Czuły narrator. Olga Tokarczuk

Читать онлайн книгу.

Czuły narrator - Olga Tokarczuk


Скачать книгу
siebie. Patrząc w lustro, widzieliśmy zdolnego do autorefleksji, myślącego zdobywcę, oddzielonego od świata, często samotnego i tragicznego. W lustrze pojawiała się twarz białego mężczyzny i z jakiegoś powodu przyznawaliśmy, że „człowiek” brzmi dumnie. Dziś wiem, że ten wspaniały homo sapiens jest tylko w czterdziestu trzech procentach sobą. Reszta to te śmieszne i nieważne stworzonka, które dotąd łatwo było wytłuc antybiotykami i pestycydami.

      Uświadomienie sobie naszej złożoności i zależności od innych stworzeń, a nawet naszej „multiorganizmowości” biologicznej, tą organiczną drogą wprowadza do naszego myślenia pojęcie  r o j u, symbiozy, kooperacji.

      Sądzę, że grzechem, za który zostaliśmy wygnani z raju, nie były ani seks, ani nieposłuszeństwo, ani nawet poznanie boskich tajemnic, lecz właśnie uznanie siebie za coś oddzielonego od reszty świata, pojedynczego i monolitycznego. Odmówiliśmy uczestniczenia w relacjach. Odeszliśmy z raju pod okiem równie jak my oddzielonego od świata, monolitycznego, monoteistycznego Boga (dziś ciśnie mi się pod palce metafora: Boga w rękawiczkach i maseczce) i odtąd zaczęliśmy pielęgnować wartości tego stanu: dążenie do zmitologizowanej integracji, do całości, egoizację, monolityczność, monizm, myślenie analityczne, separatyzujące, na zasadzie albo-albo (nie będziesz miał bogów cudzych przede mną), religię monoteistyczną, rozróżnianie, wartościowanie, hierarchię, grodzenie, oddzielanie, ostre czarno-białe podziały i w końcu gatunkowy narcyzm. Stworzyliśmy z Bogiem spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, która zmonopolizowała i zniszczyła świat i nasze sumienie. Przez co zupełnie przestaliśmy rozumieć niesamowitą złożoność tego świata.

      Tradycyjne postrzeganie ludzkiej istoty ulega dzisiaj dramatycznej zmianie nie tylko wskutek kryzysu klimatycznego, epidemii i odkrycia granic rozwoju ekonomicznego, ale także poprzez nasze nowe odbicie w lustrze: obraz białego mężczyzny, zdobywcy w garniturze czy hełmie korkowym, zaciera się i znika, widzimy za to coś w rodzaju twarzy malowanych przez Giuseppe Arcimbolda – organicznych, wielokrotnie złożonych, niepojętych i hybrydowych – twarzy będących syntezą biologicznych kontekstów, zapożyczeń i odniesień. Jesteśmy już nie tyle biontem, ile holobiontem, czyli zespołem różnych organizmów żyjących ze sobą w symbiozie. Złożenie, wielość, różnorodność, wzajemne oddziaływanie, metasymbioza – to nowe perspektywy, z których oglądamy świat. Rozmywa się też na naszych oczach pewien ważny aspekt starego systemu, który wydawał się dotąd fundamentalny – podział na dwie płcie. Dziś coraz częściej widać, że ludzka płciowość to coś w rodzaju continuum o zmiennym natężeniu cech, nie zaś biegunowe przeciwstawienie ich sobie. Każdy może sobie tutaj znaleźć swoje niepowtarzalne właściwe miejsce. Jaka ulga!

      Ta nowa perspektywa oparta na złożoności widzi świat nie jako hierarchicznie uporządkowany monolit, lecz jako wielość i różnorodność, luźną organiczną strukturę sieci. Ale najważniejsze jest to, że w ramach tej perspektywy po raz pierwszy zaczynamy siebie samych postrzegać jako organizmy złożone i wielorakie – do tego prowadzi odkrycie idei biotonu i mikrobioty oraz ich oszałamiająco silnego wpływu na nasze ciało i psychikę, na całość tego, co nazywamy człowiekiem.

      Przypuszczam, że konsekwencje psychologiczne takiego stanu rzeczy okażą się zaskakujące. Być może wrócimy do postrzegania ludzkiej psychiki jako złożonej z wielu struktur i warstw. Być może zaczniemy traktować osobowość j a k o  g r o n o i nie będziemy się bali uznać tożsamości zwielokrotnionej (multiple personality) za zupełnie normalną i naturalną. W sferze społecznej może nastąpić dowartościowanie zdecentralizowanych struktur zorganizowanych sieciowo, a hierarchiczne państwo oparte na wykluczającej idei narodu stanie się czymś zupełnie anachronicznym. Może wreszcie religie monoteistyczne, przejawiające ogromną skłonność do przemocowych fundamentalizmów, nie będą w stanie zaspokoić zmieniających się potrzeb człowieka i zaczną się „politeizować”. W końcu podobno to politeizm lepiej współgra z ideą demokracji.

      Dziś tamta tradycyjna misterna konstrukcja człowieka oddzielonego od reszty świata się rozpada. Wyobrażam sobie to jak upadek wielkiego spróchniałego drzewa. Ale przecież drzewo nie przestaje istnieć, zmienia się tylko jego stan. Od teraz staje się miejscem jeszcze bardziej intensywnego życia: kiełkowania na nim innych roślin, kolonizowania go przez grzyby i saprofity, zasiedlania przez owady i inne zwierzęta. Zresztą i samo drzewo odrodzi się ze swoich przyrostów, nasion, korzeni.

Wiele światów w jednym miejscu

      Chyba jeszcze nigdy w historii dystanse między generacjami nie były tak duże. Myślę o głębokich przepaściach między pokoleniami determinowanych przez rozwój sztucznej inteligencji i lawinowe zmiany w dostępie do informacji. Wygląda na to, że społeczeństwo ludzkie rozwarstwiło się na pokoleniowe zony różniące się od siebie podejściem do świata, wiedzą, sposobem używania i jakością języka, umiejętnościami, mentalnością, rodzajem polityczności i wzorcami życia. O ile w globalizującym się wciąż bardzo intensywnie świecie (aż do pandemii) różnice między kulturami i etniami zanikały i rozmywały się sukcesywnie, tak że wszystko upodobniało się do siebie, o tyle przepaść między generacjami rosła. Coraz wyraźniej i głośniej werbalizowany jest konflikt między starymi a młodymi, widać to szczególnie w przypadku pandemii, którą demonizują jeszcze różnice biologicznej odporności na wirusa. Ale podobne rozbieżności zaznaczyły się już wcześniej przy okazji zmian klimatycznych i konieczności zapobiegania im. Tutaj też młodzi wystąpili przeciw starym, słusznie zarzucając tym drugim brak myślenia perspektywicznego i wizji naprawy. Ta przepaść to jednak nie tylko konflikt między starymi a młodymi, ale jakaś dziwna nieprzystawalność różnych grup wiekowych ludzi żyjących w jednej przestrzeni.

      Wnuków od dziadków dzieli dziś więcej niż kiedyś mieszkańców Nowego Jorku i Sandomierza. A prawnuków od pradziadków – tu do porównania trzeba by chyba użyć dystansów międzyplanetarnych…

      Poszczególne generacje mają dziś nie tylko swoje języki, ale i właściwe sobie powszednie rytuały. Obowiązują w nich specyficzne dla każdej wzory konsumpcji i odmienne style życia. Inaczej wyobrażają sobie przyszłość i w inny sposób są od niej zależne, inny jest ich stosunek do przeszłości, inaczej też kontaktują się z teraźniejszością. Wnukowie siedzą w coraz to nowych aplikacjach, dziadkowie oglądają ulubione programy w telewizji. Bańki internetowe przenoszą się do realu, co staje się szczególnie wyraźne, gdy dotyczy seniorów. Niesamowitym dla mnie doświadczeniem były godziny dla seniorów podczas pandemii, kiedy to między dziesiątą a dwunastą na ulice wychodzili ludzie powyżej sześćdziesiątego piątego roku życia i załatwiali sprawunki w sklepach. Potem zaś, po południu, w kolejkach do supermarketów można było ujrzeć samych trzydziesto-, czterdziestolatków. Początek jakiejś ponurej dystopii…

      Rozpad populacji na generacyjne plemiona uzmysławia, jak wiele rzeczywistości znajduje się w tej samej przestrzeni. Zazębiają się one, pokrywają, stymulują nawzajem, ale pozostają oddzielone.

Dziwne lato 2020

      Zwykle wielkie zmiany następowały po kataklizmach i wojnach. Podobno ludziom tuż przed pierwszą wojną światową towarzyszyło poczucie, że to koniec jakiegoś etapu, jakiegoś świata. Dla wielu ówczesna sytuacja wydawała się nie-do-zniesienia, choć nie do końca sobie to uświadamiali. Dziś nie rozumiemy tego entuzjazmu, który sprowadzał na ulice wiwatujące tłumy, żegnające młodych mężczyzn wyruszających na wojnę. Rześki krok tych ostatnich, podkręcony ówczesną techniką filmowania, przez co zamieniony po trosze w podrygiwanie kukiełek, prowadził ich gdzieś za horyzont, gdzie czaiły się już okopy Verdun i rewolucja bolszewicka. Cały porządek ich świata miał wkrótce zsunąć się w przepaść.

      Obyśmy nie powtórzyli tego błędu.

      Dziś – gdy mija dziwne lato 2020 – nie wiemy, co będzie. Zdaje się, że nawet eksperci nabrali wody w usta,


Скачать книгу