Damy Władysława Jagiełły. Kamil Janicki
Читать онлайн книгу.rzecz bez znaczenia. Elżbieta po roku 1410 nie potrzebowała i zwyczajnie nie chciała angażować się w nową relację. Matka dała jej wzór samodzielności. I nauczyła ją, że być samemu to nie to samo co być samotnym.
Jako wdowa obdarzona synem, Elżbieta cieszyła się swobodą niedostępną w stanie zamężnym. Wcześniej mimo wszystko musiała się liczyć z Wincentym. Teraz głosu nie miał już nikt poza nią samą.
Pozostała wdową, ale w żadnym razie nie zamierzała ponad miarę przeciągać żałoby. Rychło wróciła do życia. Brała udział w dworskich uroczystościach, przyjmowała gości, nawiązywała cenne kontakty. Bardzo możliwe, że właśnie w tym czasie zbliżyła się do księżnej Aleksandry – żony Siemowita, władcy Mazowsza, a przede wszystkim ukochanej siostry króla Jagiełły. Ta została jej przyjaciółką i w przyszłości miała wspierać Elżbietę w najtrudniejszych chwilach[68].
Pani z Pilczy i Łańcuta wróciła też… na sale sądowe. Czupurność i nieustępliwość również odziedziczyła po matce. Zupełnie jak Jadwiga nie miała litości dla nikogo, kto łakomił się na jej majątek. Nawet dla członków rodziny. Według zachowanego dokumentu wdała się w spór z własnym pasierbem, Mikołajem. Mężczyzna, syn bliżej nieznanej pierwszej żony Wincentego, twierdził, że w spadku po ojcu należy mu się rodowa siedziba, Granów. Elżbieta była jednak nieprzejednana. Dobrze pamiętała, że mąż utracił majętność na rzecz jej matki, a w efekcie to ona była jej prawną spadkobierczynią. Finał sprawy nie jest znany, ale łatwo się go domyślić, zwłaszcza że możnowładczyni zaprzęgła do pomocy samego króla, który wystawił – podobnie jak kiedyś Jadwidze – specjalny dyplom zabezpieczający jej interesy[69].
Familiarne relacje między rodzeństwem chrzestnym nie uległy rozluźnieniu. W 1415 roku Władysław Jagiełło po raz kolejny odwiedził przytulną drewnianą rezydencję w Łańcucie. Teraz już nie gościł na naradzie wojennej ani u zaufanego starosty. Po prostu przyjechał do swojej najdawniejszej przyjaciółki[70]. Nie był sam. Wraz z monarchą do Łańcuta zawitała także jego druga małżonka – Anna. Wnuczka wielkiego króla Kazimierza, dziedziczka polskiej korony, a zarazem… kobieta, z którą Jagiełło wcale nie chciał brać ślubu. Nie miał jednak wyjścia.
.
– Nie chcę zakłócać jej spokoju… W tak trudnych dniach potrzebuje przecież odpoczynku… – bąknął Władysław Jagiełło. Niepewnie i nieprawdziwie.
Tęczyński nie dawał jednak za wygraną. Władcy dźwięczały w uszach jego słowa, wypowiedziane z nieustępliwością, niemal szorstko. W sposób, który nie pozostawiał pola do odmowy.
– Najjaśniejsza pani pragnie towarzystwa waszej królewskiej mości. To może być już ostatnia szansa, by z nią mówić – usłyszał. I teraz chcąc nie chcąc sunął wąskim zamkowym korytarzem w stronę komnat Jadwigi.
Postronni myśleli, że władca unika połowicy, bo ma do niej głęboki żal; bo boi się, że nie zdoła utrzymać nerwów na wodzy i wystąpi z pretensjami o to, że przekreśliła przyszłość królestwa. Byli też tacy, których zdaniem król trzymał się na dystans, bo nie miał już żonie nic więcej do powiedzenia. Rzeczywistość wyglądała odwrotnie. Jagiełło nie chciał widzieć Jadwigi, bo zbyt wiele słów cisnęło mu się na usta. I zbyt wiele zmuszony był ukrywać.
Relacje między małżonkami, nacechowane brakiem zaufania, rywalizacją, a nawet wrogością, zaczęły się normować po tym, jak z początkiem 1399 roku okazało się, że królowa jest w ciąży. Nie na tyle jednak, by władca zechciał towarzyszyć jej w dniu rozwiązania. Gdy na Wawelu czyniono ostatnie przygotowania do porodu, monarcha wypoczywał w odległym o siedemdziesiąt kilometrów Korczynie. I albo był tam nadal 22 czerwca, kiedy Jadwiga Andegaweńska wydała na świat córeczkę, Elżbietę Bonifację, albo ledwo ruszał w podróż ku stolicy. I to podróż dość niespieszną. Obecność króla w Krakowie jest potwierdzona dopiero jedenaście dni później – 3 lipca[1]. A domyślać można się jej nie wcześniej niż w ostatnich dniach czerwca.
Dziewczynka, wtedy już bliska śmierci, 13 lipca wyzionęła ducha. Stan matki był niewiele lepszy. Jadwiga tylko ostatkiem sił trzymała się życia. W nadziei, że wbrew wszelkim szansom zdoła wydobrzeć, ukrywano przed nią fakty. Służące kłamały, gdy pytała o los córki. Królową zapewniano, że niemowlę żyje i dochodzi do siebie. Wedle wiedzy Jagiełły nikt nie śmiał też wyjawiać, jakie narady trwają na Wawelu. Dostojnicy spieszący na ufortyfikowane wzgórze rozprawiali o przyszłości państwa i perspektywach władcy. O Andegawence wypowiadali się zaś w taki sposób, jakby jej los już był przypieczętowany.
Władysław bał się, że pod świdrującym wzrokiem Jadwigi nie zdoła podtrzymać maskarady i dalej twierdzić, że Elżbieta Bonifacja żyje. Bał się, że nagabywany, wyjawi, iż dwór w myślach już pogrzebał królową. Bał się też, że żona zapyta, dlaczego nie towarzyszył jej nawet wtedy, gdy najbardziej go potrzebowała, a on nie zdoła znaleźć żadnej odpowiedzi, która nie czyniłaby z niego łajdaka.
Jadwiga – wysoka, zawsze pełna werwy, silnie zbudowana – teraz leżała skulona i wychudła. Włosy, które w blasku słońca połyskiwały barwą złota, w ponurej, odciętej od świata komnacie zdawały się poszarzałe, niemal siwe. Zupełnie jakby królowa postarzała się o całe dekady. W ciągu kilku tygodni zmieniła się z pełnej życia dwudziestopięciolatki we wrak człowieka. Drżała, wstrząsana dreszczami, czoło miała rozpalone i pokryte kroplami potu. Kościstymi dłońmi ściskała brzegi pierzyny, niewystarczającej, by zapewnić jej ciepło. Jeśli coś przypominało w jej wyglądzie monarchinię, którą znał Jagiełło – i której od lat unikał – to tylko oczy. Wciąż przenikliwe, pełne pasji i pewności siebie.
Spojrzenia małżonków spotkały się, a król tylko z trudem zwalczył chęć spuszczenia wzroku. Czekał na cios, ale nie padło żadne z pytań, przed którymi truchlał. Czyżby Jadwiga każdą odpowiedź już wyczytała z jego twarzy? A może był w błędzie, sądząc, że dworzanie trzymają ją w zupełnej niewiedzy?
Nie żądała wyjaśnień, przeprosin, jakichkolwiek szczegółów. Wezwała męża tylko po to, by udzielić mu ostatniej rady. Albo raczej: wydać jedno przedśmiertne polecenie.
– Musisz się ponownie ożenić – wyszeptała.
Król odruchowo otworzył usta. Już nabrał powietrza, by wyrzucić z siebie litanię kłamstewek. Zapewnień, że wszystko będzie dobrze, że to nie czas na fatalizm i rozmowę o tym, co nastąpi w razie śmierci dziedziczki królestwa. Nie wydał z siebie jednak żadnego dźwięku. Jadwiga zmrużyła powieki, na jej twarzy odmalował się grymas. Było jasne, co pragnie przekazać. Niewiele zostało jej czasu i nie chciała, by mąż marnował go na puste frazesy.
– Musisz – powtórzyła, tak głośno i stanowczo, jak tylko była w stanie. – Zresztą już wybrałam dla ciebie żonę.
NAJCENNIEJSZY POSAG
Śmierć Jadwigi Andegaweńskiej 17 lipca 1399 roku stanowiła moment przełomowy w dziejach średniowiecznej Polski. Trzęsienie ziemi, które zburzyło misterne polityczne układy i podkopało fundamenty najwyższej władzy. Ówcześni dostojnicy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ziścił się najgorszy