.
Читать онлайн книгу.zajęć nie ma zbyt dużo przestrzeni na niedziałanie czy bezwysiłkowość. To samo dotyczy skupienia uwagi na chwili obecnej, na tym, co się dzieje w umyśle podczas przyjmowania określonej pozycji. W ćwiczeniach całkowicie nakierowanych na ciało niewiele uwagi poświęca się czystemu byciu, które jest równie ważne w pracy z ciałem, jak i w każdej innej sytuacji. Oczywiście możemy ów stan czystego bycia odnaleźć na własną rękę, ponieważ jest on zawsze obecny. O wiele trudniej go jednak odnaleźć, gdy dominują atmosfera i podejście stojące w radykalnej opozycji do takich doświadczeń. Niemniej także to nastawienie się zmienia i wielu instruktorów jogi umiejętnie włącza uważność w program zajęć. De facto sporo nauczycieli jogi praktykuje uważność i bierze udział w odosobnieniach medytacyjnych organizowanych przez ośrodki mindfulness.
* * *
Większość z nas potrzebuje przyzwolenia, by przełączyć się z trybu aktywności na tryb czystego bycia – a to z tego względu, że od najmłodszych lat narzucano nam pogląd stawiający aktywność wyżej niż czyste bycie. Nikt nas nigdy nie uczył, jak rozwijać w sobie nastawienie faworyzujące bycie. Większość z nas potrzebuje więc przynajmniej kilku wskazówek, by zapuścić się w ową sferę egzystencji i na dobre się tam zadomowić.
Nie tak łatwo nawiązać kontakt z trybem czystej egzystencji podczas ćwiczeń, zwłaszcza w trakcie zajęć ukierunkowanych na aktywność i wyczyn. Co więcej, jest to trudne również dlatego, że podczas ćwiczeń nasz umysł nadal pochłonięty jest swoimi zwykłymi obsesjami, sposobem reagowania i wszechobecnym brakiem uważności.
Aby dostrzec sferę czystego istnienia i zadomowić się w niej, musimy nie tylko nauczyć się mobilizować moc naszej uwagi i świadomości w trakcie ćwiczeń, lecz później tę umiejętność także wytrwale pogłębiać. Zarówno zawodowi sportowcy, jak i amatorzy zaczynają rozumieć, że jeśli nie poświęcają umysłowi takiej samej uwagi jak ciału, to lekceważą całą sferę osobistego potencjału i zaangażowania, od których może zależeć ich sukces.
Także w fizjoterapii, obejmującej ćwiczenia rozciągające i wzmacniające przeznaczone dla rekonwalescentów i osób z chronicznym bólem, pomija się często rolę oddechu i wrodzoną zdolność pacjentów do rozluźnienia się. Taka praca z ciałem nie uwzględnia dwóch istotnych elementów: oddechu i umysłu. Pacjenci borykający się z bólem często opowiadają nam o tym, jak istotne jest połączenie ćwiczeń fizjoterapeutycznych z uważnym oddechem. Mają wówczas poczucie, że w zalecanych ćwiczeniach otworzył się nowy, inny wymiar. Fizjoterapeuci mówią wtedy o radykalnej poprawie stanu swych podopiecznych.
Gdy sfera czystego istnienia jest uwzględniona podczas łagodnych ćwiczeń wzmacniająco-rozciągających, takich jak joga czy fizjoterapia, działania uznawane zwykle za „gimnastykę” zmieniają się w medytację. Dzięki temu mogą je podjąć, a nawet czerpać z nich radość ludzie, którzy nie wytrzymaliby takiego poziomu aktywności fizycznej w szybszym tempie i pod dyktando osiągania postępów.
Podstawowa zasada MBSR głosi, że każdy musi świadomie wziąć odpowiedzialność za odczytywanie sygnałów wysyłanych mu przez ciało w trakcie ćwiczeń jogi. Oznacza to baczne wsłuchiwanie się w przekaz płynący z ciała i zachowanie niezbędnej ostrożności. Nikt nie usłyszy za nas naszego ciała. Jeśli chcemy się rozwijać, jeśli chcemy wzmocnić zdrowie, musimy sami wziąć odpowiedzialność za to zadanie. Ciało każdego z nas jest inne, każdy musi więc sam poznać własne ograniczenia. Jedyny sposób to ostrożna, uważna, długotrwała samodzielna eksploracja tych granic.
Wyruszając w tę podróż, uczymy się, że uważne nastawienie wobec własnego ciała – bez względu na stan zdrowia fizycznego – skutkuje przekraczaniem kolejnych ograniczeń. Odkrywamy, że możemy coraz pełniej i dłużej wykonywać dane ćwiczenie. Zatem nasze przekonania o własnych możliwościach i ich granicach powinny być elastyczne, ponieważ ciało może nas w tym względzie nauczyć wielu rzeczy, jeśli tylko uważnie się w nie wsłuchamy.
Oczywiście w tym spostrzeżeniu nie ma nic nowego. Sportowcy w duchu tego podejścia wciąż poprawiają swoje wyniki. Wciąż badają swoje granice. Jednak robią to, by coś osiągnąć, podczas gdy my stosujemy to podejście, aby pozostać w miejscu, w którym już jesteśmy. Paradoks polega na tym, że my też coś osiągniemy, tyle że bez gorączkowych starań.
Osoby z problemami zdrowotnymi – podobnie jak sportowcy – powinny pracować ze swoimi ograniczeniami, bo gdy „źle” dzieje się z jedną częścią ciała, mamy skłonność do wycofywania się i pomijania wszystkich innych. To rozsądny krótkoterminowy mechanizm obronny sprawdzający się w przypadku choroby lub urazu. Aby wyzdrowieć, aby dojść do siebie, ciało potrzebuje okresów wytchnienia.
Często jednak zdroworozsądkowe, krótkoterminowe rozwiązanie może nieświadomie przerodzić się w długoterminowy, bierny styl życia. Z biegiem czasu, zwłaszcza gdy odnieśliśmy jakiś uraz albo cierpimy na jakąś dolegliwość, ograniczone wyobrażenie o własnym ciele może mieć wpływ na pogląd, kim jesteśmy. Jeśli nie zdajemy sobie sprawy z tego procesu dokonującego się w naszym wnętrzu, być może uwierzymy we własne upośledzone wyobrażenie i się z nim utożsamimy. Zamiast przetestować własne granice i ograniczenia, bezpośrednio ich doświadczając, uznajemy za prawdę jakąś ich postać, opierając się na swoich przekonaniach, opinii lekarza albo członków rodziny zatroskanych naszym położeniem. Możemy więc nieświadomie zbudować mur między sobą a swoją pomyślnością.
Takie myślenie może prowadzić do sztywnego, zafiksowanego poglądu na własną osobę jako kogoś w „kiepskiej formie”, „za starego”, kogoś, z kim „coś jest nie tak”, a może nawet jako „kalekę”. Każda taka ocena uzasadnia bezczynność i całkowite zaniedbanie własnego ciała. Możemy popaść w przesadę do tego stopnia, że uwierzymy w konieczność przeleżenia każdego dnia w łóżku albo rezygnacji z wszelkich zajęć poza domem.
Podobne poglądy łatwo prowadzą do tego, co czasem określane jest jako „zachowanie na podłożu chorobowym”. Zaczynamy organizować nasze życie wewnętrzne wokół zajęć związanych z chorobą, urazem lub upośledzeniem, podczas gdy reszta naszego życia niestety ulega atrofii wraz z ciałem. Nawet jeśli naszemu ciału nic nie dolega, ale nie stawiamy mu wymagań, będziemy mieć ograniczone wyobrażenie o jego możliwościach. Obraz własnej osoby i ciała wykrzywia się u osób z nadwagą, przypadłością coraz powszechniejszą.
Fizjoterapeuci mają dwie cudowne maksymy, przydatne dla osób pragnących zatroszczyć się o swoje ciało: „Ćwiczenie fizyczne jest terapią” oraz „Organ nieużywany zanika”. Według pierwszej z nich najważniejsze jest to, że w ogóle zajmujesz się ciałem, a nie to, co konkretnie dla niego robisz. Druga maksyma przypomina nam, że ciało nie jest bytem statycznym, że ciągle się zmienia i reaguje na stawiane mu wymagania. Jeśli nigdy nie musi biegać, robić skłonów, przysiadów lub skrętów ciała, jego zdolność do wykonywania tych ćwiczeń z czasem się zmniejsza. Mówimy wówczas, że „wypadliśmy z formy”, ale to zakłada jakiś ustalony stan. W rzeczywistości im dłużej nie jesteśmy w formie, w tym gorszym stanie pozostaje nasze ciało. Kondycja się pogarsza.
Ów spadek formy znany jest pod technicznym określeniem atrofii wywołanej bezczynnością. Kiedy ciało pozostaje dłuższy czas w łóżku, na przykład w szpitalu podczas rekonwalescencji po operacji, następuje szybki spadek masy mięśniowej, zwłaszcza nóg. Uda chudną z każdym dniem. Tkanka mięśniowa zanika, jeśli nie jest poddawana ciągłemu wysiłkowi. Mięśnie marnieją, giną w oczach. Gdy wstajemy z łóżka, zaczynamy się ruszać, ćwiczymy nogi, mięśnie powoli się odbudowują.
Nie tylko mięśnie nóg ulegają atrofii w przypadku bezczynności. Dotyczy to wszystkich mięśni szkieletowych. Stają się także krótsze, tracą tonus, a u osób prowadzących siedzący tryb życia są bardziej podatne na urazy. Ponadto przeciągające się okresy bezczynności lub niedostatecznego obciążenia mają prawdopodobnie wpływ również na stawy, kości, naczynia krwionośne zasilające dane partie ciała,