Niespokojna krew. Роберт Гэлбрейт
Читать онлайн книгу.odczekał, by pokój wypełnił się pełnym szacunku milczeniem, przełamywanym jedynie odległymi dźwiękami Ucieczki na wieś. Gdy wyglądało na to, że nie będzie dalszego ciągu opowieści o rozlewie krwi i terrorze, skorzystał z furtki, którą przed nim uchylono.
– Lubił pan Margot?
– O tak – powiedział Dinesh Gupta, wciąż się uśmiechając. – Choć część jej przekonań i postaw wydawała mi się szokująca. Urodziłem się w tradycyjnej, aczkolwiek zeuropeizowanej rodzinie. Zanim zacząłem pracować z Margot w przychodni, nigdy nie przebywałem codziennie w pobliżu zdeklarowanej „kobiety wyzwolonej”. Na studiach i w poprzednim miejscu pracy przyjaźniłem się wyłącznie z mężczyznami.
– Była feministką?
– Och, zdecydowanie tak – potwierdził Gupta z uśmiechem. – Wytykała mi wsteczne poglądy. Margot uwielbiała naprawiać ludzi. Bez względu na to, czy chcieli zostać naprawieni czy nie – dodał, zaśmiewając się cicho. – Poza tym była wolontariuszką w WEA – Towarzystwie Kształcenia Robotników, kojarzy pan? Pochodziła z ubogiej rodziny i była wielką orędowniczką kształcenia dorosłych, zwłaszcza kobiet. Moje córki z pewnością zyskałyby jej aprobatę – powiedział Dinesh Gupta, odwracając się w fotelu, by wskazać cztery wiszące za nim zdjęcia z ceremonii rozdania dyplomów. – Jheel wciąż ubolewa, że nie mieliśmy syna, ale ja się nie skarżę. Nie skarżę się – powtórzył, odwracając się do Strike’a.
– W archiwach medycznych przeczytałem – powiedział Strike – że w przychodni Świętego Jana był jeszcze trzeci lekarz, doktor Joseph Brenner. Zgadza się?
– Tak, doktor Brenner, w rzeczy samej – potwierdził Gupta. – Wątpię, czy wciąż żyje, biedaczysko. Miałby teraz ponad setkę. Przez wiele lat pracował w tej okolicy sam, zanim dołączył do nas w nowej przychodni. Przyprowadził ze sobą Dorothy Oakden, która ponad dwadzieścia lat była jego maszynistką. W naszej przychodni została sekretarką. Starsza pani… w każdym razie taka mi się wtedy wydawała – powiedział Gupta, znowu cicho chichocząc. – Wątpię, żeby miała więcej niż pięćdziesiąt lat. Późno wyszła za mąż i niedługo potem owdowiała. Nie mam pojęcia, co się z nią stało.
– Kto jeszcze pracował w tej przychodni?
– Cóż, zastanówmy się… Była Janice Beattie, najlepsza pielęgniarka środowiskowa, z jaką kiedykolwiek współpracowałem. Urodziła się na East Endzie. Podobnie jak Margot, rozumiała, czym jest ubóstwo, ponieważ sama go doświadczyła. W tamtych czasach Clarkenwell bynajmniej nie było takie eleganckie, jakie stało się później. Wciąż dostaję od Janice kartki na Boże Narodzenie.
– A czy ma pan jej adres? – spytał Strike.
– Możliwe, że tak – odrzekł doktor Gupta. – Spytam Jheel.
Wykonał ruch, jakby chciał wstać.
– Nie ma pośpiechu, najpierw porozmawiajmy – powiedział Strike w obawie, że przerwie strumień wspomnień. – Proszę mówić dalej. Kto jeszcze pracował w przychodni?
– Zastanówmy się, zastanówmy się – powtórzył doktor Gupta, opadając z powrotem na fotel. – Mieliśmy dwie recepcjonistki, młode kobiety, ale, niestety, z obiema straciłem kontakt… Zaraz, jak one się nazywały…?
– Gloria Conti i Irene Bull? – podpowiedział Strike, który znalazł oba nazwiska w starych doniesieniach prasowych. Niewyraźne zdjęcie obu młodych kobiet przedstawiało drobną ciemnowłosą dziewczynę i blondynkę, przypuszczalnie tlenioną. Zdjęcie zrobiono, gdy wchodziły do przychodni i obie wyglądały na przygnębione. W towarzyszącym zdjęciu artykule w „Daily Express” zacytowano wypowiedź „recepcjonistki Irene Bull (25 l.)”, która powiedziała: „To okropne. Nic nie wiemy. Wciąż mamy nadzieję, że ona wróci. Może straciła pamięć albo coś”. We wszystkich doniesieniach prasowych, które przeczytał, cytowano słowa Glorii, ponieważ to ona ostatnia widziała Margot żywą. „Powiedziała tylko: »Dobranoc, Glorio, do zobaczenia jutro«. Zachowywała się normalnie, no, może była trochę zmęczona, był koniec dnia i mieliśmy niezapowiedzianą pacjentkę, która zajęła jej więcej czasu, niż przypuszczała. Była już spóźniona na spotkanie z przyjaciółką. W drzwiach otworzyła parasolkę i wyszła”.
– Gloria i Irene – powiedział doktor Gupta, kiwając głową. – Tak, zgadza się. Obie były młode, więc wciąż powinny być wśród żywych, ale nie mam zielonego pojęcia, gdzie teraz są.
– To już wszyscy? – spytał Strike.
– Tak, chyba tak. Nie, chwileczkę. – Doktor Gupta uniósł rękę. – Była jeszcze sprzątaczka. Pani z Indii Zachodnich. Jak ona się nazywała? – Wykrzywił twarz. – Niestety, nie pamiętam.
Wiadomość o sprzątaczce była dla Strike’a czymś nowym. W agencji zawsze sprzątali on albo Robin, a ostatnio pomagała im Pat. Zapisał: „Sprzątaczka, Indie Zachodnie”.
– Pamięta pan, ile miała lat?
– Naprawdę nie potrafię powiedzieć – odrzekł Gupta. – W wypadku czarnych kobiet – dodał delikatnie – o wiele trudniej oszacować wiek, prawda? Dłużej wyglądają młodo. Ale chyba miała dzieci, więc bardzo młoda nie była. Koło trzydziestu pięciu lat? – zasugerował z nadzieją.
– A zatem troje lekarzy, sekretarka, dwie recepcjonistki, pielęgniarka i sprzątaczka? – podsumował Strike.
– Zgadza się. Mieliśmy wszelkie zadatki na sukces – powiedział doktor Gupta – ale, niestety, to była smutna przychodnia. Smutna od samego początku.
– Naprawdę? – zainteresował się Strike. – Dlaczego?
– Brak chemii między ludźmi – odrzekł natychmiast Gupta. – Im jestem starszy, tym bardziej nabieram przekonania, że wszystko zależy od zespołu. Kwalifikacje i doświadczenie są oczywiście ważne, ale jeśli zespół nie jest zgrany… – splótł kościste palce – …można zapomnieć o sprawie! Nigdy nie osiągnie się pełni możliwości. I właśnie tak było w naszej przychodni. A szkoda, wielka szkoda, bo mieliśmy potencjał. Przychodnia była popularna wśród pań, które zazwyczaj wolą się leczyć u przedstawicielek swojej płci. Zarówno Margot, jak i Janice były bardzo lubiane. Od początku zaznaczały się jednak wewnętrzne podziały. Doktor Brenner dołączył do nas ze względu na udogodnienia, jakie stwarzał nowy budynek przychodni, ale nigdy nie zachowywał się jak członek zespołu. W zasadzie to z czasem zaczął okazywać niektórym z nas otwartą wrogość.
– Do kogo konkretnie był wrogo nastawiony? – spytał Strike, domyślając się odpowiedzi.
– Myślę – odrzekł ze smutkiem doktor Gupta – że nie lubił Margot. Jeśli mam być zupełnie szczery, wątpię, żeby Joseph Brenner w ogóle lubił panie. Wobec dziewczyn z recepcji też był niemiły. Oczywiście łatwiej było je zastraszyć niż Margot. Janice chyba szanował. Widzi pan, pracowała bardzo wydajnie i była mniej bojowa niż Margot. Zawsze był uprzejmy dla Dorothy, która odpłacała mu absolutną lojalnością. Ale od początku uprzedził się do Margot.
– Jak pan myśli, dlaczego?
– Och. – Doktor Gupta uniósł ręce i pozwolił im opaść w geście bezradności. – Prawda wygląda tak, że Margot… Lubiłem ją, pan rozumie, nasze dyskusje zawsze były życzliwe… Ale była jak marmite: kochało się ją albo się jej nie znosiło. Doktor Brenner nie był feministą. Uważał, że miejsce kobiety jest w domu z dziećmi, i dlatego nie pochwalał decyzji Margot, która zostawiła dziecko z opiekunką, by wrócić do pracy w pełnym wymiarze godzin. Na zebraniach panowała bardzo nieprzyjemna atmosfera. Czekał, aż Margot zacznie mówić, a wtedy ją zagłuszał, podnosząc głos. Brenner miał w sobie coś z tyrana. Uważał, że nasze recepcjonistki są guzik warte. Narzekał