Niespokojna krew. Роберт Гэлбрейт
Читать онлайн книгу.target="_blank" rel="nofollow" href="#litres_trial_promo">Rozdział 41
Barbarze Murray,
pracownicy opieki społecznej, pracownicy WEA, nauczycielce,
żonie, matce, babci,
piekielnie dobrej brydżystce
i najlepszej na świecie teściowej
Tam jej szukali, rozpytując wszędzie,
Gdzie zoczyć mogli ślady jej bytności,
Atoli nie znaleźli. Lecz trudności
Bądź zrządzenia losu, co jej lubemu
Okrutnie zabrały obiekt miłości,
Radzi by byli poznać […].
Edmund Spenser
The Faerie Queene
Albowiem gdyby było inaczej, coś by znikało, stając się nicością, a to jest matematycznym absurdem.
Aleister Crowley
The Book of Thoth
CZĘŚĆ PIERWSZA
Potem nastało lato ucieszne […].
Edmund Spenser
The Faerie Queene
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
1
Takiż był ten, o którym prawić będę,
Mąż sprawiedliwy Artegallem zwany […].
Edmund Spenser
The Faerie Queene
– Jesteś Kornwalijczykiem z urodzenia i wychowania – zdenerwował się Dave Polworth. – Przecież tak naprawdę wcale nie nazywasz się Strike. W świetle prawa jesteś Nancarrowem. Chyba mi nie powiesz, że uważasz się za Anglika?
W ten ciepły sierpniowy wieczór było w The Victory Inn tak tłoczno, że klienci wylegli na zewnątrz, na szerokie kamienne schody prowadzące nad zatokę. Polworth i Strike siedzieli przy stoliku w kącie i pili piwo, by uczcić trzydzieste dziewiąte urodziny Polwortha. Od dwudziestu minut dyskutowali o kornwalijskim nacjonalizmie, ale Strike miał wrażenie, że o wiele dłużej.
– Czy nazwałbym się Anglikiem? – zastanowił się na głos. – Nie, chyba raczej Brytyjczykiem.
– Pierdolisz – zaperzył się porywczy Polworth. – Nie zrobiłbyś tego. Po prostu próbujesz mnie wkurzyć.
Dwaj przyjaciele różnili się od siebie wyglądem jak dzień i noc. Polworth był niski i szczupły niczym dżokej, ogorzały i przedwcześnie pomarszczony, spomiędzy jego rzednących włosów wyzierało spalone słońcem ciemię. Jego koszulka była tak pognieciona, jakby podniósł ją z podłogi albo wyjął z kosza na brudną bieliznę, a do tego miał porwane dżinsy. Na lewym przedramieniu wytatuował sobie czarno-biały krzyż Świętego Pirana, na prawym zaś widniała głęboka blizna, pamiątka po bliskim spotkaniu z rekinem.
Jego przyjaciel Strike przypominał pięściarza, który stracił formę, i w zasadzie nim był: dużym, mierzącym grubo ponad metr osiemdziesiąt mężczyzną z lekko skrzywionym nosem i ciemnymi, gęstymi, kręconymi włosami. Nie miał żadnych tatuaży i mimo wiecznego cienia gęstego zarostu roztaczał wokół siebie aurę wyprasowanych ubrań i ogólnego zadbania, kojarzącą się z byłym policjantem albo żołnierzem w stanie spoczynku.
– Urodziłeś się tutaj – nie ustępował Polworth – więc jesteś Kornwalijczykiem.
– Problem w tym, że zgodnie z takim kryterium ty jesteś birminghamczykiem.
– Spierdalaj! – zawołał szczerze urażony Polworth. – Mieszkam tu, odkąd miałem dwa miesiące, a moja mama pochodzi z rodziny Trevelyanów. Tożsamość to coś, co czujesz tutaj. – Polworth walnął się w tors na wysokości serca. – Rodzina mojej mamy mieszkała w Kornwalii od wieków…
– No