Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson

Читать онлайн книгу.

Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson


Скачать книгу
ściągnąć posiłki – powiedziałem do Harrisa.

      Spojrzał na mnie z sarkastycznym niedowierzaniem. Gdy odpowiedział przez komunikator, słyszałem, że trochę dyszy.

      – Noż kurwa, naprawdę? Tak uważasz? A ja myślałem, że sam je wszystkie pozabijam.

      Graves podniósł moje działo.

      – Specjalisto, miejsce tej broni jest w twoich rękach – upomniał mnie surowo.

      Pieczołowicie zbadał miotacz. Zauważyłem, że nie zwracał uwagi na otaczających go rannych. Bardziej interesował go stan tej tuby niż czyjekolwiek zdrowie.

      – To jeden z zaledwie dwóch czynnych ciężkich miotaczy – powiedział, wręczając mi tubus. – Ma być sprawny. Jest wart więcej niż każdy z nas.

      – Dlaczego tak pan sądzi, sir? – spytałem.

      Weteran Harris wziął się pod boki i spiorunował mnie wzrokiem, ale centurion przyjął to pytanie w miarę dobrze.

      – Wiem, że nie widziałeś za wiele z tej walki, bo przez większą jej część odpoczywałeś sobie na plecach, ale na jakimkolwiek dystansie te tuby stanowią nasze jedyne skuteczne uzbrojenie. Sargon zdjął jednego z nich, ty unieszkodliwiłeś dwóch kolejnych. Pozostała czwórka obcych dostała się blisko i zadała nam duże straty. Lepiej się ich pozbyć z odległości, zgodzisz się?

      Przytaknąłem, uznając jego argumenty. Obejrzałem tubus i uruchomiłem serię testów diagnostycznych na moim stuku.

      – Jest trochę poobijany, ale będzie strzelał – powiedziałem.

      Graves pokiwał głową i zamachał do wszystkich, by zwrócić ich uwagę. Podoficerom kazał stanąć wokół jednego z trucheł. Chodziło mu o pierwszego z zabitych obcych, tego, w którym Sargon wypalił wielką dziurę. Centurion zwrócił się do Natashy, która była jedynym technikiem w naszej grupie:

      – Powiedz mi, z czym mamy tutaj do czynienia. Ta zewnętrza powłoka jest organiczna czy nie?

      Natasha przykuśtykała bliżej i zagłębiła dłonie w obcych tkankach, które zadrżały lekko pod jej dotykiem.

      Wydawała się tym zupełnie niewzruszona. Przypomniało mi się, że interesowały ją biologiczne osobliwości. Teraz także wydawała się zafascynowana tym, co widzi.

      – Nie – oznajmiła. – Powiedziałabym, że to polimer: coś jakby gruby wąż z tworzywa, który osłania ich prawdziwe kończyny. Widzicie te warstwy? Materiał przylega ściśle, ale jestem pewna, że to kombinezon.

      Przyglądałem się jej z podziwem. Grzebała w dymiącym truchle obcego jak prawdziwy zawodowiec.

      – Tak podejrzewałem – mruknął Graves. – A co z tymi łuskami?

      – Warstwa ochronna – wyjaśniła Natasha. – Zdaje się, że coś na wzór lekkiej zbroi. Może to obcy odpowiednik skafandrów kosmicznych. Wygląda jednak na to, że materiał nie jest inteligentny. Nie widzę żadnych oznak, żeby próbował się zasklepić. Ani niczego, co przypominałoby system automatycznego leczenia. To prosty, ochronny skafander kosmiczny.

      Graves wyprostował się i oparł dłonie na biodrach.

      – Żadnej broni. Żadnej technologii Galaktycznych. Biorę to za dobrą monetę. Wcale nie są tacy zaawansowani.

      – Przepraszam, sir – powiedziałem – ale zdołali przebić się przez bańkę czasoprzestrzenną i zaatakować znajdujący się wewnątrz statek.

      Graves pokręcił głową.

      – Nic takiego. Napadli na nas, kiedy wyszliśmy z nadświetlnej.

      Musiałem wyglądać na zupełnie skołowanego, bo prychnął na widok mojej miny.

      – Są cwani, ale to żadni geniusze. Wyszliśmy z nadświetlnej, kiedy Skrullowie wykryli nieoznaczone pole odłamków na trasie przelotu. Pamiętajcie, że statek z napędem nadświetlnym wciąż jest podatny na miny i podobne przeszkody. Wyłączyliśmy go, żeby wprowadzić korektę kursu. Wtedy nastąpił atak.

      – Żadnych min, sir?

      – Nic. Tylko zasadzka.

      Pokiwałem głową.

      – Zmyłka. Zrobili nas jak przydrożni bandyci.

      – Dokładnie – odparł Graves. – Są bystrzy, silni i cwani, ale ich środki są niezbyt wyszukane.

      Byłem gotów zgodzić się z tą oceną, ale Carlos był innego zdania.

      – Sir? – zaprotestował. – Skąd się tu wzięli? Skąd wiedzieli, gdzie i kiedy dokładnie zjawi się nasz statek?

      – Nie jesteśmy tu pierwsi. Znajdujemy się na znanym szlaku handlowym. Statki Galaktycznych już przelatywały przez ten system. Obserwowali go, ale chyba z innych powodów, niż wcześniej zakładaliśmy. W każdym razie ci obcy musieli wiedzieć, że tu trafimy, i zaczaili się na nas.

      Jego wyjaśnienia rodziły tyle samo pytań, co odpowiedzi, ale postanowiłem siedzieć cicho. Czy nasi napastnicy czyhali na każdy statek, który trafiał do ich systemu? Byłoby to kozackie zagranie. Otrzymali imperialne ultimatum: dołączcie i pokłońcie się – albo umierajcie. Może nie potraktowali go poważnie.

      – Ale… sir? – spytałem. – Co z tutejszymi osadnikami i naszą misją? Skąd się tu wzięli ci obcy? Jak oni się w to wpisują?

      – To, co chcę od was słyszeć, to mniej pytań, a więcej odpowiedzi. Na razie skupmy się na odzyskaniu naszego statku. Całokształt ogarniemy później… jeśli będzie jakieś później.

      – Tak jest, sir.

      Powinienem był przewidzieć, co będzie dalej, ale i tak jakoś mnie to zaskoczyło.

      – Ruszamy tym korytarzem na mostek – oświadczył weteran Harris. – Sargon, McGill, idziecie na szpicy.

      Chwilę później maszerowałem już rurowatym przejściem ku zalegającej w dali ciemności. Na moim barku spoczywał miotacz, a po moich plecach spływały krople zimnego potu. Przy każdym kroku spodziewałem się, że ze ścian wyskoczą na mnie olbrzymie stwory.

      Dotarliśmy do kolejnej grodzi bez żadnych przeszkód. Poczułem ulgę, ale do końca potyczki było jeszcze daleko.

      Gdy inni żołnierze mnie otoczyli i zaczęli otwierać kolejny właz, skierowałem swój tubus na sam jego środek. Cała ta scenka wyglądała zbyt znajomo. Trudno było nie myśleć, że pakujemy się w kolejną zasadzkę. Jeśli obcy nie mieli broni strzeleckiej, sprytnym posunięciem byłoby atakowanie nas wtedy, gdy jesteśmy wszyscy ściśnięci przy grodziach.

      Weteran Harris podszedł bliżej, kiedy reszta szamotała się z włazem. Mieli jakieś kłopoty.

      – Zaraz otworzą – rzucił. – Wciąż masz ustawiony szeroki strumień?

      – Nic nie zmieniałem, weteranie.

      Pokiwał głową.

      – Myślę, że to był dobry wybór. Nie mówię, że Sargon popełnił błąd, ale jeśli kryją się po drugiej stronie tego włazu, znowu będziesz mógł im zamieść po ryjach.

      Sargon przyklęknął obok mnie, wpatrując się w zamknięte wrota w zawziętym skupieniu.

      – Wet ma rację – przyznał. – Trochę się martwiłem, ale rozegrałeś tę ostatnią potyczkę jak zawodowiec. Chyba jest już z ciebie prawdziwy bombardier.

      – Po prostu robię swoje – odparłem.

      Szczerzyłem się do wnętrza hełmu, uradowany pochwałą. Wiedziałem, że będę musiał wycisnąć z niej, co się da. W Legionie Varus przychylne słowo to prawdziwa rzadkość.

      Sterczeliśmy tak kolejną minutę, ale właz wciąż był zamknięty na głucho.


Скачать книгу