na drugie śniadanie.

      W Moskwie było lato, a ona miała na sobie gruby kożuch i czapkę futrzankę. Wsiadła do taksówki i pojechała do rządowego bloku przeznaczonego dla elity władzy. Mieszkała razem z matką Anią i bratem bliźniakiem Dmitrijem, zwanym zdrobniale Dimką. Mieszkanie było duże, miało trzy sypialnie, lecz matka Tani mawiała, że jest uważane za przestronny jedynie według radzieckich standardów. W dzieciństwie, kiedy dziadek Grigorij był dyplomatą, zajmowali w Berlinie o wiele większe lokum.

      Tego ranka w moskiewskim mieszkaniu panowała cisza, ponieważ matka i Dimka wyszli już do pracy. Ich wierzchnie okrycia wisiały w przedpokoju na gwoździach, które ojciec Tani wbił ćwierć wieku temu. Było ciepło, więc Dimka zostawił w domu swój ciemny płaszcz nieprzemakalny, a matka brązowe tweedowe palto. Tania powiesiła kożuch na gwoździu i postawiła walizkę w sypialni. Nie spodziewała się zastać matki i brata, a mimo to czuła lekkie rozczarowanie, że mama nie zaparzy jej herbaty, a Dimka nie posłucha relacji o przygodach siostry na dalekiej Syberii. Pomyślała, że mogłaby złożyć wizytę dziadkom, Grigorijowi i Katerinie Peszkowom, którzy mieszkali na innym piętrze w tym samym gmachu, ale doszła do wniosku, że właściwie nie ma na to czasu.

      Wzięła prysznic i przebrała się, a potem pojechała autobusem do siedziby radzieckiej agencji prasowej TASS. Była jednym z ponad tysiąca reporterów pracujących w agencji, lecz niewielu wożono wojskowymi odrzutowcami. Ona, wschodząca gwiazda, potrafiła pisać żywe i ciekawe artykuły przemawiające do wyobraźni młodych ludzi, a zarazem zgodne z linią partii. Miało to wszakże złą stronę: często przydzielano jej trudne zadania o dużym ciężarze gatunkowym.

      Zjadła w bufecie miskę kaszy ze zsiadłym mlekiem, a następnie udała się do działu reportażu, gdzie pracowała. Chociaż uważano ją za gwiazdę, nie zasłużyła jeszcze na własny gabinet. Przywitała się z kolegami, usiadła przy biurku, umieściła w maszynie papier z kalką i zaczęła pisać.

      W samolocie tak trzęsło, że nie mogła nawet robić notatek, ale plan tekstu Tania miała w głowie. Mogła więc pisać płynnie, z rzadka tylko zaglądając do zapisków. Jej artykuł miał zachęcić młode radzieckie rodziny do przeprowadzki na Syberię i zatrudnienia się w przeżywających okres boomu gałęziach przemysłu wydobywczego; nie było to łatwe zadanie. Łagry zapewniały dużo niewykwalifikowanej siły roboczej, lecz w regionie potrzeba było geologów, inżynierów, mierniczych, architektów, chemików i kadry instruktorskiej. Tania pominęła jednak w swoim tekście mężczyzn i napisała o ich żonach. Rozpoczęła od Klary, młodej i atrakcyjnej matki, która z zapałem i humorem opowiadała o tym, jak radzić sobie w ujemnych temperaturach.

      Przed południem zwierzchnik Tani, redaktor Danił Antonow, wziął jeden arkusz i zaczął czytać. Drobny mężczyzna był łagodny w obejściu, co stanowiło ewenement w środowisku dziennikarskim.

      – Świetne – rzekł po chwili. – Kiedy dostanę resztę?

      – Przebieram palcami najszybciej, jak mogę.

      – Czy dotarły do ciebie wieści o Ustinie Bodianie, gdy byłaś na Syberii? – spytał Antonow. Bodian był śpiewakiem operowym; przyłapano go z dwoma egzemplarzami powieści Doktor Żywago, które zdobył podczas występów we Włoszech. Trafił za to do obozu pracy.

      Serce Tani zaczęło bić szybciej. Czyżby Danił ją podejrzewał? Miał nadzwyczajną intuicję jak na mężczyznę.

      – Nie – skłamała. – Dlaczego pytasz? A ty coś słyszałeś?

      – Nic nie słyszałem – odparł redaktor i wrócił do swojego biurka.

      Tania prawie skończyła pisać trzeci artykuł, gdy zatrzymał się obok niej Piotr Opotkin i z papierosem w ustach zaczął czytać tekst. Opotkin, krępy mężczyzna o brzydkiej


Скачать книгу