Cyrk polski. Dawid Krawczyk
Читать онлайн книгу.Operatorzy rozstawiają kamery, wolontariusze w fioletowych koszulkach rozgrzewają się, przestępując z nogi na nogę, fotoreporterzy ziewają.
Bohater poranka Robert Biedroń zaraz wejdzie na parking pod warszawskim Torwarem.
Pojawia się w towarzystwie przybocznych. Po lewej sekretarz zarządu Krzysztof Gawkowski, jesionka i niebieski szalik. Wiosna wyciągnęła go z SLD w listopadzie 2018 roku. U Biedronia buduje tak zwane struktury, czyli partię w terenie, tam, gdzie trzeba wykonać codzienną pracę i gdzie przeważnie nie docierają kamery stacji telewizyjnych. Zajmował się tym przez lata w Sojuszu, ale podobnie jak inni ambitni politycy jego pokolenia uderzył w eseldowski szklany sufit. W 2015 roku walczył o przywództwo po odejściu Leszka Millera, ale bezskutecznie. Gawkowski, Michał Syska[2], Paulina Piechna-Więckiewicz – to nazwiska z list SLD, teraz w drużynie Biedronia.
Po prawej Marcin Anaszewicz, wiceprezes Wiosny i szef sztabu, główny kampanijny strateg. Dopasowany trencz, różowa koszula, krawat. Z Biedroniem współpracuje od dawna: w 2011 roku prowadził jego zwycięską kampanię wyborczą do Sejmu, a po tym, jak w roku 2014 pomógł mu zostać prezydentem Słupska, pracował w urzędzie miasta. Nieoficjalnie to on trzyma w Wiośnie korporacyjny porządek. Jeszcze bardziej nieoficjalnie: mało kto lubi z nim pracować. Kiedy w końcu przed wyborami parlamentarnymi odejdzie z formacji, jego dotychczasowi współpracownicy będą świętować.
– Jedenaście tysięcy kilometrów przed nami, ponad pięćdziesiąt miast, prawie dwadzieścia dni w podróży. To dalej niż do Władywostoku – zaczyna entuzjastycznie lider. – Jedziemy rozmawiać z ludźmi. Będziemy mieli setki spotkań w całej Polsce: w małych miasteczkach, na wsi nawet, w dużych miastach.
Selfie przed autobusem i można wsiadać. Sztab z prezesem z tyłu, media z przodu.
Z rozpiski przesłanej przez biuro prasowe: następny przystanek pod Jasną Górą, później Sosnowiec, Nikiszowiec w Katowicach i burza mózgów w Gliwicach. Dzień na czarno, węgiel i kler.
Zatrzymujemy się na stacji benzynowej – kilka dystrybutorów, sklep i bar Łakomczuszek. Osiem kilometrów za Mszczonowem. Biedroń robi „moment”. Ekipa Wiosny wie, że nie wiezie w autobusie prezydenta ani premiera. Nie wystarczy, że ustawią mikrofon za pulpitem, żeby telewizje wrzuciły ich do serwisów. Dlatego robią tyle „momentów”, ile się da. Kandydat na tle urządzeń podających paliwo to zawsze ciekawszy obrazek niż ta sama, zgrana już nieco twarz z partyjną ścianką za plecami.
Kolejny „moment” pod Jasną Górą, gdzie Biedroń wymachuje Biblią i Konstytucją. Potem przystanek w Kazimierzu Górniczym, pod domem z widokiem na kopalnię. W latach dwudziestych i trzydziestych mieszkał tu na drugim piętrze Leon Kruczkowski, ale to tylko ciekawostka. Przyjechaliśmy, żeby zobaczyć się z lokatorami pierwszego piętra. To dom rodzinny Macieja Klimka, działacza Wiosny i radnego z Wojkowic. Teraz mieszka tu jego wuj Radosław, i to on jest gospodarzem spotkania.
Facet imponuje mi od pierwszej chwili, gdy wysiadamy z autobusu. Nie wystroił się specjalnie na przyjazd znanego gościa. Nie nadskakuje mu, jak wszyscy od rana. Jest u siebie, może sobie siedzieć nieogolony, w burym polarze. To Biedroń musi postarać się o jego względy, a nie na odwrót. On nie daje się uwieść zbyt łatwo. Nie boi się też prostować tego, co opowiadają inni uczestnicy improwizowanej rozmowy przy kawie i ciastku, poza nim jak jeden mąż startujący z list Wiosny do europarlamentu.
Biedroń siedzi i zadaje pytania. O kopalnię, o Leona Kruczkowskiego, o rozkopaną drogę, o młodość, o starość, wreszcie o zdjęcia rodzinne rozłożone na stole. Czarno-białe fotografie wędrują z jednej kupki na drugą, a skorupa pana Radosława pęka powoli. On sam zaczyna wierzyć, że polityka celebrytę szczerze interesuje historia jego bliskich. Prezes Wiosny wręcza mu swoją książkę Nowy rozdział i właśnie wypisuje dedykację.
Dzielnie stawiał opór, ale po otrzymaniu książki z autografem składa broń.
Do salonu wchodzi Patryk, asystent Biedronia, i informuje, że za pięć minut odjeżdżamy.
Kolejny przystanek, Nikiszowiec. Podwórko między familokami. Niskie budynki ze sczerniałej cegły zbudowane zostały sto lat wcześniej, żeby zakwaterować górników, hutników i ich rodziny. W poniedziałkowe popołudnie ulice są opustoszałe. Tylko grupka życiowych rozbitków pod sklepem spożywczym patrzy z zainteresowaniem, co to za ekipa w garniturach i z kamerami zwaliła się im pod domy.
Na konferencji Biedroń mówi, że prędzej czy później odejdziemy od węgla. Nie ukrywa, że Wiosna chciałaby prędzej, ale zastrzega, że jest plan, jak zrobić to bezboleśnie.
Z okien w familokach wystają ludzie oparci na przerzuconych przez parapety pierzynach. Słuchają z zaciekawieniem, niektórzy nawet kiwają głowami z aprobatą. Tylko jeden facet w podkoszulku teatralnie trzaska oknem.
Po Biedroniu przemawia śląska jedynka, czyli Łukasz Kohut. Przy liderze wypada blado. Mówi trochę jak z kartki, a trochę jak kościelny lektor, nic porywającego, ani dla dziennikarzy, ani dla ludzi w oknach. Najważniejsze postulaty Kohuta to przeniesienie do Katowic ministerstwa energii i przyznanie śląszczyźnie statusu języka regionalnego.
– Ślōnskŏ gŏdka językiem regionalnym, bo niy ma gańba gŏdać po naszymu – rzuca na zakończenie.
Przed festiwalem selfie chwila dla dziennikarzy. Reporter z lokalnego oddziału TVN24 pyta Biedronia o jakiś obraz Matki Boskiej. Podobno ktoś go zniszczył i jest ścigany przez policję. Od naszego wjazdu do Nikiszowca minęła prawie godzina. Nie miałem czasu śledzić newsów i nie mam pojęcia, o czym mowa.
– My, jako Wiosna, oczywiście jesteśmy za rozdziałem państwa od Kościoła, ale uważamy, że szacunek dla symboli kultu religijnego jest bardzo ważny. Pomimo że opowiadamy się za zniesieniem paragrafu o obrazie uczuć religijnych, będziemy bronić wszystkiego, co jest czczone poprzez kult religijny. I kiedy ktoś podnosi rękę na takie symbole, to na pewno też będziemy domagać się ścigania, bo takie rzeczy nie powinny mieć miejsca – brzmi odpowiedź.
Teraz już kompletnie nic nie rozumiem. Antyklerykalny Biedroń będzie ścigać bluźnierców? Nie słucham kolejnych pytań, tylko sprawdzam w internecie, o co chodzi. A tam szaleje burza wokół tęczy.
W trakcie konferencji na podwórku między familokami media donoszą, że do mieszkania pięćdziesięciojednoletniej aktywistki Elżbiety Podleśnej weszła policja. Podleśną oskarżono o obrazę uczuć religijnych, bo w nocy z 26 na 27 kwietnia miała rozklejać w Płocku podobizny Matki Boskiej Częstochowskiej w tęczowej aureoli.
Na Twitterze z gratulacjami i podziękowaniami dla interweniujących zdążył się już wyrwać minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński: „Dziękuję @PolskaPolicja za sprawną akcję z wytypowaniem i zatrzymaniem osoby podejrzewanej o profanację świętego od wieków dla Polaków wizerunku Matki Bożej. Żadne bajanie o wolności i »tolerancji« NIKOMU nie daje prawa do obrażania uczuć ludzi wierzących”.
Po liberalnej stronie internetu wrzenie: totalitaryzm, autorytaryzm, cenzura – to co bardziej parlamentarne określenia. Biedronia, najwidoczniej skupionego całkowicie na konferencji pod familokami, nikt chyba nie zbriefował, czym żyje Polska. Tymczasem zanosi się na ogólnokrajowy dym: policja, tęcza, Matka Boska – takie trio zebrane w jednej historii musi się kliknąć. Dlatego dziennikarz zlewa lejtmotyw mityngu w Nikiszowcu i od razu ciśnie o komentarz do sprawy Podleśnej. Gdybym robił w newsach i był rozliczany z klików, zachowałbym się pewnie tak samo. Na marginesie ćwiczenie dla wszystkich: przejrzyjcie historię przeglądarki i sprawdźcie, czy więcej czasu spędziliście na newsach takich jak ten, czy wczytując się w elaboraty o transformacji energetycznej. W historii zatrzymania Podleśnej są krzywda, represje, wolność artystyczna, uczucia religijne, symbole święte dla katolików i symbole ważne dla osób LGBT. Nic, tylko bić w klawiaturę i klepać płomienne komentarze!
Reakcja mediów na teatr, który urządziła policja w domu aktywistki, nie była trudna do przewidzenia. Ktoś, kto wysłał po nią oddział, jak po groźnego przestępcę,