E.E.. Olga Tokarczuk
Читать онлайн книгу.co było według niego oczywistym dowodem jasności umysłu. Dyskutowali czasem godzinę, czasem dwie i zawsze wtedy matka sama przynosiła im herbatę. Traktowała te rzadkie spotkania pokoleń jako rodzaj ściśle męskiej rozrywki, takiej jak polowanie. Artur potrafił być wtedy prowokacyjny, zadziorny, wykrzykiwał na przykład przeczytane gdzieś zdanie: „Nie ma myśli bez fosforu”, albo: „Myśl jest tym samym dla mózgu czym mocz dla nerek”, co ojca bardzo denerwowało. Zaczynali się kłócić i wkrótce okazywało się, że przemawiają do siebie z dwóch ambon i że jeden drugiego nie słucha. Artur był potem zły na siebie za to, że w ogóle poszedł do ojca. Skłonność starego Schatzmanna do „definiowania” każdego pojęcia, do cytowania Goethego i Heinego oraz dopytywanie się o każdy niezrozumiały dlań medyczny czy fizjologiczny termin, co było rodzajem obrony starzejącego się romantycznego umysłu przed tą barbarzyńską galopadą myśli, chłodziły rozpaloną głowę Artura. Kiedy syn wracał do własnego pokoju, obiecywał sobie, że już więcej nie będzie się zwierzać ojcu ze swoich odkryć dotyczących porządku w świecie.
Choć ojciec wielokrotnie słyszał od Artura o układzie podwzgórzowo-limbicznym, nie zdążył jednak poznać wszystkich szczegółów jego hipotez, od maja do sierpnia bowiem jego świadomość wypełniało tylko cierpienie.
Śmierć ojca była dla Artura zaskoczeniem, z którego wciąż jeszcze nie mógł się otrząsnąć. Razem z ojcem umarło dzieciństwo Artura i mieszkanie na Kaiserstrasse. Korytarz, nie rozjaśniany kilka razy dziennie poblaskiem atłasowej bonżurki ojca, osunął się w wieczny półmrok, salon pozbawiony dymu cygara, które ojciec palił codziennie przy kawie, i opuszczony gabinet, w którym nie było już słychać szelestu papierów, sprawiały teraz przygnębiające wrażenie opuszczenia. Dlatego łatwiej było im obojgu, jemu i matce, wyprowadzić się do mniejszego mieszkania po drugiej stronie Odry i spróbować zacząć żyć od początku. Z okien ich miejsca wygnania widać było teraz gmach uniwersytetu.
Doktor Löwe
Postanowiono przerwać naukę Erny do Bożego Narodzenia. Wyglądała ostatnio tak szczupło, tak mizernie. Ze szkoły przemysłu artystycznego na Schweidnitzer Strasse 48, gdzie Erna chodziła pierwszy rok, przysłano do niej w odwiedziny cztery koleżanki. Przyniosły jej pudełko pierników w kształcie serca i pięknie wyszytą poduszeczkę na szpilki. Erna żywo z nimi rozmawiała. Przysłuchująca się tej rozmowie pani Eltzner miała nawet wrażenie, że Erna chętnie chodziłaby nadal do szkoły, doktor Löwe radził jednak poczekać ze stałymi obowiązkami. Mogły być nadmiernym obciążeniem dla przemęczonego umysłu. Na razie na dwie godziny dziennie przychodziła do Erny młoda nauczycielka, aby doskonalić jej francuski i grę na pianinie. Chodziło o to, żeby nie izolować Erny od całego świata. To było trudne, bo jednak Erna była trochę inna. Ale czy to była choroba?
Nauczycielka, Anna Martius, mówiła doktorowi, że Erna jest pilna i obowiązkowa, czym nadrabia brak szczególnego talentu do języków i muzyki. Skarżyła się jednak na nagłe zamyślanie się dziewczynki, zapadanie w siebie, nieobecność, może marzycielstwo. Właśnie te momenty absencji najbardziej niepokoiły doktora. Obawiał się, powiedzmy to jasno, że Erna jest powoli opanowywana przez demencję. Ponieważ nie znał się dobrze na psychopatologii, postanowił się z kimś skonsultować. Pierwszy na myśl przyszedł mu Joachim Vogel, już profesor, choć młodszy od doktora Löwe o całe pokolenie. Löwe znał go od lat, można powiedzieć, od dziecka. Imponowało mu to, że Vogel myślał o chorobach psychicznych bardzo nowocześnie i nie bał się wykraczać poza utarte akademickie schematy. Ponadto Vogel miał kontakt ze światem. Z pewnością można go było uważać za eksperta.
Drugą osobą, którą brał pod uwagę doktor Löwe, był Artur Schatzmann. Ale skoro pani Schatzmann uważała, że przez Ernę mówi jego ojciec, doktor wahał się – czy Artur w tej sytuacji mógłby zachować obiektywną postawę naukowca?
Kiedy pan Eltzner wyjechał na dwa tygodnie w interesach i jego żona zaczęła namawiać doktora na zorganizowanie drugiego seansu, doktor Löwe nie powiedział ani tak, ani nie. Czuł, że w imię ostrożności, która przede wszystkim powinna cechować lekarza, nie należało się zgadzać. Uważał, że te seanse, czymkolwiek były, stanowią niebezpieczeństwo dla niedojrzałej osobowości Erny. Z drugiej jednak strony to, co przeżył ostatnim razem, tak go poruszyło, że w jego prawie siedemdziesięcioletnim umyśle już drgnął pierwszy kamyk, zapoczątkowując lawinę zmian. Nawet jeżeli był to skutek chorej wyobraźni, Löwe chciał brać udział w docieraniu przez Ernę do świata, który już niedługo miał się stać jego światem.
Dlatego doktor Löwe przychodził teraz codziennie na Ursulinenstrasse do Eltznerów, tęskniąc wręcz do tej bladej, milczącej dziewczynki, traktując ją jak swojego anioła, zwiastuna tego, co ma nastąpić.
– Jak się dziś czuje nasza Erna? – pytał od drzwi, a ona odpowiadała pytaniem:
– Zagramy w domino, doktorze?
Lubił te popołudniowe godziny, kiedy przy tym samym stoliku, przy którym wywoływano duchy, grał z nią w domino albo, kiedy przyłączały się do nich bliźniaczki, w loteryjkę. Przyglądał się wtedy ukradkiem Ernie, próbując dostrzec w niej tę skazę, to piętno, które sprawiało, że nagle stawała się obojętna i zamyślona, że mówiły przez nią… co? Duchy? Inne osobowości? Ale nie widział nic poza bladością jej mizernej buzi, poza blaskiem jasnych oczu.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.