Nabór. Vincent V. Severski

Читать онлайн книгу.

Nabór - Vincent V. Severski


Скачать книгу
a Koran mówi, że wojownicy Allaha idą do raju bez modlitwy. Luka rozebrał martwego mężczyznę i nagie ciało delikatnie spuścił do wartkiej rzeki.

      Pozbierał ubranie, przeszukał dokładnie kieszenie, wyjął paszport, portfel i wszystko związał w kurtce jak tobołek. Wrócił do samochodu. W bagażniku znalazł latarkę i poszedł poszukać okularów, ale po kilku minutach zrezygnował. Uznał, że mogły się rozlecieć od wystrzału albo upadły gdzieś daleko.

      Otworzył torbę Haniego i po kolei zaczął wyjmować rzeczy. Nie było nic oprócz ubrania kupionego przez wywiad, żadnego Koranu, różańca ani portretów Alego, które męczennicy czasami przemycają do raju. Włożył rękę głębiej i na dnie torby wyczuł twardy kształt. Wyciągnął coś, co wyglądało jak książka. Było zapięte na mosiężny zatrzask i oprawione w zieloną skórę z ozdobnymi tłoczeniami. Poświecił dokładniej latarką. W środku w równych rzędach ułożone były różnokolorowe znaczki. Pierwszy raz w życiu Luka widział klaser. Przerzucił kilka kart. Wszystkie wypełnione były po brzegi znaczkami.

      – Niemieckie… rosyjskie… – wymieniał powoli – amerykańskie… francuskie…

      10

      Taksówka zatrzymała się w zatoczce przy ulicy Batorego. Monika zapłaciła dwadzieścia osiem złotych i chociaż taksówkarz długo szukał reszty, przetrzymała go, aż znalazł. Życzyła mu miłego dnia, szybkiego zwycięstwa nad Iranem i taniej benzyny. Pomyślała, że będzie częściej korzystać z ubera, bo Ukraińcy są przynajmniej mniej rozmowni.

      Weszła do pubu i od razu uderzył ją stłumiony gwar głosów zmieszanych z muzyką. Wszystkie stoliki były zajęte, głównie przez młodych ludzi. Rozejrzała się i ruszyła dalej. Dopiero w kolejnej sali znalazła Witka, Lutka, Dimę, Ewę i Elę, ale kiedy podeszła bliżej, zobaczyła, że przy stole siedzą jeszcze dwie osoby – blondynka z końskim ogonem i mężczyzna w norweskim swetrze. To pewnie ta niespodzianka – pomyślała, zdejmując płaszcz, i od razu poczuła, że źle się ubrała do pubu.

      – Sara Korska – przedstawiła się blondynka, wyciągając rękę.

      – Konrad Wolski – dołączył się wysoki brunet z gęstą czupryną przetykaną srebrnymi nitkami.

      Monika, zaskoczona, pokiwała głową.

      – Rzeczywiście – odparła. – Prawdziwa niespodzianka. Legenda się zmaterializowała. – Usiadła naprzeciwko Sary. – Wiele o was słyszałam, ale nigdy się nie zastanawiałam, jak wyglądacie. To trochę dziwne, bo lubię myśleć obrazami.

      – I jak wypadła konfrontacja z rzeczywistością? – zapytała Sara, puszczając oko do Konrada.

      – Dobrze. Jesteśmy chyba w tym samym wieku.

      – Jestem starsza. O trzy lata.

      – Aha… – Monika spojrzała na Elę i Witka. – Znaczy, że wynosiliście tajne informacje Sekcji na zewnątrz. – Uśmiechnęła się. – Wyciągniemy konsekwencje, prawda, Dima?

      – Nie ma już Sekcji… – odparł.

      – I nie ma już Wydziału Q, czyli firmy Vigo, spółki z o.o. – dodał Konrad. – No to… – Uniósł piwo. – Za was. – Pociągnął wzrokiem po zebranych, którzy też unieśli szklanki. – I za nas…

      – I za tych, których nie ma już z nami – dodała Sara poważnie.

      Wypili piwo i na chwilę zaległa cisza, jakby każdy kogoś wspominał.

      – Właściwie to moglibyśmy teraz założyć własną Agencję Wywiadu – zaczął z uśmiechem Dima. – Mamy doświadczenie, mamy dobre kadry, kontakty…

      – I mamy też ogon. – Konrad spojrzał w kierunku stolika po przeciwnej stronie sali. – To koledzy z ABW… Pozdrówmy ich. Nie mają lekko. – Znów uniósł szklankę z piwem, a dwaj mężczyźni, uśmiechając się, odpowiedzieli mu tym samym. – Jak rozumiem, mają zlecenie na was, bo my to już sprawa archiwalna.

      – Bolecki dostanie białej gorączki, bo pomyśli, że zbieramy siły – wtrąciła Monika. – Brakuje tylko Romana.

      – A co z nim? – zapytał Konrad.

      – Krąży po świecie ze swoją partnerką Zofią i zwiedza muzea – wyjaśnił Dima. – Teraz jest w Szwecji.

      – W Szwecji? – zapytała Sara. – Mamy tam sporo przyjaciół. Pamiętacie? Lutek…

      – Prom i Gotlandia – odparł krótko.

      – Prom? – zaciekawił się Dima.

      – Był taki polski konwertyta Safir as-Salam, przyjaciel Bin Ladena, ostry wojownik Allaha. Przy pomocy czeczeńskiego rodzeństwa Bogajewów przygotował atak na prom do Finlandii – wyjaśnił Konrad. – To nasz wydział razem ze Szwedami z Säpo i pewnym Rosjaninem powstrzymał ten zamach. A potem Lutek powstrzymał tego Rosjanina na Gotlandii. To był czas ciągłego powstrzymywania.

      – Mogło zginąć trzy i pół tysiąca ludzi – dodał Lutek.

      – Słyszałam, głośno było o tym w mediach, ale nie miałam pojęcia, że to wy – powiedziała z uznaniem Monika. – Szacun dla Lutka, Witka, Eli… Szacun, że się nigdy nie wysypali, w końcu mieli z czego być dumni.

      – My o waszych sprawach też nic nie wiemy – rzucił Konrad. – Takie są zasady, a my ich przestrzegamy.

      – Dlatego nie ma już ani Sekcji, ani Wydziału Q – dodał Dima i wszyscy wybuchnęli śmiechem. – Bolecki znów premierem, a Agencja wciąż jest na Miłobędzkiej.

      – Nieważne… – włączyła się Sara. – Nie będziemy się przecież licytować na sukcesy i porażki. Szkoda, że władze najpierw nas, a potem was przeżuły i wypluły na margines, a przecież zagrożeń nie ubyło. Ale prawdę mówiąc, nie wiem, czy chciałabym jeszcze to robić. Zmieniły mi się trochę priorytety… – Urwała i spojrzała na Konrada. – Mamy synka, ma prawie trzy latka.

      – Jesteście małżeństwem? – zapytał Dima.

      – Nie, ale jesteśmy razem – odpowiedziała Sara. – Konrad natomiast nie cierpi emerytury i ciągle go gdzieś nosi. A właściwie walczy z irańską obsesją…

      – Daj spokój, Sara! – obruszył się Konrad. – To żadna obsesja…

      – Przed spotkaniem Monika rozesłała wszystkim esemesa, że nie chce, byśmy rozmawiali o Iranie, bo inaczej wyjdzie – oświadczył Dima z lekką ironią. – Więc temat odpada.

      – Cieszę się, że się w końcu poznaliśmy – wtrąciła się Monika, przeczuwając narastające iskrzenie między Sarą i Konradem. – Szkoda, że nie ma z nami M-Irka. Tak ich nazywaliście?

      – Tak – potwierdził Witek. – To Mirek i Irek. Zapraszałem ich na to spotkanie, ale akurat są zajęci. Jak zwykle pracują nad nowym projektem. Pamiętacie operację „Merkury”? – Ela i Lutek skinęli głowami. – Brakuje jeszcze jednej osoby… Marcina. Niestety, po rozwiązaniu naszego wydziału znikł i nie mamy z nim kontaktu. Podobno wyjechał z Polski i pracuje w Niemczech albo gdzieś we Francji.

      Atmosfera zaczęła się rozluźniać. Ewa i Ela szybko przesiadły się na drugi koniec stołu bliżej Moniki i Sary, więc powstały dwa obozy, męski i żeński, każdy zajęty swoimi tematami. Nie rozmawiali o pracy, nie wspominali swoich akcji, nie interesowała ich polityka. Monika szukała kontaktu z Sarą, a Konrad z Dimą, wyczuwali się doskonale i akceptowali to wzajemne towarzyskie rozpracowywanie, więc rozmowa


Скачать книгу