Zbrodnia wigilijna. Georgette Heyer

Читать онлайн книгу.

Zbrodnia wigilijna - Georgette  Heyer


Скачать книгу
a"/>

      Georgette Heyer

      Zbrodnia wigilijna

      Tytuł oryginału

       Envious Casca ISBN 978-83-8202-157-8 Copyright © 1941 Georgette Rougier All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2020 Redakcja Grażyna Kurkowska Projekt okładki i stron tytułowych Paulina Radomska-Skierkowska Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90 [email protected] www.zysk.com.pl Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Jeden

      Joseph Herriard był zachwycony ostrokrzewami pełnymi czerwonych owoców. Ta okoliczność wydawała się zapowiadać, że planowane spotkanie rodzinne na pewno będzie udane. Przez kilka dni znosił do domu cierniste gałązki. Jego różowe oblicze promieniowało przy tym zadowoleniem, a białe loki (raczej przydługie włosy, ułożone w dumne fale) targał na dworze grudniowy wiatr.

      – Popatrz tylko na te owoce! – powiedział, podsuwając Nathanielowi gałązki pod nos, po czym położył je na stoliku karcianym, przy którym siedziała Maud.

      – Są bardzo piękne – zgodziła się, ale w jej monotonnym głosie nie słychać było nawet odrobiny entuzjazmu.

      – Zabierz stąd to paskudztwo! – warknął Nathaniel. – Nienawidzę ostrokrzewu!

      Lecz ani apatia żony, ani niechęć starszego brata nie mogły stłumić dziecięcej radości, jaka ogarniała Josepha na myśl o zbliżających się świętach. Kiedy ołowiane niebo obwieszczało opady śniegu, zaczynał mówić o tym, jak obchodzono Boże Narodzenie w przeszłości, i porównywać Lexham Manor do Dingley Dell.

      W rzeczywistości te dwa domy były do siebie tak samo niepodobne jak pan Wardle z Klubu Pickwicka i Nathaniel Herriard.

      Lexham było rodową rezydencją z czasów Tudorów, w późniejszym czasie dość chaotycznie rozbudowaną, jednak wciąż posiadało wystarczająco dużo oryginalnego charakteru, aby mogło uchodzić w swojej okolicy za atrakcję. Przestało być rodową siedzibą już jakiś czas temu, bo Nathaniel, który był majętnym człowiekiem (importował różne towary z Indii Wschodnich), po prostu nabył je za gotówkę kilka lat przed przejściem na emeryturę, przez co pozbył się poważnej części aktywów, jakie przynosiły jego dochodowe interesy. Bratanica Nathaniela, Paula Herriard, która nie lubiła Manor, nie miała pojęcia, co skłoniło starego kawalera do osiedlenia się tutaj, chyba że – taką żywiła nadzieję – chciał po śmierci zostawić posiadłość jej bratu Stephenowi. Żałowała tylko, że Stephen, który też nie przepadał za tym miejscem, nawet nie próbował silić się wobec tego starego człowieka na jakąkolwiek uprzejmość.

      Choć Stephen bezustannie denerwował stryja, wszyscy sądzili, że to właśnie on zostanie spadkobiercą Nathaniela. Był jego jedynym bratankiem, więc jeśli Nathaniel nie zamierzał zapisać fortuny swojemu jedynemu żyjącemu bratu, Josephowi – co ten ostatni sam uważał za mało prawdopodobne – posiadłość miała się dostać w niewdzięczne ręce Stephena.

      Tę teorię mógł potwierdzać fakt, że Nathaniel lubił Stephena chyba bardziej niż któregokolwiek innego członka swojej rodziny. A lubiło go tak naprawdę niewielu ludzi. Jedyną osobą, która mocno wierzyła, że pod jego mało atrakcyjną powłoką zewnętrzną kryje się wspaniała osobowość, był Joseph, skonstruowany w taki sposób, że widział w każdym jedynie dobre cechy.

      – W Stephenie tkwi mnóstwo dobra. Wspomnicie jeszcze moje słowa, nasz kochany łobuziak wkrótce wszystkich zaskoczy! – stwierdził Joseph z pewnością w głosie akurat wtedy, gdy jego bratanek ujawnił najgorsze cechy swojego charakteru.

      Tymczasem Stephen nie okazał nawet odrobiny wdzięczności ze te nieoczekiwane pochwały. Na jego ciemnej, raczej posępnej twarzy zagościł jedynie krzywy uśmieszek, który na kilka chwil zbił z tropu biednego Josepha. Joseph stanął wtedy przed bratankiem z miną człowieka straszliwie zawiedzionego.

      – Wytrącanie z równowagi ludzi słabych intelektualnie wcale mnie nie bawi – oświadczył Stephen, nawet nie wyjąwszy z ust fajki.

      Joseph uśmiechnął się na to mężnie, co zmusiło Paulę, aby stanęła w jego obronie. Ale Stephen szyderczo zarechotał i znów poświęcił całą uwagę czytanej przez siebie książce. Zanim Paula zdążyła dać mu do zrozumienia, dość oględnie zresztą, co sądzi o jego manierach, Joseph, którego niezachwianej pogody ducha nie mogło zmącić na długo niczyje, nawet najgorsze zachowanie, odzyskał humor i wyniośle wytłumaczył gburowatość Stephena tym, że akurat coś mu leży na wątrobie.

      Maud układała wtedy, jak zwykle, skomplikowanego podwójnego pasjansa, a jej pulchna twarz nie zdradzała niczego poza umiarkowanym zainteresowaniem pozycjami asów i królów. Odezwała się jednak swoim zwykłym, beznamiętnym głosem, by stwierdzić, że na kłopoty z wątrobą mogą pomóc sole, ale trzeba je zażyć przed śniadaniem.

      – Mój Boże! – wykrzyknął Stephen, zdejmując tyczkowate nogi z głębokiego krzesła. – Pomyśleć, że w tym domu mieszkali kiedyś tolerancyjni ludzie!

      Nikt nie miał wątpliwości, co nastąpi po tej bezlitosnej uwadze: gdy tylko Stephen wyszedł z pokoju, Joseph zapewnił Paulę, że nie musi się zamartwiać tą wymianą zdań, gdyż on sam zna bratanka zbyt dobrze, aby się przejmować jego słowami.

      – Nie sądzę, aby mój kochany Stephen naprawdę miał złe zdanie o gościnności Nata – powiedział z jednym ze swoich zagadkowych uśmiechów.

      Joseph i Maud nie zawsze byli lokatorami w Lexham Manor. Jeszcze kilka lat wcześniej Joseph bezustannie zmieniał miejsca pobytu. Wspominając przeszłość, nazwał siebie przysłowiowym, zagubionym groszkiem przy drodze. Powiedział, że uwielbiał podróżować i że Stephena za nic w świecie nie może drażnić ktoś, kto święcił triumfy na deskach teatralnych. Potem westchnął, uśmiechnął się i dodał:

      Bo Joseph występował kiedyś na scenie. Zdobywszy w młodości wykształcenie prawnicze, szybko zrezygnował z tego zawodu (stając się zagubionym groszkiem przy drodze) dla znacznie lepszych perspektyw, jakie niosła uprawa kawy w Afryce Wschodniej (dająca także możliwość podróżowania). Od najmłodszych lat wykonywał wszelkie prace, jakie można sobie tylko wyobrazić. Na własną rękę poszukiwał złota. Nikt nie wiedział, dlaczego porzucił scenę, wydawało się bowiem, że był wręcz stworzony do występów w teatrze. W końcu związał się z kolonialnymi i południowoamerykańskimi firmami turystycznymi, jednak trudno byłoby jego zamiłowaniem do podróży wyjaśnić fakt, że porzucił tak wiele innych zajęć, w tym aktorstwo, które go pochłaniały w różnych miejscach na świecie.

      Właśnie wtedy, gdy grywał w sztukach Szekspira, spotkał i poślubił Maud. Choć młodym Herriardom, którzy poznali Maud po tym, jak skończyła pięćdziesiątkę, wydawało się to nieprawdopodobne, niegdyś zajmowała ona zaszczytne miejsce w drugim rzędzie chóru teatralnego. Z upływem czasu nabrała kształtów i trudno było dostrzec w jej małej, okrągłej twarzy, w drobniutkich ustach, osadzonych pomiędzy głębokimi bruzdami przy różowych policzkach, i w jej bladoniebieskich, lekko wystraszonych oczach ślady nieprzeciętnej urody, jaką się chlubiła w młodości. Rzadko wspominała swoje młode lata, od czasu do czasu rzucała jedynie półsłówka, co utwierdzało Paulę w przekonaniu, że w jej przeszłości tkwi jakaś tajemnica.

      Młodzi Herriardowie i Mathilda Clare, ich daleka kuzynka, znali Josepha i Maud jedynie z opowieści, dopóki morze nie wyrzuciło ich przed dwoma laty na angielski brzeg – dokładnie w Liverpoolu. Przypłynęli z Ameryki Południowej ze sporym majątkiem, lecz bez perspektyw na dalsze


Скачать книгу